DragonLance Forum

Forum dla fanów DragonLance, książek fantasy oraz RPG.


#1 2012-08-19 09:55:58

 Remmy

Rycerz Korony

Skąd: Kenderzone
Zarejestrowany: 2011-01-13
Posty: 71

Opowiadanie o krasnoludzie

(Pomyślałam, że osobny temat na same wyzwania jest o niebo lepszy. A tematy z osobnymi pojedynkami będą mogły nosić od razu tytuły jak "Remmy vs Anonim")


*Wspina się prędko na wysoki, jak dla niej, podest i patrzy z góry nad zebranym tłumem*

Kto jest na tyle śmiały, aby podjąć wyzwanie i stoczyć ze mną pierwszy pojedynek? Niech podniesie tę rękawicę!

*Ściąga skórzaną, podejrzanie za dużą rękawiczkę i rzuca nią pomiędzy użytkowników*


Temat: Opis jednego zwykłego dnia dwóch kapłanów - wyznawcy dobrego oraz złego bóstwa. Pokazać jak bardzo ich życie się różni, bądź jest podobne - zależnie od inwencji autora. Każdy z kapłanów (bądź kapłanek), w którymś momencie opowiadania musi się spotkać, zobaczyć, lub dowiedzieć o sobie, albo wszystko naraz.

Długość: Od 1,5 do 2 stron A4 w Microsoft Word czcionką 12. Nie mam wyczucia co do tego, więc jeśli ktoś ma co do tego zastrzeżenia (że za dużo lub za mało) to niech zgłasza, ja się dostosuję. No chyba, że jest dobrze.

Termin: Do ustalenia, aczkolwiek proponuję tydzień czasu od podjęcia rękawicy.

Do broni!

Offline

 

#2 2013-02-15 22:36:33

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

Ponieważ Paniom do walki nieśpieszno a mnie ciekawość pali, to pozwalam sobie coś zacząć. Proponuję, żeby Panie same wybrały postacie z mojego prologu i tak wątek prowadziły, by postacie te mogły się spotkać. Czy mają walczyć ze sobą, czy mają współdziałać, czy też ich przygody są rozdzielne... to już Wasz wybór. A oto Początek przygody:

   ***Jesiennym, bardzo kolorowym lasem wędrował niezbyt młody krasnolud. Wszelkie oskarżenia o starość przyjmował atakami bezprzykładnej złośliwości, ale przyznawał jedno… młody nie był z pewnością. Teraz jednak szedł dziarsko i usiłował już nie złośliwość lecz potoki wściekłości zmęczeniem przepędzić. Niewiele brakło. No, tyle co brudu kuźni za paznokciem Reorksa, a okazałby grubiańskie maniery wobec niczego wszak niewinnej młódki. Ot, wlazł do zatłoczonej oberży we wsi, stanął przy szynkwasie i na oberżystę czekał, gdy zakapturzone dziewczę niewiadomej rasy zza stołu się podniosło i śpiewnym głosem powiedziało:
- Siądź tutaj, stary krasnoludzie, ja młodsze mam nogi to i postać mogę.
   Tego było zanadto. Miejsca mu będzie dziewoja ustępować! Odburknął tylko:
- Zbytek łaski, wraz wychodzę…
   Oberżystę skinieniem przywołał, kufel mocnego ale duszkiem wypił i… wyszedł z oberży jakby go kto gonił. Stary krasnoludzie! Niedoczekanie! Początkowo w oberży zjeść coś zamierzał bo od rana był w drodze, ale teraz szedł jak nakręcona maszynka gnomów. Do następnej wioski mil było kilka więc pod wieczór może zjeść coś się przygodzi. Byle tylko ktoś go znowu nie rozzłościł.
   Szedł lekko. Bagażu wielkiego ze sobą nie zabierał bo i podróż długa być nie miała. We dwa dni u celu stanie. W rycerskim domu, który nieraz już nawiedzał, kolejną snycerską robotę wykona, parę kawałków stali zarobi bo rycerz skąpy nie był, i do domu, do Solace, powróci. A tam go znają i o starość nie posądzą.
   Poprawił na ramieniu tobołek z narzędziami i szedł dalej leśną ścieżką. Drogę znał dobrze i zbłądzenia lękać się nie musiał. Ze dwie staje jeszcze przemaszeruje i na polanie w sercu dąbrowy odsapnie. Zawsze tam odpoczywał. Zawsze pod tym samym dębem. Zawsze sam.
   Może jednak nie tym razem.
   Z polany dobiegł go cichy śpiew i zapach ogniska. Spojrzy tylko, kto spokój w dąbrowie zakłócił i swoją drogą pomaszeruje. Znajomości nijakich zawierać nie miał zamiaru.
   Przy ognisku siedziała niewysoka postać dokładnie opończą owinięta. I tylko głos cicho jakąś piosenkę nucący oznajmiał, że z kolejną przedstawicielką gadatliwej płci przyszło mu się spotkać jednego dnia. To ci pech. Najpierw obiad go minął, a teraz i odpoczynek.
   Po lesie umiał się poruszać z elfią wprawą. Był bezszelestny, gdy mijał nieznajomą. Albo tak tylko mu się zdawało. W każdym razie minął ją szybko i swoją drogą pomaszerował.
   Zaczął go gonić iście krasnoludzki apetyt. Po chwili myślał już tylko o sporym kawałku pieczeni z dzika i dzbanie dobrego piwa. No i o wygodnym na noc posłaniu. ***


Obiecuję, że się wtrącę.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#3 2013-03-29 13:11:39

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

Silvara i Remmy na razie milczą, jak rozumiem dopiero w kwietniu można się czegoś spodziewać. W takim razie kontynuuję swój pomysł i przedstawiam ciąg dalszy historyjki krasnoluda

  Szedł tak dziarsko, tak lekko, że jeszcze godzinę przed zachodem słońca ujrzał dymy z kominów wioski. Pewnikiem wieczerzę szykują, pomyślał. Karczma w wiosce , wiosce bez żadnej nazwy, ot kilka chałup na krzyż, szczyciła się niezłym jadłem, nienajgorszym napitkiem i wiecznie roześmianym karczmarzem. Co najciekawsze, wioskę zamieszkiwali ludzie ale karczmę prowadził krasnolud. Najstarsi mieszkańcy wioski wspominali, że za ich dzieciństwa stary krasnolud już tu był i mocne ale ważył.
  Pierwsze zabudowania krasnolud ujrzał ledwie z lasu na łąkę nos wychylił. Chaty nie były bardzo okazałe bo i ziemie były tu nie najlepsze ale każdy o dom swój dbał należycie. Bale ścian były dobrze wapnem wybielone dla ochrony przed wszelkim robactwem, strzechy ułożono równo i szczelnie, płoty nie szczerzyły szczerbami a sztachety miały gładzone. Spichrze i stodoły stały nieco na uboczu od głównych zabudowań, ot bezpieczeństwo gdyby jakimś trafem ogień dopadł to na wioskę płomienie nie przelecą. Mało było stajen. Widać nie każdego tutaj stać było na konia. Większość orała wołami a te do obór pędzono.
   Lekki powiew wiatru smakowite wonie z karczmy nagnał prosto w nos krasnoluda. Aż mu ślinka pociekła po siwej brodzie. Poprawił pakunek z narzędziami co mu ramię obijał, krok wyrównał i dziarsko do wsi wmaszerował. Nie był tu tak całkiem obcy. Karczmarza znał, kowala znał, ze dwu cieśli też a reszta stanowiła dlań nierozpoznawalną masę. Ostatni raz był tu z dziesięć lat temu więc karczmarz nic się nie zmieni, dzieciaki to już podorastały, młódki są już matkami a starych to i może już na tym świecie nie być. Krótko ludziom na tym świecie.
   Drzwi karczmy otworzył i natychmiast głośny rozgwar uderzył go w uszy. Większości nawet nie usiłował słuchać ni rozumieć, lecz głos karczmarza był dość mocny i bardzo charakterystyczny; przypominał piłowanie twardego drewna.
- A ja wam powiadam, że żadnej wojny nie będzie – grzmiał chrapliwie – Ileż to już razy gadano, że smoczych armii ino patrzyć. Już, już a kosy ostrzyć, a widły szykować i topory. Tfu, starzy i doświadczeni, jak na ludzi oczywiście, a głupsi od krasnoludzkich dzieci. Tamtym pod Neraką wygodnie, ciepło i dostatnio. O wojnie myślą tylko ci, co im coś zawadza. A co onym zawadzać może.
- Im zawadza tylko jedno – odezwał się głos cichy, lecz dobrze słyszalny – Im chodzi o panowanie ich królowej na całym Krynnie. Neraka to mało. Na początek cały Ansalon a potem i inne ziemie. Jeśli będzie wojna, bo krasnolud też prawdę gada, wojny może nie być, to będzie to wojna nie o łupy, i stal, i złoto lecz o dusze. A taka wojna zawsze najgorsza.
   W gospodzie zapadła cisza. Wojna o dusze? A co dusza warta? Po co wojna o dusze? Dopiero głos cichy zaczął tłumaczyć, że jak ci, co za Paladine idą zewrą się z tymi, co Takhisis wolą, to już tylko krew i zniszczenie bo żadna strona nie ustąpi. Bo obie strony będą pewne, że racja przy nich. Bo najgorsza wojna to wojna religijna, bo każdy z imieniem swego boga na ustach rad umrzeć a jeszcze bardziej rad w imię tego boga zabijać tych, co innego boga wołają.
   A niech tam, pomyślał krasnolud, Reorx wiedział, co robi, po stronie Gileana stając. W żadne bójki się nie wdaje a na koniec i tak on musi wszystko naprawić. Tak i z nami, myślał, ludzie zaczną się tłuc, niszczyć i zabijać, a potem my będziemy musieli za odbudowę się zabierać. A może to i dobrze. Ludzie mnożą się na potęgę to wojny potrzebują, by słabsi odpadli. Inaczej miejsca na Krynnie już dawno by brakło.
   Krasnolud wyznawał filozofię dość brutalną. Ludzie, według niego, nieco wilkom podobni. Wilków gdy za dużo to pomiędzy sobą się gryzą, wadery mniejsze mioty mają i wraz jest ich tyle, co las pomieści. Krasnoludy, elfy, ci takiego kłopotu nie mają. Nie każda para krasnoludzka czy elfia ma dzieci. A już więcej, u elfów zgłasza, nad dwoje to już niebywała rzecz. U krasnoludów inaczej: jedna matka nie będzie miała dzieci wcale, druga i trzecia takoż, a zaś czwarta z pół tuzina. I tak elfów i krasnoludów prawie nie przybywa. A już w Thorbardinie wcale.
- Nawet jak do jakiejś ruchawki ma dojść – wołał dalej karczmarz – to czasu jeszcze szmat. Na samo dojście armii z Neraki z pół roku trzeba a nikt nie powiedział, że już ruszają. Na pewno starczy czasu, żeby się godnie napić!
   Karczmarz skinął na dwie dziewki, co piwo podawały i podszedł do krasnoluda.
- Witaj, synu Steelhammera – mruknął – głośno tu dziś i głupio trochę ale dla takiego gościa kąt cichy znajdę.
- Nie trzeba, Rodhar – odparł krasnolud – przeciwnie, wieści bym trochę chętnie zebrał. Do Rycerza idę na robotę i na nieobytego durnia wyjść bym nie chciał. Do Solace wieści zaś powoli docierają. Ostatnio omijają nas podróżni. Nie wiedzieć zresztą czemu.
- Do Rycerza idziesz? Obyś go zastał, bo jak słyszałem, Zakon Solamnijski wszystkich co po świecie się rozproszyli, pod sztandary wezwał i wykluczeniem ze stanu rycerskiego zagroził, kto by się nie stawił. Siły zbierają, to pewne.
- Więc to gadanie o wojnie ma w sobie coś z prawdy?
- Tobie powiem. Według mnie to wojna będzie z całą pewnością. Jedynie czego nie wiadomo, to kiedy wybuchnie i Krynn podpali. Ci tutaj już by ruszali, głupcy – karczmarz skinął na dziewkę i kazał szybko podać chleba, sera, mięsa i piwa – Bo widzisz – ciągnął dalej – Ludziom już chyba nudno. Całe ich pokolenie żyje bez wojny. Rycerze w łóżkach zaczynają ze starości umierać. Tamtym w Nerace pewnie też się znudziło. Będą się tłuc, pytanie tylko kiedy i jak długo. Wśród smokowców, goblinów i innego tałatajstwa ruch jak we wrzącym garnku. Jakiś tuzin dni temu był tu krasnolud, co karawanę z żelaziwem do samego Jelek prowadził, tam siły goblinów zebrane w sporej mocy. Gorsze jednak, że kapłani Takhisis zaczynają wszędzie gadać o powrocie Królowej na Krynn. To zawsze było początkiem kłopotów i pewnie i teraz tak będzie. Jak w majątku Rycerza jakichś wieści ciekawych nabędziesz to daj znać a teraz… jedz, pij i pokój, ten co zawsze, na górze już czeka.
   Syn Steelhammera, Sharp mu było, w milczeniu się posilał. Podziękowania dla Rodhara były zbyteczne. Znali się i wiedzieli, że jeden drugiemu zawsze pomoże. Nie był wcale zaskoczony, że Rodhar już zdążył pokój wyszykować. Tak było zawsze, jak tylko tu zawitał to pokój już czekał. Zjadł posiłek, dwa miedziaki na ladę rzucił, trzeciego dziewce wcisnął bo szybka była w obsłudze i akuratna, i poszedł na górę.
   Po kilku chwilach, ledwie gębę w misce z wodą przemył, z pokoju zaczęło dobiegać donośne chrapanie. Syn Steelhammera śnił o wojnie.

Ostatnio edytowany przez janjuz (2013-04-02 19:23:19)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#4 2013-04-02 21:16:04

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

I ciąg dalszy przygody w odcinkach. Ciąg jeszcze dalszy niewątpliwie nastąpi.

   Nadszedł świt. Krasnolud był już na nogach od krótkiej chwili, mył się, brodę czesał, wąsy ogarniał i pakował swoje rzeczy. Z dołu zaczęły dochodzić dźwięki niechybnie oznaczające, że kuchnia już pracę zaczęła i w niedługim czasie będzie można coś przekąsić. Znał karczmarza na tyle, że mógł się spodziewać przygotowanego już podróżnego pakunku z suchym jadłem, jakiejś manierki z czyś nieco mocniejszym no i przede wszystkim, podwójnej porcji chleba i mięsa wraz z kuflem ale co już oczekują na stole.
   Zapiął szeroki, skórzany pas o mosiężnym klamrowaniu. No, jeszcze udało się na przedostatnią dziurkę. Byłby w domu siedział dłużej to pasa by brakło. W podróży będąc szybko sadło z brzucha zgubi.
   Schody zaskrzypiały pod ciężarem schodzącego krasnoluda. Tak jak się spodziewał. Śniadanie czekało, lecz, czego się nie spodziewał, czekał również Rodhar.
- Siadaj, jedz i pij, a ja będę gadał. Wczoraj nijak się nie dało powiedzieć tego, co najważniejsze – rzekła karczmarz.
   Sharp zatopił zęby w mięsiwie i wbił wzrok w twarz Rodhara. Karczmarz milczał jakby myśli zbierał. Gadatliwy nigdy nie był więc co miał powiedzieć, chciał powiedzieć krótko.
- Wojna już pod drzwiami czeka. Wybuchnie lada dzień, może tydzień czy dwa – mruczał jakby do siebie – I nie będzie to wojenka jakiej możesz oczekiwać po dwóch zwaśnionych baronach z Solamni. Ta wojna obejmie cały Ansalon, Abanasinia jej nie uniknie. Nie gadałem ci wczoraj ale ten, co to z karawaną żelaza był w Jelek widział jak ćwiczą tacy, co smoków mają dosiadać. Smoków samych jednak nie było nigdzie widać. Ale nikt by się tak nie szykował, gdyby nie był pewien ich przybycia. Z Rycerzem będziesz gadał, albo i nie będziesz, kto to wie. Przekaż wszakże, com powiedział. Mobilizacja sił, co Takhisis oczekują jest prawie zakończona, niedługo ruszą. Gdzie uderzą najpierw – to pytanie pozostaje bez odpowiedzi ale na mój rozum jeśli pójdą na Solamnię to znaczy, że ich celem jest cały Ansalon bo Zakon Solamnijski to największa siła na kontynencie. Jego pobiwszy mają resztę na talerzu. Jeśli zaś na południe ruszą to znaczyć będzie, że Ansalon może i jest ich celem ale najpierw będą chcieli elfy rozbić. I te z Silvanesti i te z Qualinesti. Rycerzowi powiedz, że w dwa tygodnie i ja karczmę zamknę i do Thorbardinu ruszę. Swoich też ostrzec wypada chociaż takich jak my oba, podgórskich, to oni nie cenią.
   Niby jeszcze chleb pogryzał, piwem popijał ale już czuł jak mu wszystko iście drewnem w gardle staje. Nowiny przerażające same w sobie ale z tego, co Rodhar gadał, wynikało, że nie był on tylko karczmarzem jakiego znał od lat. Zmrużył oczy, wąsa przygładził i już gębę otwierał, by pytanie zadać, gdy karczmarz wznowił gadkę.
- I co się tak gapisz? No, już się domyślasz? Tak, Zakon mnie to posadził, żebym wieści zbierał, ludzi pytał, czasem kogo przenocował a innym razem i konia szybko wymienił czy miecz wyostrzył. Ta karczma też do Zakonu należy. Dobrze tu było ale się skończyło. A ty kończ żarcie i w drogę ruszaj chociaż miarkuję, że roboty u Rycerza mieć nie będziesz. No, chyba że trochę inną niż snycerska.
   Nim Sharp o jakimś pytaniu pomyślał, już karczmarz zza stołu ruszył bo jakiś poranny gość wszedł do izby.
- Witaj, gospodarzu – rozległ się ostry, dziewczęcy, lekko zachrypnięty głos – Całą noc z Solace maszeruję, w gębie nic jeszcze nie miałam. Dajcie cokolwiek do przegryzienia. Srebro i miedź mam.
   Sharp miał już skierować się do wyjścia lecz dźwięk tego głosu przykleił go do ławy. Słyszał ten głos, gdy wczoraj dziewczyna przy ognisku śpiewała. Rodhara trzeba ostrzec, ktoś tu łże. Lepiej zawsze wiedzieć, że ktoś tam za pazuchą coś mało przyjemnego chowa. Odczekał, aż karczmarz pajdę chleba z kuflem piwa przed dziewką postawi po czym kiwnął nań i do drzwi poszedł. Tak, jak mógł się spodziewać, Rodhar nie od razu za nim poszedł. Do dziewczyny zagadał, nowin chciał pewnie posłuchać, a niczego się nie dowiedziawszy dopiero do drzwi ruszył.
- Uważaj – szepnął Sharp – dziewka kłamie choć nie wiem po co. Wczoraj wieczorem siedziała przy ognisku w lesie, nie szła całą noc i głodna za bardzo pewnie też nie jest.
- Dzięki – mruknął karczmarz – Będę ostrożny. Zresztą też mnie zdziwiło jedno, ty potrzebujesz półtora dnia by z Solace do mnie dojść a jej jednej nocy ma starczyć. Chyba, że jak elf biega, niestrudzenie. Bywaj już, w drogę.
   Sharp ruszył dziarsko przed siebie i dopiero po kilku stajaniach pomyślał, że oto stary znajomy pognał go w drogę jak rekruta. Dobrze jeszcze, że nie huknął na takiego ciągałę. Dziw nad dziwy. Niby karczmarz a nie karczmarz. Niby krasnolud a na Zakonnym żołdzie. Niby wolny i swobodny a gada jak najemnik i to taki, co na rzeczy się zna.
   Na niezbyt wesołych rozmyślaniach droga szybko schodziła bo zdenerwowany krasnolud wciąż kroku przyspieszał. Złapał się na tym, że prawie biegnie i dopiero wtedy w czerep się palnął i do spokoju przywołał. Dla rozpogodzenia markotnych myśli z manierki pociągnął… Uch! Nie piwo, nie wino a prawdziwej krasnoludzkiej gorzałki Rodhar nalał. Chlebem Sharp zagryzł i wyraźnie poweselał. Ot, droga wiedzie z góry, słoneczko przyświeca ale nie przypieka, wiaterek wieje ale nie hula, no nic tylko pieszej wycieczki zażywać.
   Szedł skrajem wysokiego, sosnowego lasu. Rano było jeszcze więc maszerował w cieniu. Słońce w oczy nie świeciło to i szybko dojrzał w oddali dymy z kominów okalających rycerski dwór. Widać było, że wre tam jak w ulu. Ruch jak w dzień jarmarku albo i jeszcze gorzej. Zaciekawiony krasnolud wyciągnął mocniej nogi i nim południe nadeszło w bramie dworu stanął. Ku jego ogromnemu zdziwieniu w bramie stał we własnej osobie Rycerz, ba, i to w pełnym rynsztunku rycerza. Tylko konia jeszcze nie dosiadł. Wyraźnie czegoś albo kogoś czekał.
- No, no, no. Sharp Steelhammer we własnej osobie! Starość cię chyba powoli dogania bo dawniej na rano byś tu stanął a nie na południe! – głos Rycerza był donośny, musiał być dobrze i w bitewnym tumulcie słyszalny.
   Tego Sharp nie lubił, takie przytyki do wieku zawsze wprawiały go w zły humor, zawsze. Tylko nie tu. Rycerz witał go tak zawsze, tylko, że nie w bramie i rynsztunku a w kuchni i przy jadle i napitku.
- Dobrze wiecie, panie Rycerzu, że my się nie starzejemy tak szybko jak ludzie. Pańscy synowie osiwieją a ja nadal drogą z Solace na południe tu stanę – odparł kąśliwie, to też do rytuału należało.
   Sylwetka Rycerza jakby zmiękła, mimo pancerza na piersi, a głowa pochyliła lekko do przodu.
- W karczmie Rodhara stanąłeś? Gadaliście może o tym i owym? Bo tylko na to czekam.
- Stanąłem. Gadaliśmy. Aż mi dziwno, że czekaliście. Rodhar nie był tego pewny.
- Czekałem i dla wieści od niego i dla spotkania z tobą.
   Brwi krasnoluda uniosły się aż na czoło. Zdumienie musiało być wyraźnie widoczne bowiem Rycerz szybko dodał.
- Ale nie w bramie gadać mi z tobą. Chodźmy, jak dawniej, do kuchni. Nikt tam nie będzie przeszkadzał. Dwór prawie już pusty.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#5 2013-04-14 23:21:16

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

I ciąg jeszcze dalszy. No, może się ktoś przyłączy?


   Gadali czas dłuższy. Rycerz niczego w bawełnę nie owijał i jasno wynikało z tego, że bez pomocy krasnoluda to ani rusz. Albo będzie musiał spóźnić się, i to sporo, na wezwanie Zakonu, albo misji nie wypełni i własnych ludzi na śmiertelne ryzyko wystawi. Ostrzec ich trzeba.
- Widzisz, Sharp, mnie tu Zakon postawił jako oczy i uszy. Zakon za to płaci i Zakon wymaga. Ludzi nająć, na przeszpiegi wysyłać, wieści dostarczać. Wieści o nadciągającej wojnie. Bo wojna idzie wielkimi krokami. Mnie teraz trzeba co szybciej na Schallsea, może jeszcze zdążę ludzi uprzedzić i do wielkich strat nie dojdzie. Tylko, że wtedy nikt nie ostrzeże ludzi w Haven, nikt nie przekaże poleceń, żeby natychmiast zwijać całą grupę i wiać, gdzie tylko się da jeszcze bezpiecznie. I dlatego do ciebie prośba. Dam sygnet, żeś zaufany i ode mnie. Dam stali na drogę i stali dla ciebie. Dam konia dobrego. Jedź do Haven ale Solace omiń. Lepiej, żeby cie nikt konno pędzącego nie zauważył, pytaniom nie byłoby końca. A tu trzeba szybko i po cichu. We dwa dni konno w Haven będziesz. Hasło, jedno słowo tylko, komu trzeba przekażesz i możesz robić, co ci się żywnie spodoba. To jak? Zgoda?
- Nie łatwiej byłoby ci, panie, posłać człowieka? Masz sługi. Lepiej ode mnie na koni siedzą i, jako ludzie, zaufanie u ludzi mają większe. A na dodatek…
- Miałem czterech, wszyscy już wysłani. Kolejnych już posłać nie dam rady bo nigdy mnie nie dognają. Ty nie musisz. Przekażesz słowo i spokojnie do Solace wracasz. Mój człowiek, gdybym miał jeszcze luźnego, musiałby się do Haven cofać a potem gnać na złamanie karku za mną a i tak by nie doszedł. Policz, jemu trzeba czterech dni, żeby do Haven i tu z powrotem doskoczyć. Tylko, że za cztery dni to ja już odpłynę z Schallsea, a dokąd rozkaz powiedzie pojęcia nie mam. Ty zaś wśród swoich zostajesz, i tylko po drodze każ Rodharowi pośpieszać. Już on wie, z czym ma się śpieszyć. No, nie daj się długo prosić. Jedziesz?
- A swoich ostrzec też mogę?
- Moje słowo komu trzeba przekaż a potem ostrzegaj ile się tylko da. I to nie tylko Neidarów. Da się, to i do Thorbardinu słowo jakie poślij. Masz kontakty w Qualinesti, wiem bo twoją robotę u samego Mówcy Słońca podziwiałem. Poślij i im ostrzeżenie. Jeśli tylko zdołasz bo czasu mało. Jedziesz?
- Dobra, jadę. Tylko konia to nie dawajcie, Rycerzu, zbyt ostrego. Nietęgi ze mnie jeździec, za krótkie nogi.
- Nie martw się. Mam tu klacz łagodną a szybką. Siodło już kazałem takie sprawić, żebyś jechał lekko i wygodnie a szybko. Czas ważny. Pamiętaj, dwa dni i stajesz w Haven. Jak się nie uda, może być źle.
- Tacyście byli pewni mojej zgody, że już i siodło gotowe?
- Nie. Siodło szykują właśnie teraz. Ale ja zawsze jestem gotowy na każdą ewentualność. Pamiętaj teraz co mówię: w Haven odnajdziesz karczmę „Pod Gryfem” i do karczmarza podejdziesz. Łatwo poznasz, bo dwóch palców u lewej ręki nie ma, to właściwy człek. Sygnet pokażesz to wiedzieć będzie, że ode mnie jesteś. Wtedy powiesz tylko jedno słowo – wicher – tylko tyle, i natychmiast wyjdziesz. Na żadne pytania nie odpowiadasz. Nic nie wiesz, zapłacono ci za przekazanie wiadomości a co ona znaczy nie wiesz.
- Bo nie wiem.
- Tak lepiej. Bezpieczniej. A potem wyjeżdżasz z Haven, wieści do Thorbardinu, a może i dalej sam już musisz jakoś przekazać. Pamiętaj tylko jedno, czas jest najważniejszy. Ostrzeżenie po czasie diablej skóry niewarte. Więc wiedzieć musisz, że wojna z Neraką, a to znaczy z siłami Takhisis, tak właściwie to już się zaczęła. Znaczy krew się jeszcze nie leje ale armie już maszerują.
- Rodhar mówił, że jeszcze nie ruszyli…
- Ci z Jelek może jeszcze nie, ale Neraka ruszyła. Wiem to z pewnością. Rodharowi też powiedz „wicher”, będzie wiedział o co chodzi. Z tego, co wiem, wynika, że siły Neraki na południe, na kraje elfickie ruszą pospołu z minotaurami i innym tałatajstwem. Jelek siły zbiera na Solamnię. Po raz pierwszy władcy Neraki siły dzielą. Uderzenie będzie może przez to nieco słabsze ale elfy nam z pomocą przyjść nie zdołają a i my im też pomóc nie damy rady. Idą na dwa fronty, albo tacy mocni, albo tacy głupi.
- Kto wroga za głupca ma, ten…
- Wiem, wiem. Ten już w grobie leży, choć jeszcze o tym nie wie. Najgorsze, że pojęcia nie mam czy smocze siły mają?
- Rodhar mówił, że jeźdźców ćwiczą. Ten z karawany smoków nie widział ale ćwiczenia jeźdźców tak.
- A, do licha! Tegom nie wiedział! No, stary, teraz to już ci nie odpuszczę! Ruszaj natychmiast – Rycerz podniósł się z zydla i wrzasnął – Konia! Szybciej tam! Siodło gotowe?! Ganiać! Czasu nie ma!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#6 2013-04-17 20:10:21

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

I kolejny odcinek, no może ktoś się przyłączy? Sam też to mogę ciągnąć ale w towarzystwie raźniej.

   Dziwna sprawa. Pół dnia w siodle i nic. Żadnego bólu zadka, żadnych otarć nóg i nawet w krzyżu nie łupie. Cudowny koń! Klacz dosłownie płynęła w powietrzu, nie podrzucała tylko grzbiet lekko jej falował, krasnolud czuł się jakby płynął łódką po niezbyt sfalowanych wodach. Przewaga konia nad piechurem okazała się dość wyraźna, nie dość, że zmęczenia żadnego krasnolud nie czuł to i do karczmy w pół dnia poskakał. Już widział jasną strzechę. Pomyślał, że jak mu się tak dobrze jedzie, to tylko zdań kilka z Rodharem zamieni i nie czekając na nic w dalszą drogę poleci. O ile koń zbyt zmęczony nie będzie. Ale chyba nie. Tak jak Rycerz doradzał, Sharp nie forsował jazdy, jechał lekko wyciągniętym kłusem a właściwie to klacz sama dyktowała tempo. Tak biegła jak jej było wygodnie, pod górkę zwalniała, a nawet do stęp przechodziła, a z górki szła szybkim kłusem. Do galopu jednak nigdy nie doszła. Nie poganiał. Ważniejsze było zachowanie sił klaczy niż jakiś iluzoryczny pośpiech. Jakby tak z godzinkę pogalopował to potem odpoczynek dla konia niezbędny. Ot, i cały zysk czasu diabli by wzięli a na dodatek koń niepotrzebnie zostałby wymęczony. Lepszy delikatny kłus. Jeźdźcem zbyt wytrawnym to krasnolud z pewnością nie był ale pewne pojęcie to jednak miał. Bywało już, że musiał spędzić w siodle i po parę dni choć prawdę mówiąc, nigdy tego nie znosił. Dopiero ta klacz! Teraz po raz pierwszy w niekrótkim przecież życiu poczuł, że jazda konna to frajda jakich mało.
   Delektował się jazdą i nawet nie spostrzegł kiedy stanął przed karczmą. Cicho było. Trochę to niezwykłe bo o tej porze chłopy z pól schodzą i do karczmy chętnie zaglądają. A, że na wszystkie niezwykłości już go Rycerz uczulił i czujność doradzał zachować to i kordelas tęgi spod siodła wyciągnął. Tak uzbrojony zbierał się do zsiadania gdy dobiegł go śpiewny, dziewczęcy głos.
- Nie ma po co zsiadać, stary. Kordelasa dobywać też nie ma po co. Nikogo tu nie ma. Nikogo żywego w każdym razie.
   Obrócił się w siodle jak szydłem w zadek dźgnięty. Pod rozłożystym kasztanem stała szczupła, zakapturzona postać. Po głosie poznał, że to ona starym krasnoludem go już raz nazwała. Od razu złość poczuł.
- Dla ciebie może i stary, młódko. A ja muszę z karczmarzem pogadać.
- To chyba nekromanty potrzebujesz – wyszeptała dziewczyna.
- Co ty gadasz?!
- Tam nie ma żywych. Pocięci. Chyba gobliny albo coś podobnego, pałaszami pocięci, szerokie ostrza, dobrze widać.
   Nie słuchając dalej krasnolud zeskoczył z konia i runął do karczmy. Zaraz za drzwiami dopadł go smród tak straszny, że aż się zachłysnął. Gobliny, ani chybi. Tylko skąd tu gobliny? Karczmarz leżał pośrodku izby, po obu stronach miał towarzystwo, jacyś chłopi z okolicy. Pewnie stronę karczmarz w bójce wzięli i po łbach dostali. Jednemu to właściwie i łba niewiele zostało. Drugi cięty z zamachu, bez mała wpół rozwalony. Przed Rodharem widniała szeroka plama zakrzepłej krwi. Nie jego. Pewni dobrze zaciął wroga. Krasnolud zarobił cięcie w plecy. Dopóki ci dwaj stali po bokach widać nikt go nie zaszedł ale jak ci padli to, okrążony, szans wielkich nie miał.
   Ponury jak chmura burzowa wylazł Sharp przed karczmę. O dziwo, dziewczyna stał spokojnie przy klaczy i poklepywała ją po szyi. Zwierzę wyczuwało zapach krwi i wyraźnie okazywało niepokój.
- Piękna – cicho szepnęła dziewczyna – I znakomicie wyszkolona. Niepokoi się ale to nie zapach krwi, to zna. Coś innego. Trzeba poszukać. Coś tu się czai.
   Bezszelestnie zaczęła zbliżać się do krzaków okalających karczmę od południa.
- Tu śmierdzi – warknęła.
   Krasnolud poczuł zapach i natychmiast podbiegł z gotowym do walki kordelasem. Dziewczyna wyglądała dotychczas na całkowicie bezbronną, lecz teraz w jej dłoni ukazała się dziwna broń, jednoręczna, składana kusza. Kusza!   Neraka!
   Dziewczyna machnęła uspokajająco, lecz Sharp wolał już trzymać ją na oku. Zachodził w stronę krzaków tak, by widzieć i zarośla, i dziewczynę. Pokiwała głową w geście pełnym rezygnacji i zaczęła podchodzić. Zza krzaków doszedł jęk. Jednym susem krasnolud skoczył do przodu i już widział. Uspokojony schował kordelas. Ten wróg już nie zdoła nikomu  zaszkodzić. Dziewczyna szybko podeszła i aż się zachłysnęła własnym oddechem.
   Na ziemi leżał goblin. A właściwie to, co zostało z goblina. Tak na oko, dwie połówki goblina, tylko cudem trzymające się jedna drugiej. Pałasz Rodhara był ostry i ciężki, jak ciął, to do końca.
- Dlaczego reszta zostawiła go żywego? – zastanawiała się dziewczyna.
- I tak już nic nie powie, a ktoś tu czas cenny może zmitrężyć. Nic tu po mnie, czas w drogę i to szybko.
- Poganiaj ale konia szanuj, tak jak dotąd. Droga przed tobą wcale nie taka łatwa i krótka – cichym głosem zgodziła się ze starym.
   Sharp ze zdumienia rozwarł gębę na całą szerokość.
- A tobie co do mojego czasu?
- Wicher, Sharp, wicher.
   Teraz to już krasnolud zgłupiał ze szczętem. Postanowił, że krokiem się stąd nie ruszy, póki nie zrozumie. Zacięty wyraz twarzy powiedział dziewczynie, że prędzej tu oboje korzenie zapuszczą nim krasnolud bez wyjaśnień ruszy w dalszą drogę. Powolnym ruchem zsunęła kaptur, który do tej pory zasłaniał jej twarz. Szczupła, pociągła twarz. Jasne i proste włosy, gdyby były długie to nosiłaby na głowie majątek, ale fryzura była króciutka. Ot, prawie chłopięca. Uszy. Uszy lekko szpiczaste wyraźnie wskazywały na elfkę. Przynajmniej jedno wyjaśnione, prędzej drugi Kataklizm na Krynn spadnie nim jakikolwiek elf sprzymierzy się z goblinem, a w karczmie walczyły gobliny.
   Na krasnoluda patrzyły oczy całkiem nie młode. Choć postać, twarz, ruchy, no wszystko razem, wskazywało na młódkę to ta elfia panna młódką nie była. Kto wie? Może id niego samego starsza? Dziewczyna chyba odgadła tok jego myśli bowiem nagle spokojny uśmiech rozjaśnił poważną twarz.
- Masz rację, młoda, jak na człowieka czy krasnoluda, nie jestem. Ale u nas wciąż jeszcze więcej niż połowa przede mną. Co zresztą w czas zawieruchy niewiele znaczy. Rozumiem, że muszę ci parę spraw wyjaśnić. Więc słuchaj uważnie, bo nie ma czasu na powtarzanie. Wysłał mnie tu Zakon, współpracuję z solamnijczykami od lat. Stąd znam hasło „wicher”, wiem, że tylko z takim hasłem mógł cię Rycerz do Haven posłać. Hasło alarmowe i tylko do Haven może być posłane więc o to już nie pytaj. Miałam się tu kontaktować wyłącznie z Rodharem, ale… Sam widzisz, jak wyszło. Leć do gospody, leć „pod gryfa” a ja cię gdzieś po drodze, albo i w samej gospodzie odnajdę. Do Qualinesti nie będziesz musiał gnać, ja to załatwię, ale Thorbardin to twoja sprawa.
- Z Rodharem gadałaś?
- Raz tylko. Zdążył mi powiedzieć co i tobie gadał. Miał się jeszcze czegoś więcej dowiedzieć i dzisiaj mi przekazać. Dlatego tu jestem. Wróg szybki.
   Elfka nie należała do gadatliwych. Posługiwała się wspólnym dobrze, tylko akcent miała taki jakiś śpiewny. Zdania krótkie, wojskowe, jak meldunek i rozkaz.
- Dobra. Czas mi w drogę a i ty na siebie uważaj. Jacyś obcy się tu kręcą.
- Obcy? Ja też…
- Nie. Przedwczoraj widziałem na polanie w lesie. Obce dziewczyna, człowiek, konna i uzbrojona. Łucznik. Nie wiem kto zacz.
- Będę się rozglądać a i ty uważaj. Strzała szybko z siodła zdejmuje.
- Jak mam cię nazywać?
- Mów mi… Shea. To nie jest moje imię ale jak tylko gdzie zapytasz o Sheę to będę wiedziała kto mnie szuka. Jestem Kagonesti a nasze imiona nie są stworzone dla waszego języka. Nie mogłabym ścierpieć takiego kaleczenia. A teraz zmykaj, ja się tu jeszcze rozejrzę. Coś mi tu bardzo śmierdzi i nie chodzi o trup goblina.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#7 2013-04-26 18:09:56

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

Wciąż żyję nadzieją, że ktoś się przyłączy. Będzie ciekawiej.


   Patrzyła spokojnie na odjeżdżającego krasnoluda. Widziała dobrze, że tysiące pytań gnębiły starego, lecz tylko zęby zacisnął, mruknął coś jakby „no, to bywaj” i wdrapał się na niewysokiego wierzchowca. Patrząc na jego kłus pomyślała, że sama poleciałaby szybciej biegiem. No ale krasnoludy nie są stworzone do konnej jazdy. Ten jeszcze trzymał się w siodle całkiem niezgorzej, może nawet nie spadnie na ziemię przed Haven. Siedziała na zwalonej kłodzie drzewa przeznaczonego na opał do kuchni. Chyba już nie będzie ta kłoda nikomu potrzebna a przynajmniej nie za szybko. Zbierała się do czynności o tyle koniecznych o ile nieprzyjemnych. Ktoś musiał dokładnie zbadać miejsce ataku, sposób ataku, poszukać śladów bandy, skąd przyszli i dokąd się udali, jakiej broni użyli i dlaczego do licha zaatakowali właśnie tutaj, w Abanasinii.
   Wielki Mistrz, Blaanid uth Mondar, wysyłał na takie przeszpiegi tylko najbardziej doświadczonych wywiadowców. Takich, co z kierunku połamania traw na łące potrafili wywnioskować nie tylko, kto tędy przeszedł ale i i jak dawno, jak szybko i nawet czasami, dlaczego. Pośród tych doświadczonych wywiadowców Shea była numerem 1. Każdy, kto brał ją za niedoświadczone dziewczę ryzykował koszmarną pomyłkę. Była elfem a do tego była Kagonesti. Jej życiem był las, polowanie, tropienie i walka. Mówiono o nich, Dzicy. Czasami była to nawet prawda. Shea była nie tylko najlepszym tropicielem pracującym dla Zakonu, była też najstarszym. Brano ją za młodą dziewczynę podczas gdy prawdopodobnie dziadek Sharpa był jeszcze niedoświadczonym krasno ludzkim kowalem gdy ona już miała za sobą dziesiątki lat na tropie wrogów. Nawet dla elfów stanowiła pewną zagadkę, niby wiedzieli, że nie jest już młodą dziewczyną ale i tak traktowali ją jak kogoś o wiele młodszego. Potrafiła to zgrabnie wykorzystywać.
   Powoli, ruchem tyle zmęczonym co i po prostu niechętnym, podniosła się z kłody i weszła do karczmy. Smród krwi, śmierci i mordu był potworny. Do tego też już przywykła. Zaczęła badać ciała uważniej bowiem nadejście krasnoluda przerwało jej pracę. Walka toczyła się przed karczmą ale zakończyła wewnątrz drewnianego budynku, przy samej ladzie. Napastników było chyba ośmiu, jeden padł jeszcze przed karczmą i tam już został. Ze śladów wynikało jednak, że przynajmniej dwóch goblinów zostało jeszcze potężnie naznaczonych. Mogli chyba jednak odejść o własnych siłach bo ciał więcej  nie było. Leżał tylko martwy karczmarz i dwóch wieśniaków, potężne chłopy z siekierami w dłoniach, pewnie drwale albo cieśle. Dlaczego bronili karczmarza do końca? Kim dla niego byli? Może też byli na pensji Zakonu?
   Uth Mondar nigdy wiele nie mówił, już jego poprzednicy bywali rozmowniejsi, ten tylko dawał rozkazy ale Shea już nauczyła się słuchać tego, czego Mondar nie powiedział. Domyśliła się, że Mistrz dostał jakieś wiadomości o rajdzie goblinów w głąb Abanasinii i poczuł się zdezorientowany. A tego uczucia nienawidził. Abanasinia leżała na uboczu ewentualnego konfliktu z Neraką, działalność wroga zdawała się albo zbyt okrężna, albo zbyt chytra, albo… to nie Zakon jest celem Neraki!
  W karczmie obejrzała już chyba wszystko. Należało teraz sprawdzić, skąd ta banda łapserdaków przyszła. Trzeba było tropić ‘w piętkę”, iść pod włos śladów. Trop nadchodził z lasów na południowym zachodzie od karczmy. Poszła w tym kierunku. Nie przeszła nawet pięciuset jardów, do lasu było jeszcze ze dwadzieścia jak zauważyła, że goblinów musiało być znacznie więcej. Do karczmy poszedł tylko mały patrol, główny ich oddział szedł w kierunku zabudowań Rycerza. Jeśli zamierzają wywołać tam jakąś awanturę to się głęboko rozczarują. Była pewna, że dwór jest już pusty. Rycerz musiał ruszyć zaraz po odejściu Sharpa. Goblinom nie będzie łatwo go dopaść. Szła dalej w stronę lasu. Nagle przysiadła i zaczęła uważnie badać całkiem nowy trop.
  To nie goblin, pomyślała. Trop drobny ale mocny, stanowczy. Trop kogoś, kto las znał i umiał się poruszać. Przyjrzała się lepiej, porównała szlak goblinów i nowego tropu. Ten ktoś nie szedł razem z goblinami. Wyglądał to tak, jakby ktoś gobliny śledził. No i którym tropem teraz ruszyć. Iść dalej za nowym tropem? Tropić gobliny? Czy raczej sprawdzić, skąd się tu wzięły?
  Pomyślała, że tropienie pojedynczej osoby może okazać się stratą czasu. Tropienie goblinów nic nie da, jest ich teraz ze dwadzieścia, nawet jak dopadną Rycerza to należy ich szczerze żałować. Pochówek pewny. A skąd się tu wzięły? Jeśli ona tego nie sprawdzi to nikt nigdy się nie dowie. A to może być ważniejsze od celu ich wyprawy. Ruszyła wstecz tropów, szlak wiódł do lasu. Szła dalej. Znała dąb, pod którym zwykle odpoczywał krasnolud. Drzewo rosło w kapitalnie wygodnym dla podróżnych miejscu. Polana, źródło, cień i trochę słońca. Znakomity popas. Gobliny też tu popasały. Trawa była zmierzwiona a ślady ognisk bardzo wyraźne. Popiół był jeszcze ciepławy, odeszli pewnikiem rano.
   I znowu te obce ślady! Tylko teraz jakby całkiem świeże!
   Troszkę na uboczu, w cieniu rozłożystego klonu, siedziała samotna postać. Shea zorientowała się, że osobnik pod klonem siedzi tam już jakiś czas i z pewnością ją obserwował. Jakby potwierdzając te słowa obcy wstał i spokojnie wzniósł rękę w geście powitania.
- Witaj – zabrzmiał cichy, niski i niewątpliwie damski głos – Ciebie też interesuje wędrówka goblinów?


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#8 2013-05-28 18:47:10

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

No cóż, ani Silvara, ani Remmy jakoś się nie palą do walki. Przyjdzie mi ciąg dalszy przygód krasnoluda pociągnąć. Oto i one.

    Klacz niosła spokojnie a Sharp jej zbytnio nie popędzał. Musiał pomyśleć. Obcych coś się nagle zbyt wiele tu pojawiało. Te strony Abanasinii leżały na uboczu i rzadko kiedy jaki wędrowiec tędy przechodził. Chyba, żeby do Qualinesti zmierzał albo do Thorbardinu. Bo dalej to już tylko Równiny Pyłu. Gobliny nie mogły nadejść od strony krainy elfów, nigdy by niezauważone nie przeszły. A zauważone zostałyby natychmiast ubite. Elfy nie znosiły goblinów bardziej nawet niż krasnoludy. I to z pełną wzajemnością. Dowódca roty piechurów chętnie i połowę z nich poświęci byle dopaść jednego elfa.
   Od Thorbardinu też nie przyszły. Już by im krasnoludy dały popalić. Przeciętny Hylar czy Deargar bardziej niż Agharów nie znosił tylko goblinów. Nie mówiąc już o wolnych jak ptaki Neidarach. Sam był Neidarem i wiedział dobrze, czuł to w kościach – gdyby dopadł gobliniego tropu to nałożyłby i trzy dni marszu byle śmierdzącego, tłustego, uszatego i paskudnego drania dopaść.
   Jedynym kierunkiem, z jakiego mogły nadejść było wybrzeże. Tylko w którym miejscu? Gdzie, do rudego kendera, mogli wylądować? Prawie całe wschodnie wybrzeże Abanasinii było dobrze strzeżone. Thorbardin najpierw, potem Czaszka, Pax Tharkas, elficki Qualinost, Nowy Port i Xak Tsaroth. Nie ma mowy, nigdzie by się tędy nie przedostali. Chyba bardziej od północy, Que-Shu nie strzegą morza a potem droga daleka do Crossing. Tamtędy mogli. To by znaczyło, że gdy on sam maszerował do Rycerza na północ to oni zdążali na południe do karczmy. Że się nie spotkali?
   I jakim cudem przemknęły się koło Shallsea? Okręty Zakonu ponoć pilnie tych wód strzegą. Same gobliny nie uchodzą za sprawnych żeglarzy  więc chyba miały do pomocy minotaurów. Ci na morzu wszystko potrafią.
   Ani się spostrzegł jak na takich rozmyślaniach przeleciało mu pół dnia. Czuł już ból w kościach pomimo, że jechał nieśpiesznie a klacz wyraźnie go oszczędzała. Zatrzymał konia i powoli zsunął się z siodła. Wziął uzdę w ręce i poszedł w głąb niewielkiego zagajnika. Wiedział, że jest tam i źródło niewielkie i pastwisko jakie takie. Odpocząć pora. I jemu pora i klaczy też się odpoczynek należy.
   Rozpalił niewielkie ognisko i powoli zaczął kawałek mięsa podgrzewać. Pieczeń, jak to zwykle u Rycerza, była doskonale upieczona ale nie lubil mięsa jeść na zimno. Tak sobie kawał mięsiwa obracał na zaimprowizowanym, patykowym rożnie, gdy inna opadła go wątpliwość. Otóż Rycerz wyraźnie mówił, by Solace ominąć a do Haven dążyć. Tylko, że najprostsza droga do Haven wiedzie około Solace. Trzeba będzie północnym brzegiem Crystalmir pogonić i dalej przez Dolinę Jakanath i dalej do Wąwozu Cieni się dostać, by w końcu dopaść Doliny Haven i samego miasta. Haven leży przy samej granicy z Qualinesti to może by i wieści do Thorbardinu dało się jakoś posłać. A nie, to samemu przyjdzie jechać. Najgorsza sprawa, że znając Haven całkiem nieźle bo i tam ze snycerską robotą chadzał, karczmy „Pod Gryfem” nie pamiętał. Co było tym dziwniejsze, że znał, jak dotąd sądził, wszystkie karczmy w okolico co najmniej stu mil od Solace. O Gryfie nigdy nie słyszał. Pogryzając mięso pomyślał, że trzeba będzie się dyskretnie a po cichu rozpytać.
   Do Solace było jeszcze z pół dnia drogi dla piechura ale teraz, gdy na końskim grzbiecie siedział, droga leciała dużo szybciej. Nim się obejrzał zaświeciło przed nim lustro wód Cystalmir. A przecież do nocy jeszcze było sporo dnia. Kłusował teraz z dala od szlaku, który południem jeziora przebiegał. Wydawało się, że dotrze do lepszej drogi dopiero wieczorem, na razie ostro kłusował Północnymi Polami. Przyspieszył tu wyraźnie, lecz do galopu nie przechodził. Zarazem chciał i konia oszczędzać i otwarte pola co szybciej opuścić. Gdy w oddali zamajaczył szczyt Oka Proroka wiedział, że lasy już blisko i szlak do Haven też niedaleko. Tak sobie pomyślał, że przycupnie gdzieś w zaroślach na noc a wczesnym rankiem, jeszcze przed świtem, ruszy w dalszą drogę. Na popołudnie do Haven dotrzeć powinien.
   Ściemniać się już zaczęło, gdy krasnolud niewielki obozowisko rozbijał. Obozowisko! Wielkie słowo. Posłanie z liści końską deką zarzucone, malutkie ognisko by komary odgonić i palik w ziemię wbity, by konia uwiązać. Wszystko. Pojadł na zimno, popił wodą z bukłaka, dopatrzył, by koń miał co potrzeba i nim do dziesięciu byś policzył, już chrapał.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#9 2013-07-26 21:42:02

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

I kolejny odcinek przygód krasnoluda. Ciąg dalszy niewątpliwie jeszcze przed nami. 


Obudził się w środku nocy. O dwa jardy od posłania płonęło sobie wesoło ognisko, którego z pewnością nie rozpalał. Płomienie nie były zbyt duże ale wystarczały, żeby z postaci siedzącej po drugiej stronie widoczna była tylko twarz. Wąsata, brodata, wesołkowata i całkiem niemłoda twarz. Z pewnością krasnolud. Dziwny jakiś. Sharp szczycił się tym, że potrafił rozpoznać przynależność klanową współziomka na pierwszy rzut oka. Nie tym razem. Ten krasnolud mógł być każdym. I mógłby być w każdym wieku. Cała postać była dziwaczna, taka… nieokreślona. Za płomieniami ogniska widniała twarz i właściwie nic więcej. Sprawiało to dziwaczne wrażenie twarzy zawieszonej w pustej przestrzeni nad płomieniami. Sharp nie umiał nawet powiedzieć jak wygląda strój dziwnego krasnoluda.
- Ooo, ktoś się obudził – zabrzmiał głęboki bas przybysza – No, no. Spanie to ty masz głębokie, nawet jak na krasnoluda. A chrapaniem to już chyba wszystko z tego lasu przegnałeś.
   Sharp aż się żachnął. Też mi. Chrapanie! Szczycił się tym, że w lesie śpiąc zachowywał ciszę jak najprawdziwszy elf.
- Chrapiesz, chrapiesz. No, może troszkę z hałasem przesadziłem, ale chrapiesz – nowoprzybyły chyba czytał w myślach.
   Czego ten typ chciał? Skąd się to, do kulawego Aghara, wziął? Po kiego licha go budzi?
- O jo joj! Ale mnóstwo pytań – zaśmiała się twarz nad ogniem – Na niektóre nawet ci odpowiem. Nie na wszystkie. Rozumiesz, każdy ma swoje małe sekrety. Skąd się wziąłem, na przykład. Nie odpowiem na takie pytanie bo albo nie pojmiesz odpowiedzi, albo pojmiesz ją tak, że mi będzie wstyd za współziomka. Po co cię budzę? Chcę pogadać a nie mam z kim, wystarczy? Czego chcę do ciebie? Żebyś wreszcie zaczął myśleć nie o problemie jaki przed tobą stoi, zresztą nie tylko przed tobą ale inni mnie nie obchodzą, tylko o rozwiązaniu problemu. Za leniwy jestem, żeby myśleć i działać za ciebie więc i tak musisz zrobić co do ciebie należy.
   Umysł Sharpa galopował jak spłoszony ogier. Ni w ząb nie pojmował co też obcy mu tu wykładał. Przecież on tylko za posłańca. Co tu myśleć.
- No tak! – zagrzmiał basowy głos – Tylko posłaniec! Znaczy, że mózg mu nie jest potrzebny! A może zechciałbyś się zastanowić, czemuż to Rodhar miał szpiegów aż w Jelek? Do jakiej wojny się mroczni szykują? I z kim u licha chcą walczyć? I czym chcą walczyć? Mózgownicę wytęż! Myślenie jeszcze nikogo nie zabolało! No, może Agharów.
- Na dzisiaj chyba wystarczy bo ci resztki rozumu wyparują – kontynuowała twarz – Jeszcze pogadamy, nie martw się.
   Właśnie tego zaczął się Sharp obawiać.
- Do myślenia cię przymuszę! Teraz jednak chyba byś mnie zbyt zmęczył a dość leniwy jestem. Gorzałki Rodharowej daj się napić i odejdę. Na razie.
   W niewidocznej za płomieniami ogniska dłoni ujrzał Sharp własny bukłak, tak hojnie przez Rodhara napełniony. Twarz przytknęła usta do bukłaka i pociągnęła. Ale pociągnęła! Krasnolud był pewny, że w bukłaku tylko dno pozostało, i to suche. Bukłak przeleciał nad ogniem i Sharp chwycił go chciwym ruchem. Też miał ochotę na łyka.
- Dooobra gorzała! Wiedział Rodhar jak to pędzić. Będzie mi tego brakowało. Łyknij też i idź jeszcze podrzemać bo do świtu trochę brakuje a potem ci czas w drogę. Pośpiech jest wskazany ale myślenie wręcz NAKAZANE! Tobie chyba po łyczku lepiej się myśli więc łyknij, walnij się na posłanie a ze świtem w drogę.
   Twarz zniknęła jakby jej nigdy nie było. Ognisko szybko dogasało a Sharpa łapała gwałtowna senność. Ledwo łyknął, o dziwo bukłak nie był wysuszony, padł na posłanie z końskiej derki i już spał. Jeszcze we śnie usłyszał basowy głos.
„Kiedy z Rycerza poleceniem zgodziłeś się jechać to wojna cię czeka niechybna. Pamiętaj jednak, że wojnę wygrywa ten co lepiej i głębiej swe działania przemyśli.”


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#10 2013-08-15 10:51:00

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

Ciąg dalszy przygód krasnoluda. Ciąg jeszcze dalszy - nastąpi niebawem.




  Obudziły krasnoluda pierwsze promienie wschodzącego słońca i rzęsiste krople rosy spadające z liści drzew prosto na bulwiasty nos. Obudził się zły. Początkowo uznał wszystko za dziwaczny sen, a sny ja wiadomo rządzą się swoimi prawami i próżno sensu w nich szukać. Dla pewności tylko rozejrzał się wokoło i poszukał śladów ogniska, które tu w jego śnie tak ochoczo płonęło. Trawa była nienaruszona. Sen i nic więcej.
   Wstawanie po nocy spędzonej na legowisku z końskiej derki rozesłanej na gołej ziemi przychodziło mu z pewnym trudem. Dawniej potrafił skoczyć od razu na proste nogi, lecz teraz musiał się już ręką podeprzeć. Co, do licha! Ziemia przy posłaniu była gorąca jak… jakby niedawno płonęło tu ognisko! Wręcz czuł od ziemi swąd płonących polan drewna. Tylko, że nawet najmniejszego śladu popiołu nie widział, nawet jedno źdźbło trawy nie uschło, mech był nienaruszony. A jednak zdrowo sobie rękę poparzył. Niby więc nic się tu w nocy nie zdarzyło, a jednak ktoś zostawił ślad wystarczający, by jego zignorowanie nie było łatwe. Ktoś tu był w nocy i z nim naprawdę gadał.
   Krasnolud zdawał sobie sprawę, że doprawdy już mu czas ruszać. Tyle, że nie mógł się ruszyć. Zdumienie odebrało mu nie tylko mowę ale i zdolność ruchu. Czuł się jak sparaliżowany.
   Jeżeli te odwiedziny miały coś znaczyć to odwiedzający musiał być doprawdy potężny. Może jakiś mag. Wedrzeć się do cudzego snu, gadać tak mądrze jak ten obcy, zapaść w pamięć tak, że każde słowo jeszcze w uszach dzwoni a potem zostawić tak dziwny ślad swej obecności. Czary, i to niepoślednie. Tylko, że słowa jakie krasnolud usłyszał nie były przecież komplementami ani żadną przepowiednią. Ot, zwykła połajanka. Jakby kto starszy młodzika beształ. To musiał być potężny czarodziej! No, bo kto inny?
   Sharp starał się uspokoić własne, teraz mocno walące, serce. W końcu stwierdził, że nic tu więcej nie wypatrzy a myśleć może równie dobrze w siodle. Klacz zresztą już nań popatrywała z ukosa jakby chciała spytać, czemu jeszcze nie wyruszyli? Dobre pytanie, warknął w myślach do samego siebie i poszedł siodłać wierzchowca. Po kilku chwilach był już gotowy do dalszej drogi.
   Siedział już mocno w siodle, właściwie miał już ruszać, gdy nagła myśl, a właściwie olśnienie przeleciało mu przez mózgownicę.
   Twarz (czasami myślał – morda) pytała „czym zamierzają walczyć?” oraz „z kim chcą walczyć?”. Jakoś tak w głębi ducha uznał, że odpowiedź na pierwsze pytanie jest o tyle ważniejsza, że sama udzieli odpowiedzi na drugie. Zatem czym zamierzają walczyć. Dostali już tyle razy baty od Zakonu Solamnijskiego i sił elfickich, które nauczyły się już dobrze, że tylko współpracując mogą odnosić zwycięstwa, że można było iść o zakład, że na samym Mrocznym Zakonie nie polegają. Zresztą Mroczny Zakon po Wojnie Dusz i Wojnie Chaosu był poważnie osłabiony a po odejściu, a właściwie wypędzeniu, smoczych władców ledwie trzymał się kupy. Solamnijczycy i elfy nie atakowały resztek Zakonu bowiem ich pozycje obronne w górach wokół Neraki były dobrze umocnione i nie wymagały wielkich sił do obrony. Koszty ataku byłyby za wysokie. Smoków na Krynnie nie ma już żadnych. Jeśli nie liczyć paru pomników naturalnej wielkości, na przykład wokół grobowca Humy. Thakisis odeszła a wraz z nią smoki chromatyczne, Paladine odszedł a wraz z nim smoki metaliczne, smoki chaosu zaś zostały wypędzone. Po kiego licha oni smoczych jeźdźców ćwiczą? Tu chyba, w odpowiedzi na to pytanie, leżało rozwiązanie problemu o którym gadała gęba nad płomieniami ogniska. Po co im jeźdźcy gdy smoków brak?
   Uznał w końcu, że myśleć może jadąc i szturchnął klacz butami. Ruszyła ochoczo jakby stanie w miejscu jej wyraźnie nie było w smak. Paliła się do biegu i samorzutnie chciała przejść do galopu. Sharp otrzeźwiał na tyle by jej na to nie pozwolić. Mieli jechać prawie cały dzień leśnym szlakiem nim do Haven dotrą. Droga nierówna, zdradliwa i męcząca. Nie można pozwolić na galopadę, wystarczy lekko wyciągnięty kłus.
   Jechał pogrążony w rozmyślaniach i za bardzo na otoczenie nie zważał. Dukt wiódł jak strzał z łuku, prosto a równo. Na korzenie rosnące w poprzek koń sam już zważał i uwagi Sharpa to nie wymagało. Jechał jak na kanapie.
   Przejechał tak już prawie do południa gdy zdał sobie sprawę, że gdzieś tu musi się czaić zakręt w lewo, jezioro Crystalmir okrążający, a droga za nim prosto już do Haven zawiedzie. Zwolnił, żeby nie przegapić bo trakt mógł się tu rozdwoić; jedna jego odnoga mogła pójść na zachód, prosto w góry, a jemu droga na południe potrzebna. I rzeczywiście, trakt się rozdwajał.
   Sharp ściągnął ostro wodze lecz nie na widok rozstai. Na samym początku trasy na południe wiodącej stała konna sylwetka. Jeździec stał nieporuszony, wyraźnie czekał.
   Jak postąpić? Podjechać? Powitać? Za topór łapać? Kto to do licha w leśnej głuszy może tak stać?
- Mnie też droga do Haven wypada – usłyszał kobiecy głos (a żeby te wszystkie baby już zeszły mu z drogi) – a Shea mówiła, że i twój szlak tam wiedzie. Jeśli nic przeciwko nie masz, pojedziemy razem. Jeśli nie chcesz, pojadę przodem.
   Taką propozycję ukazania niechronionych pleców uznał za dowód zaufania i braku złych zamiarów więc mruknął.
- Jeśli tobie i mnie ta sama droga wypada to rozum podpowiada by jechać razem. Zawsze razem bezpieczniej. A że z Sheą rozmawiałaś to pewnie i więcej wiesz niż gadasz. Można by w Haven usiąść i nad kuflem pogadać.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#11 2013-08-30 20:23:57

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

Ciąg dalszy przygody krasnoluda.

   Dziewczyna jechała przodem, jakby plecy mu pokazując usiłowała dowieść, że niczego złego przeciw niemu nie planuje a i z jego strony zła się nie spodziewa. Gest był tak jasny, że Sharp aż się zatrząsł gdzieś wewnątrz. Nie z oburzenia, raczej ze zdumienia, że takie wzbudził zaufanie.
- Normalnie rzecz biorąc, nikomu tak bym nie zaufała – dziewczyna chyba czytała mu w myślach, tego czytania duszy miał już trochę dość – Ale raz, że z Sheą dość dokładnie cię obgadałyśmy więc już coś tam o tobie wiem A po drugie, nie wiem jak to powiedzieć…
- Byle jak najprościej – wtrącił.
- Dobra – odparła – Miałam w nocy, chyba we śnie wizytę, i …
- Ciebie też jakaś morda naszła? – warknął jakby trochę zirytowany.
- No wiesz, morda? Piękna, dostojna pani, cała w bieli, z ogromnym medalionem na piersi, jasnymi włosami, chyba niewidoma…
- Dobra już, dobra – Sharp konia pogonił i zrównał z wierzchowcem dziewczyny – też miałem wizytę, no ale mnie nikt piękny nie odwiedził, stary jakiś, naurągał mi i poszedł.
- Ta piękna też mi komplementów nie gadała – odparła dziewczyna ze śmiechem – Kazała myśleć, i to aż do bólu czaszki. Parę razy to powtarzała. Nie wiem, o co jej może chodzić.
- Mój był nieco akuratniejszy. Myśleć kazał, ale z jego gadki wynikało również, o czym pomyśleć należy.
- No, no! To już coś. Bo ta biała dama tylko kazała mózgownicę wytężyć ale o czy pomyśleć, to już zachowała dla siebie. Możesz powiedzieć coś więcej czy też ci jeszcze kazał gość tajemnicy dochować?
- Mogę, mogę. Wedle mordy mniemania ważne jest nie tylko, że tamci do walki idą. Ważne jest, by pomyśleć przeciw komu iść chcą. A chyba jeszcze ważniejsze, czym walkę toczyć pragną. Jadę od rana,  niewiele się nawet po okolicy rozglądam, i dumam. Wychodzi mi tylko, że obie strony za słabe do napaści a dobre w obronie. Tamci smoczych jeźdźców ćwiczą ale przecież…
- Cooooo!? – przerwała mu dziewczyna – tego mi Shea nie powiedziała. Może zapomniała, o ile sama wiedziała.
- Wiedziała. Rodhar jej powiedział.
- Rodhar?
- Karczmarz. Gobliny go ubiły ale z Sheą dzień wcześniej gadał. Powiedział.
- Więc albo zapomniała albo nie zdążyła powiedzieć.
- One nie z tych co zapominają. Jeśli czasu wam było skąpo to pewnie wolała rzec ci co ważniejsze.
- Mówiła, że przygotowania Neraki do wojny dziwne jakieś. Niby groźne ale chyba nie całkiem. Pojęcia nie mam, o co jej mogło chodzić.
- Pamiętaj, że ona z elfów. Ja jestem przy niej młodzikiem chocia dla ciebie tom pewnie starzec. Nie ogarnąć nam, co ona już widziała i co sobie o wszystkim myślała. Jeno jeśli przygotowania Neraki do wojny za dziwne uznała, to i nam lepiej będzie o nich pomyśleć. A może i „Pod Gryfem” pogadać. Co się zaś tego „gryfa” tyczy. Znam wszystkie oberże, karczmy i zajazdy w Haven ale o takiej nawet nie słyszałem. A przecie tam mam jechać. Nie wiesz może o co tu chodzi?
   Dziewczyna lekko zachichotała czym wywołała zmarszczenie straszne brwi krasnoluda.
- Znasz, znasz. Z pewnością tam byłeś. Miejscowi mówią o gospodzie „Pod Elfim Koniem” ale…
- Pewnie, że znam.
- A szyld widziałeś?
- Nie. Ciemno było a myśmy ciut za wiele krasnoludzkiej gorzałki wydoili.
- No więc na szyldzie ktoś wymalował skrzyżowanie wrony i psa. Ma to chyba być podobizna gryfa na jakim elfy ganiają po niebie. Stąd i nazwa; gryf to wierzchowiec elfów, czyli dla prostaków – koń, tyle że latający.
- Acha, to już będę wiedział gdzie się obrócić.
   Oboje zatopili się w rozmyślaniach. O czym myślała dziewczyna, trudno powiedzieć ale co i raz na Sharpa ostro popatrywała. Domyślała się, a może i od elfki wiedziała, że krasnolud ma misję w Haven do wypełnienia. Ze spojrzeń jednak można było się domyśleć, że albo natura tej misji jej jest nieznana albo jest też tej misji przeciwnikiem. Krasnolud powoli jednak docierał do przekonania, że przeciwnikiem raczej nie jest. Mogła go łatwo strzałą dosięgnąć zanim by ją nawet dostrzegł. Widać dobrze, że z lasem obyta.
- A może jeszcze karczmarza „Pod Gryfem” znasz? – spytał nagle po dłuższym milczeniu.
- Xaz Trójpalcy? Znam dobrze, minotaur, na wojnie, gdzieś chyba w bitwie morskiej, dwa palce prawej dłoni stracił, topora nie bardzo mógł już unieść. Pozostali uznali, że przydatny nie będzie i go z pokładu wywalili. Do brzegu jednak dopłynął. W jaki sposób karczmę przejął, nie mam pojęcia ale też jest to jedyna w Haven oberża gdzie klient nie zostanie obity jeśli tylko płaci i awantur nie zaczyna. W innych … różnie to bywa. Słowny i diabolicznie honorowy. Uważaj, żebyś go nie obraził bo już się nauczył topora w lewej ręce trzymać. A wywija nim… tylko powietrze świszcze.
- Słowo mu tylko jedno przekażę i już mnie tam nie ma. Do Thorbardinu mi chyba droga wypadnie.
- Ja bym radziła najpierw z Xazem pogadać. Półdziki minotaur, to prawda, ale świat zna, o Nerace wie całkiem sporo, o ruchach floty minotauryjskiej też niemało no i wojnę rozumie jak mało kto. Pogadać warto.

Ostatnio edytowany przez janjuz (2013-09-01 15:39:33)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#12 2013-09-15 15:45:14

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowiadanie o krasnoludzie

I co tam dalej z naszym krasnoludem.


  Jakiś czas kłusowali w milczeniu. Krasnoluda opadły niewesołe myśli krążące głównie wokół nocnej wizyty. Czuł wyraźnie, że odwiedzająca go gęba dobrze wiedziała, co też mu się pod czaszką kłębi. On sam jednak, choć czuł wyraźnie nacisk jakiejś niespodziewanej myśli, nie potrafił wyraźnie sformułować o co mu chodzi. Wiedział tylko, że smoków dotyczy. Twardo się zawziął i poprzysiągł w duchu, że nie uśnie, nie spocznie, aż zagadki nie rozwikła. Im bardziej jednak mózgownicę wysilał tym bardziej mu wychodziło, że jest to zagadka w zagadce ukryta. Istny rebus jakowyś a w tym nigdy zbyt lotny nie był.
   Ćwiczą smoczych jeźdźców. Znaczy mają smoki. Smoków nikt jeszcze nie ujrzał ale by jeźdźców nie ćwiczyli gdyby ich nie mieli. To proste. Tedy napaści chcą dokonać smoczymi siłami. To byłaby odpowiedź na pytanie „czym chcą walczyć”, teraz przyjdzie podumać „przeciw komu”. Mając smoki mogą robić co im się czynić zapragnie. Wszak już jeden smok to siła, że ją niełatwo pokonać. I nawet nie ogień, kwas czy lód jakimi zionąć ponoć potrafią są tu najgorsze. Pono najgorszy jest smoczy strach a jeśli tak to mogą posłać siły przeciwko Solamnijczykom a jeszcze nastarczy im, żeby elfy pogonić. Żeby tak jakoś wywiedzieć, ile tych smoków mają. Rodhar nie gadał ilu jeźdźców ćwiczą; szkoda, dałoby się coś z tego wykoncypować, a tak? Łam swój łeb sam.
   Czas na takich rozmyślaniach niepostrzeżenie mijał i dopiero głos dziewczyny trochę krasnoluda do porządku przywołał.
- Czas koniom dać wytchnienie, Sharp. Stańmy tu gdzieś, ja też już muszę nogi rozprostować a i jeść w siodle nie lubię.
   Otrząsnął się, rozejrzał po okolicy i popatrzył w niebo.
- Będzie już dobrze po południu. Alem się zadumał. Koń mądrzejszy, sam do stępa przeszedł. Tu niedaleko strumień płynie, będą konie miały wodę a i nam nie zaszkodzi coś zjeść i popić.
   Odskoczyli coś ze dwa tuziny jardów ze ścieżki prosto w leśny gąszcz jak natrafili na strumień i niewielką polankę. Krasnolud klacz rozsiodłała ta natychmiast zaczęła się w trawie tarzać, grzbiet wycierać, piaskiem sypać by po chwili wstać i do strumienia podejść. Wodę ciągnęła spokojnie łykami długimi jak lina dzwonnicy. Widać, że nie była zmęczona a postój, choć bardzo przydatny przecie jeszcze koniecznością nie był.
  Dziewczyna już niewielki ogień rozpalała i z sakwy wyjmowała mięso, chleb i ser. Widać mięsa na zimno nie lubiła bo połeć cały nadziała na gruby patyk i nad ogniem zaczęła grzać. Sharp zapatrzył się w ogień. Lubił patrzeć w płomienie tańczące na szczapach drewna. Jakoś go taki widok, zwłaszcza gdy ogień płonął na kominku domowym, mocno uspokajał.
- Już ty taki spokojny? I co żeś wymyślił? Co ci się w tej twardej, krasno ludzkiej czaszce wylęgło?
   Po drugiej stronie ognia był ona, znaczy – twarz, albo inaczej morda.
- I czego tak ślepia wybałuszasz? – ciągnęła twarz – A pomyślisz jeszcze raz „morda” to trzonkiem własnego młotka przez łeb zarobisz. Też mi. Sam piękny jak koński zadek a tu od mordy do mnie… Nie zdzierżę, trzasnę. No gadaj, coś wydumał.
- Smoki mają, smokami uderzą gdzie chcą – pomyślał Sharp.
   Twarz się skrzywiła jakby ktoś ją octem napoił.
- Jeniusz absolutny! – wrzasnęła – Klejnotami i złotem obsypać! A najlepiej zasypać to już nigdy kłapaczki nie otworzy. Bo co otworzy to jeno smród się dobędzie, smród głupoty i durnoty! Aleś wymyślił! To już krasnolud żlebowy więcej by gadał i rozumniej! Ten by wiedział, że smoki są DWA! Bo dla nich wszystkiego jest tylko dwa! Co za jełop! Dwa do dwóch dodać nie potrafi! I takiemu głupkowi Rycerz misję powierzył. A pamiętasz, durniu, co masz w gospodzie rzec?
- Pewnie! Nie musisz się wydzierać!
   Ledwie zdążył pomyśleć odpowiedź a twarz już nań wsiadła ostro.
- Dobra! Jeszcze jedna szansa. Mała podpowiedź – słyszałeś może kiedy o podstępach wojennych?
   Twarz zniknęła. Po drugiej stronie ogniska, nad przypalającą się pieczenią, widać było tylko szeroko otwarte oczy dziewczyny. Policzki jej twarzy płonęły ognistą czerwienią, zupełnie jakby od ognia, zmęczenia albo … wstydu. Sharp złapał się na tym, że oczy na nią wybałuszył, gapił się wręcz nieprzyzwoicie (no, dziewczyna nawet ładna była, przynajmniej jak na człowieka)  a w głowie dźwięczało mu tylko jedno słowo – PODSTĘP.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
przegrywanie kaset vhs mokotów studio kopiowania land4fun noclegi polska poxipol wrocław