Rycerz Róży
Może czas najwyższy nadać tytuł bo to opowiadanie nie jest już "wczoraj pisane" , a bardzo mi się spodobało.
Offline
Rycerz Miecza
Zapewne masz rację, "wczoraj pisane" zdecydowanie nie pasuje. Pomyślę nad nową nazwą w najbliższym czasie, wraz z pisaniem kolejnego fragmentu.
Offline
Giermek
Vanthanoris napisał:
Ktoś czeka na kontynuację?
Nie wiem, czy jest sens ciągnąć dalej
Przede wszystkim czekać powinieneś Ty - w końcu tworzenie historii to nie zawsze kroczenie po wcześniej wymyślonej fabule... bohaterowie lubią chadzać własnymi ścieżkami i zaskakiwać nawet swych twórców
Więc nie patrz na innych, tylko pisz, pisz i jeszcze raz pisz!
Offline
Rycerz Miecza
Po obu stronach wąskiej, słabo wydeptanej ścieżki pole widzenia było znacznie ograniczone przez gęsto rosnące drzewa. Każde z nich łapczywie wyciągało gałęzie w górę, starając się otrzymać jak największą dawkę światła słonecznego, skutecznie tym samym ograniczając jego zasięg do ściółki leśnej, po której teraz kroczyli najemnicy. Od kilku godzin jedynymi słyszalnymi dźwiękami były kroki, stawiane na liściastym poszyciu oraz monotonny stukot i lekkie skrzypienie miarowo obracających się kół wozu. Do tego dochodziło cykliczne stukanie dzięciołów o pnie wyższych drzew, górujących nad pozostałymi.
Żołnierze byli w drodze drugi dzień. Z początku szybkie tempo - wynikające z chęci oddalenia się od nieszczęsnego fortu i zapomnienia o zaistniałych tam niedawno wydarzeniach - przekształciło się w niezbyt szybki, utemperowany marsz. Nie umniejszyło to jednakże czujności Fengara, który co sześć przebytych kilometrów wysyłał przodem zwiad, starając się zawczasu dowiedzieć się o ewentualnym zaistniałym zagrożeniu. Do tej pory jednak nic takiego nie miało miejsca, co zdaniem większości żołnierzy, należałoby uznać za uśmiech losu lub oznakę przychylności bogów, niektórzy jednak (głównie doświadczeni żołdacy) uważali to za stanowczo niepokojący sygnał.
Fengar podjął decyzję o rozwiązaniu oddziału, kiedy tylko wyprowadzi go z niegościnnych, zalesionych terenów. Głównym celem było wyjście na gościniec i dotarcie do rozstaju dróg, gdzie każdy będzie mógł podjąć decyzję o tym, gdzie się uda. Sam dowódca postanowił osiedlić się, przynajmniej tymczasowo, w jednym z pobliskich miast dzięki zaoszczędzonym przez kilkadziesiąt lat pieniądzom. Pozostali weterani zapewne pójdą jego śladem, młodsi natomiast będą szukać zatrudnienia u najbliższych i jednocześnie najlepiej wypłacalnych pracodawców.
Usłyszawszy tętent kopyt, Fengar otrząsnął się z zaprzątających jego głowę myśli i zatrzymał niewielką kolumnę. Zaraz obok jego boku pojawił się Erstow, ściskający w rękach drzewce wielkiej, dwumetrowej halabardy. Znad przeciwka wyjechał Nevaron oraz inny, młodszy najemnik. To tylko zwiad - ta myśl przeszła przez umysły każdego z żołnierzy, przynosząc im niewysłowioną ulgę. Postawieni przed momentem w stan gotowości najemnicy, teraz przybliżyli się, by jak najlepiej usłyszeć słowa zwiadowców.
- Melduj - powiedział krótko Fengar.
- Przed nami gościniec. Trafiliśmy w dziesiątkę, idąc tą ścieżką, rozwidlenie dróg jest w zasięgu wzroku. - odpowiedział Nevaron, obdarzając słuchających go kolegów zadziwiająco ponurym spojrzeniem, całkowicie zaprzeczającym jego pomyślnym wieściom.
- Ale...? - dociekał dowódca. Jeszcze przed rozpoczęciem meldunku, widząc niezbyt wyraźną minę swojego żołnierza, pojął, że coś jest nie tak.
- Droga jest obstawiona przed oddział wojowników. Około czterdziestu, może czterdziestu pięciu. Sądząc po herbach na tarczach, są to ludzie barona. Towarzyszy im dwójka... - przerwał, przełykając ślinę - dwójka nekromantów.
Ostatnio edytowany przez Vanthanoris (2012-07-21 20:42:00)
Offline