DragonLance Forum

Forum dla fanów DragonLance, książek fantasy oraz RPG.


#121 2013-04-23 21:02:50

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

Małe wyjaśnienie. Sporo żeglowałem w życiu. W tamtych latach (przełom 80-90) żeby załapać się na rejs morski trzeba było odbębnić harówkę instruktorską. Takie turnusy zaliczyłem dwa a to przydarzyło się na pierwszym!!!


`Babska wachta

- Komendy do żagli proszę wydawać regulaminowe! Kursanci muszą przywyknąć do prawideł, jakie będą ich obowiązywać w morzu.

Bohdan, komendant wyszkolenia żeglarskiego w Centralnym Ośrodku Żeglarskim w Trzebieży, był zawsze pryncypialny, jeśli chodzi o szkolenie. Dlatego też został komendantem! Usłyszawszy takie dictum zaczęliśmy wertować książeczkę niewielką pod tytułem „Komendy żeglarskie”. Co kilka chwil któryś z instruktorów oczekujących na przyjazd kursantów leciał do Bohdana z zapytaniem:

- Stary, jak mam wołać w takiej sytuacji?!

Tutaj następował opis jakiegoś nieprawdopodobnego układu kursu, siły i kierunku wiatru, liczebności załogi i liczby żagli, na jakie należało wydać komendę. W końcu Bohdan nie wyrobił nerwowo i zawołał:

- A co wy, w te i wewte wasza taka i inna! Na fregaty się wybieracie czy inne liniowce Nelsona!? Dezetka ma tylko trzy żagle a do trzech chyba umiecie liczyć!? Szotów ma, co prawda pięć ale to nadal nie przekracza jednej ręki! Nawet z fałami i cumami żaden nie będzie musiał butów zdejmować, żeby policzyć! Nie mam czasu na pierdoły! Kursanci już idą!

Obrażeni na Komendanta stwierdziliśmy zgodnie, że żagle to i tak „szmatki” a liny wszelakie to „sznurki” i żaden regulamin tego nie zmieni! Pocieszeni tą konstatacją poszliśmy obejrzeć świeżo przybyłe mięso. O jak rany! Na sześćdziesięciu kursantów tylko piętnastu chłopaków! Ile babsk! Jak to do wioseł na DZ-cie zagnać!

Franek, jachtowy kapitan żeglugi bałtyckiej (tzw. małosolny) ponurym głosem stwierdził:

- Czuję śmierdzieć trup Goldsteina.

Najgorszą zagwozdkę miał jednak Bohdan. Jak to rozdzielić całe bractwo na sześć osad, żeby miało to ręce i nogi? Drań jeden stwierdził w końcu, że to nie jego problem, więc niech się załogi dobiorą same! Takiego pandemonium dawno nie widziałem! Listy krążyły jak w kolejce do sklepu mięsnego, ktoś się skreślał, ktoś się wpisywał, ktoś kogoś wymazał!

W końcu Bohdan odebrał listy i zaczął je sprawdzać. Wyszło mu, że ma do dyspozycji siedem załóg! W kwadrans rozparcelował jedną na pozostałe sześć i zawołał:

- Ta lista jest święta! Nie dopuszczam żadnych zmian ani przenosin! Teraz zapraszam wszystkich do sali wykładowej, przydzielimy instruktorów. W sali proszę siadać załogami według list, jakie sami sporządziliście!

Załogi weszły do sali. Bohdan spojrzał po nas:

- A kolegom instruktorom zaproszenia na czerpanym papierze mam wysłać? Poszli!

Na tak delikatne zaproszenie weszliśmy z godnością do sali. Załogi jakoś się już pousadzały, nawet nie było ciasno. Nas Bohdan posadził na krzesłach przy bocznej ścianie i zawołał:

- Żeby nikt mnie nie posądzał o stronniczość, zwłaszcza koledzy instruktorzy, przydział załóg pójdzie drogą losowania. Losować będę JA! Zastosuję prostą wyliczankę! Entliczek – pentliczek……

I tak to poleciało. W końcu usłyszałem „bęc” i poczułem klepnięcie w ramię. Byłem od tej chwili instruktorem wachty nr 3. Spojrzałem na wachtę i zmartwiałem…SAME BABY!!! Ciche łzy rozpaczy powoli przesiąkły mi przez czarne wąsy by utonąć w czarnej, a jakże, brodzie. Stało przede mną dziesięć dziewczyn w wieku od 17 do około 25 lat. Jakież kłopoty czuję! A te stały i patrzyły na mnie WROGO! Co ja im zrobiłem? Za jakie grzechy Neptun tak srogo mnie ukarał? Czy ja mamę i tatę telewizorem zabiłem, czy co? Postanowiłem, że taką wachtę trzeba trzymać krótko! Regulamin! Wachty! Służba! Szkolenie! Żagle! Wiosła! Już ja im dam popalić!

Następnego dnia zaczęliśmy się docierać. To znaczy dziewczyny zaczęły docierać mnie do swoich wyobrażeń o wilku morskim, którego podobno się przestraszyły (!) pierwszego dnia. Dziwne, drugiego dnia już się nie bały!

Po kilku dniach szkolenia miałem zamiar wrzeszczeć:

- Durne baby, tyle razy powtarzam, sam już zrozumiałem, a wy jeszcze nie!

Powtarzałem manewry do znudzenia (bo szkoliłem tylko manewrówkę, na szczęście!), powtarzałem tyle razy, że mogłyby już wykonać wszystko z zamkniętymi oczami! A one furt to samo! Zamiast w lewo, to w prawo!

W końcu przyszedł ten dzień nieszczęsny! Dzień mojej straszliwej porażki jako instruktora i hańby jako mężczyzny! Mając już bowiem dość powtarzania manewrów w złą stronę, braku odróżniania burty zawietrznej od nawietrznej, szotów od fałów a cumy od kotwicy, wziąłem się sam za demonstrację bardzo trudnego manewru – dobijanie na silnym wietrze dopychającym do pomostu. Demonstracja przebiegała przy wietrze o sile 2 stopnie, a i to w porywach! Chodziło jednak o pokazanie zasady postępowania. Znudzony jednak monotonią kolejnych powtórek poszedłem sobie spokojnie do wiatru pełnego, i dawaj, prosto na pomost. Jakieś sto metrów przed pomostem wyostrzyłem pod wiatr i zawołałem (o ja nieszczęsny!!!):

- Szmaty w dół!

W trzy sekundy później miałem babską załogę w strojach topless!!!!!! Zatkało mnie! Ale dziewczyny! Usiłowałem coś powiedzieć, ale wszelkie słowa zamarły mi głęboko w gardle i nijak nie chciały się wydostać! Uśmiechy dziewczyn były wyraźnie kpiące!

W końcu, czerwony na pysku jak piwonia, opanowałem się na tyle by wychrypieć:

- Wiosła!

Dziewczyny dziarsko wzięły się do wiosłowania a przez moją puszkę mózgową przebiegał tabun galopujących myśli:
„ Jak się odegrać!? Nie mogę się rozwrzeszczeć ani roześmiać! Autorytet! MAM! Ja wam, baby, pokażę kawały!”

Dziewczyny zapomniały widać, że celem ćwiczenia było DOBICIE DO POMOSTU, na którym zebrała się spora grupa zaintrygowanych facetów. Wyjąłem fajkę, zapaliłem i, gryząc cybuch, podałem rytm wiosłowania:

- Ra-zem, ró-wno, wio-słój, mo-cno!

I tak dalej! Pomost zbliżał się w zastraszającym tempie a moja załoga wpatrywała się tylko we mnie, oczekując jakiejś reakcji! W końcu Gośka (nauczycielka z Sopotu) połapała się w sytuacji. Byliśmy już z dziesięć metrów od pomostu!!!! Zachwyt w oczach zebranych facetów przekraczał wszelkie wyobrażenia! Dziewczyny rzuciły wiosła i na wyprzódki zaczęły się ubierać! Jęk zawodu, niosący się z pomostu, słyszalny był chyba nawet w Szczecinie. W końcu, nieskładnie, ale dobiły do drewnianego pomostu, gdzie cmokaniom zachwytu i ogólnemu wyrażaniu podziwu nie było końca. Dziewczynom to nie przeszkadzało. Stwierdziły krótko:

- Była komenda „szmaty w dół” to w dół!

Bohdan spojrzał na mnie z politowaniem.

- Mówiłem, żeby komendy wydawać zgodnie z regulaminem! Masz za swoje! A teraz WON na wodę!

Dziewczyny, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wykonywały manewry bezbłędnie. Na egzaminie końcowym tylko jedna musiała powtarzać manewry. Ależ je odmieniło! Okazały się najlepszą wachtą sezonu!



Kiedy dwa lata później byłem w Gdańsku na Targach Budowlanych, odwiedziłem Gośkę. Na wstępie, łapiąc się za brzeg bluzki, zapytała:

- Nadal używasz swoich komend?

- NIGDY W ŻYCIU!!!

(Choć, swoją drogą, kiedy już ochłonąłem…)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#122 2013-04-26 11:26:44

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

Naszło mnie więc piszę 

Wczorajszy, krótki chat z Sothem zainspirował moje szare komórki do intensyfikacji działań (dzięki, Soth) i zastanowienia się nad kanonem literackim szeroko pojętej fantasy. O ile określenie początków tego gatunku trudne nie jest to już wyznaczenie dzieł odpowiadających kamieniom milowym na drodze tej literatury to zadanie znacznie trudniejsze. Nie mam zamiaru sięgać do starożytności, i to daleko przed-greckiej, i doszukiwać się źródeł fantasy w Eposie o Gilgameszu. Pewnikiem gdybym się zadnimi łapami zaparł to i to dałoby się udowodnić. Wolę raczej skupić się na czasach nam bliższych i obszarze kulturowym też bardziej do naszego podobnym. Nie będę tu oczywiście prawd objawionych odkrywał stwierdzając, że palma pierwszeństwa należy średniowiecznemu poematowi anglosaskiemu „Beowulf” opartemu z kolei na sadze islandzkiej z ósmego wieku pochodzącej. Sagami jednak nie będę się tu zajmował bowiem nie stanowią źródeł pisanych. W przeciwnym przypadku musiałbym rozważyć wszelkie podania i klechdy ludowe a na to mnie po prostu nie stać, wiedzy brak.
   Po wzmiankowanym poemacie nastąpiła dłuższa przerwa, ot kilka stuleci zaledwie, bowiem literaturę opanowały żywoty świętych i ogólnie, tematyka religijna. Zaraz po niej ruszyły tematy rycerskie ale do fantastyki literackiej było jeszcze troszkę.
   W XII wieku mnich norweski, Snorri Stulsson, zaczął spisywać sagi norweskie, islandzkie, duńskie i fińskie. Były to przede wszystkim podania historyczne ale pewne pra-przyczynki do fantasy ludowej już można odnaleźć. Na krótko, bowiem reformacja skandynawska okazała się jeszcze gorsza od kontrreformacji kontynentalnej i omalże całkowicie wytrzebiła wszelką nie-religijną pisaninę.
  Lata sobie leciały jak to mają we zwyczaju i powoli zaczynamy wchodzić w renesans. Jako pochwała rozumu, trzeźwego rozumowania, logiki, początków matematyki, fizyki i chemii (alchemii?) nie był to czas sposobny, by fantasy tworzyć. Tego typu literatura jeśli nawet gdzieś powstawała, to do szerszego grona odbiorców nie miała dostępu.
   Zaczął się w literaturze barok i tutaj mamy pierwsze jaskółki nadlatującej na skrzydłach nieokiełznanej fantazji fantastycznej. O dziwo, jednym z jej prekursorów okazał się Polak, Jan Potocki, który pod koniec XVIII wieku napisał „Rękopis znaleziony w Saragossie”. Swoją drogą – mocno polecam, dobra i niecodzienna to rzecz.
Jak to zwykle bywa, po rozhulaniu iście barokowym, musiały przyjść czasy otrzeźwienia i literatura wszelka też się do tego skłoniła. Zaczęły powstawać rzeczy raczej realną rzeczywistość opisujące aniżeli udające się w nieograniczoną przestrzeń ludzkiej wyobraźni.
  Odreagowując taki nadmiar realizmu ruszyli do walki romantycy. Miałoby się nadzieję, że tacy mistrzowie słowa napoczną chociaż tematykę nam bliską a tu nic z tego. Zdryfowało to w rejony nie całkiem nam przyjazne, mianowicie analizy duszy ludzkiej, cierpień za miliony, byronizm i inne zbędne cudactwa.
Zmiany następowały szybko. Ledwie jaki nurt zdobył popularność już inny mu na pięty następował. W końcu wszystkie te nurty zaczęły współistnieć czasowo i galimatias zrobił się okrutny. Zaczęła powstawać poezja fantastyczna, mroczna, wampiryczna i oniryczna lecz dzieł większych w tej materii nadal nie było. Dopiero w dwudziestym wieku zaczęły się nieśmiałe próby pisania czegoś większego w dziedzinie fantasy. Kiepskie to było (z dzisiejszego punktu widzenia) wręcz niemiłosiernie. Pisze więc Burroghs cykl o Księżnicce Marsa i Johnie Carterze (do kitu), pisze Howard cykl o Conanie z Cymmerii (hmmm, lepiej by się zajął czymś innym). Pisze znakomity Herbert George Wells a słuchowisko oparte na jego „Wojnie światów” wywołuje panikę wśród radiosłuchaczy USA. W tym czasie swe pierwsze utwory pisze i zaczyna wydawać sam J.R.R.Tolkien (Rudy Dżill i jego pies, Hobbit). Nie jest jednak ten typ literatury zbytnio wśród twórców popularny. Dopiero trauma kolejnej wojny światowej usuwa wszelkie hamulce. Zaczyna pisać Kurt Vonnegut (Łaźnia nr 5), w Polsce tworzy Stanisław Lem, w ZSRR piszą bracia Strugaccy, w USA działa Frank Herbert i Brian Aldiss. Ruszył wysyp science-fiction. Nadal jednak brakowało fantasy.
  Prawdziwy run na fantasy zaczął się dopiero w drugiej połowie lar osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Tworzy Ursula LeGuin, Anne McCaffrey, David Eddings, Robert Jordan (najpierw zarabiał na życie pisząc dalsze ciągi Conana a potem wydał Koło Czasu). Pod sam koniec wieku XX debiutują znakomici autorzy: Terry Goodkind, Terry Brooks, od prawie trzydziestu już lat pisze Terry Pratchett (zaczął mając 13 lat!).
  Wybuchowy rozwój fantasy, niestety powiązany ze spadkiem jakości twórczej, przynoszą gry RPG spopularyzowane pod koniec XX wieku i opanowujące umysły w XXI. Wszystkie światy Dungeons & Dragons z gier biorą swój początek, nawet nasz Krynn tak się narodził. Literatura i film gonią się na wyprzódki, kto bardziej publikę zadziwi. Zaczyna się typowa gonitwa za kasą.
  Nadal jednak znajdują się ludzie gotowi zaryzykować i stworzyć wizje, które krytycy będą opluwać a publisia ustawi się w kolejce po zakupy. Swój wyczyn marketingowy (bo nie literacki) zalicza J.Rowling z „Potterem” czy Paolini z „Eragonem”. Zalew pozycji książkowych staje się powoli nie do opanowania, powstają nowe nurty (literatura wampiryczna, brr) i gatunki. Świat fantasy powoli przechodzi z kartek papieru na wielkie ekrany. Powoli kończy się świat książki papierowej, jeszcze czas jakiś przetrwają e-booki a potem już niepodzielnie królować będzie obraz. Obraz pewnie najpierw filmowy, w miarę ludzki, a potem już tylko generowany komputerowo. Zwiastuje niestety również schyłek sztuki aktorstwa filmowego.

Kończę ten ponurawy trochę tekst listą pozycji (całkowicie SUBIEKTYWNĄ) stanowiących kanon literatury fantastycznej. Można się z tą listą zgadzać, można się nie zgadzać, można dodawać i ujmować. Tak wygląda MOJA LISTA!

1.    Beowulf
2.    Rękopis znaleziony w Saragossie – Jan Potocki
3.    Rzeźnia nr 5 – Kurt Vonnegut
4.    Wehikuł czasu – Herbert G. Wells
5.    Wojna światów – Herbert G. Wells
6.    Ludzie jak bogowie – Herbert G. Wells
7.    Śniadanie mistrzów – Kurt Vonnegut
8.    Lewa ręka ciemności – Ursula LeGuin
9.    Cykl Ziemiomorza – Ursula LeGuin
10.    Hobbit – J.R.R.Tolkien
11.    Władca Pierścieni – J.R.R.Tolkien
12.    Sillmaralion – J.R.R.Tolkien
13.    Summa technologiae – St. Lem
14.    Fantastyka i futurologia – St. Lem
15.    Cybriada – St. Lem
16.    Solaris – St. Lem
17.    Pierwsze prawo magii – Terry Goodkind
                      Jak dasz radę to reszta cyklu Miecz Prawdy
18.    Kroniki Diuny (6 tomów) – Frank Herbert
19.    Odyseja kosmiczna 2001 – Artur C. Clark ( i pozostałe też, 2010, 2061, 3001)
20.    Trylogia Helikonii – Brian Aldiss
21.    Piknik na skraju drogi – Arkadij i Borys Strugaccy
22.    Trudno być bogiem – Arkadij i Borys Strugaccy
23.    Cykl Shannara – Terry Brooks
24.    Świat Dysku – Terry Pratchett
25.    DRAGONLANCE (możliwie cały, 144 pozycje w oryginale, 45 po polsku)
Ta lista nigdy nie będzie kompletna bo jeszcze Sapkowski, Pilipiuk, Ziemiańska, Modesitt, Farmer i cała kupa innych. Ta lista, to miał być mój KANON Podstawowy.

Ostatnio edytowany przez janjuz (2013-04-26 11:32:15)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#123 2013-04-28 22:39:15

 U'

The Knight of Solamnia

Skąd: warszawa
Zarejestrowany: 2011-10-09
Posty: 460

Re: Stolik w kącie

Janek, super opowieść:) jak masz takie jeszcze to wrzucaj!


Est Sularus oth Mithas

Offline

 

#124 2013-04-28 22:55:21

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

Ale o której opowieści mowa?!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#125 2013-04-29 17:57:11

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

No cóż. Skoro się moje "migawki" podobają, to proszę. Co jakiś czas wstawię tu jakąś. A dzisiaj:

Kapitan żeglugi wielkiej!

Nie ja, oczywiście!


Usłyszawszy, od Bogdana Dąbrowskiego, że w wachcie morsów jest kapitan żeglugi wielkiej, który na sternika morskiego się szkoli, uznałem rzecz za kiepski dowcip. Dopiero zaindagowany w tej kwestii Franek Szponar mnie przekonał. Franek, małosolny, był w Trzebieży za etatowego instruktora manewrówki dla kandydatów na morsa. Wiedział, co mówi. I to właśnie w jego wachcie pojawił się niecodzienny kursant. Przyjechał na kurs w mundurze kapitańskim! Kapitan żeglugi wielkiej! Dowódca okrętu podwodnego z 9 Flotylli Obrony Wybrzeża! Z samego Helu!

Czy on nie miał innych możliwości szkolenia czy się po prostu zaparł zadnimi nogami, że jak patent to tylko z Trzebieży?!

Kolejne zaliczenia z teorii facet leciał śpiewająco! Nawigacja terrestryczna? Pięć! Nawigacja astronomiczna? Pięć! Międzynarodowe Przepisy o Zapobieganiu Zderzeniom na Morzu? Pięć!

Problemy zaczęły się przy manewrach. O ile manewrowanie jachtem na silniku jakoś kapitan pojmował, to już manewrów pod żaglami na dwumasztowcu nie był w stanie przejść. Każdy z manewrów wychodził mu zawiesisty jak sos beszamelowy. Co chwila padało pytanie – a z której strony nam wieje? Dlaczego nie da rady iść pod wiatr?

Jakim cudem facet miał patent sternika jachtowego, nikt nie mógł pojąć.

Takiego opornego kursanta Franek jeszcze nigdy nie spotkał. Opowieści o kolejnych wyczynach Kapitana zajmowały sporo czasu w trakcie wieczornych odpraw instruktorów. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Jak do tej pory, Franek ćwiczył z kursantami manewry na akwenie otwartym. Teraz jednak nam oznajmił, żebyśmy się zabierali ze swoimi załogami bo on zaczyna manewry portowe i za wyczyny swoich „ludzi z lasu” nie jest w stanie odpowiadać. Wykrakał!

Następnego dnia miałem wolne. Bogdan uznał, że każdy instruktor musi sobie czasem odpocząć, żeby „wydychać” nagromadzony szał i, po takim relaksie, móc się ostro zabrać do pracy. Moją babską wachtą zaopiekował się Andrzej. (Oj, dostanie on za swoje!) Ja natomiast siadłem sobie na ławeczce niedaleko budynku kapitanatu i obserwowałem z daleka wyczyny swojej wachty. Widziałem dokładnie jak Andrzej, ledwie minęli główki portu, cisnął z rozpaczą swoją czapkę do zęzy! Szybko im to poszło; pomyślałem.

Miałem zamiar dalej obserwować swoje baby lecz uwagę moją przykuła „India”, stalowy dwumasztowiec na którym szkoliła się w porcie wachta morsów. Jachcisko było potworne. Ciężkie. Powolne. Na ster i żagle reagowała jak słoń. Miała tylko jedną zaletę. Zbudowana w 38 roku ze stali 12 milimetrowej była całkowicie odporna na wszelkie możliwe kolizje, jakich kursanci jej nie szczędzili. Rozjechać boję? Żadne problem! Belka na wodzie? Będą dwie! Istny pancernik.


Z daleka zobaczyłem, że na komendę stanął Kapitan. Będzie się działo! I faktycznie! Zatopienie boi postojowej udało się Kapitanowi za pierwszym podejściem! Wyczyn! Drewniany mebel by się na niej rozleciał ale nie „India”! Rugi ze strony Franka słychać było chyba w samym Kapitanacie bowiem koło mojej ławeczki pojawił się zaciekawiony Bogdan.

- Kogo to Franek tak szczerze pozdrawia? Nie wiesz aby, Jasiu? – uprzejmie spytał mnie komendant

- Przypuszczam, na ile z tej odległości mogę to ocenić, że instruktor Szponar nie jest zachwycony faktem zatopienia boi postojowej przez Kapitana – odparłem uprzejmie bowiem Bogdan wymagał pewnej etykiety.

- Nie sądzisz, że powinien przerwać ćwiczenia?

- Ja bym przerwał ale Franek jest ode mnie o wiele bardziej ambitny – odparłem – obawiam się więc, że to nie koniec na dzisiaj.

- Jeśli nie masz nic przeciwko to siądę sobie razem z tobą i, obserwując, nieco się rozerwę.

- Oby to było tylko nieco – mruknąłem w złym momencie.

W tym momencie dobiegł nas rozkaz Franka.

- Pan Kapitan będzie łaskaw dobić do pirsu głównego!!!

Spojrzeliśmy na siebie zdumieni. Chyba obaj, wraz z Bogdanem, uznaliśmy, że przy obecnych warunkach; sześć Beauforta wiatr dopychający, manewr może być ryzykowny, zwłaszcza z Kapitanem jako dowodzącym. Ponieważ jednak Bogdan nie zdobył się na żaden komentarz więc i ja milczałem.

India szła na nasz pirs. Odkos dziobowy aż szumiał i bulgotał! Stalowy kadłub wchodził w drgawki od nadmiaru szybkości! Maszty dostały wibracji a „India” szła! Szła prosto na nas!!! Zaciekawienie, widoczne na twarzy Bogdana, powoli przechodziło w zaniepokojenie. „India” powinna już albo zrzucić żagle i dojść inercją albo wyostrzyć pod wiatr i stanąć na boi manewrowej, tymczasem on SZŁA! Na twarzy Bogdana zaniepokojenie powoli przeradzało się w panikę.

- Rozpieprzą babcię!!! – wrzasnął

W tym momencie, a India była już z dziesięć metrów od pirsu, dobiegł nas gromki okrzyk Kapitana:

- OBIE MASZYNY CAŁA WSTECZ!

- Wariat! – odkrzyknął Bogdan

Huk stalowego jachtu, wrąbującego się siłą swych dwunastu ton w belkowanie pirsu, był straszny! W budynku kapitanatu zadzwoniły wszystkie szyby! Maszty „Indii” wygięły się niebezpiecznie do przodu lecz … ustały. Żagle, wciąż pracujące na pełnym wietrze, wciskały jacht w betonowe nabrzeże (drewna już tam nie było).

Bogdan spojrzał na mnie.

- Jasiu, ja nie mam odwagi – wymamrotał – idź, sprawdź, czy nie potrzeba karetki. Ja idę po bosmana i siekierę.

Zastanawiając się nad celem poszukiwania siekiery pobiegłem w stronę „Indii”. Oszołomiona załoga siedziała w kokpicie a Franek trzymał wykład, jakby właśnie siedział w sali lekcyjnej:

- Panie Kapitanie. Manewr dojścia do pomostu na wietrze dopychającym przeprowadził Pan skutecznie. Rozumiem, że obliczył Pan wytrzymałość kadłuba, pirsu oraz olinowania jachtu i ocenił Pan, że nic nie ma prawa się stać. (Gęba Kapitana nic takiego nie potwierdzała. Siedział w szoku z ustami pracującymi jak u karpia). Koledzy, oraz Pan Kapitan, powinni jednak zapamiętać, że do pomostu podchodzi się z minimalną prędkością sterowną a nie ile Bozia dała maszynie. Koledzy, oraz Pan Kapitan, powinni też pamiętać, że idąc pod żaglami rzadko mamy silnik do dyspozycji, nadmienię tu również, że silnik naszego okrętu ma tylko dwadzieścia koni, choćby i mechanicznych, to troszkę maławo. Teraz natomiast proszę kolegów, oraz Pana Kapitana, abyście wzięli do rąk siekiery i wyrąbali nasz dziób z belkowania bo do usranej śmierci się stąd nie ruszymy. Żagle takoż proszę opuścić.

Wygłosiwszy swoje przemówienie Franek dostojnie opuścił pokład. Rozejrzał się po licznie już zgromadzonej publiczności i… ukląkł i ucałował betonowe nabrzeże gromko wołając:

- Ludzie! Żyję! Wielu chciało mnie zabić ale tak to jeszcze nikt! Żyję!



W czasie wieczornej narady Franek poprosił o zastępstwo na jeden dzień. Stwierdził, że musi iść się pomodlić za cudowne ocalenie. Z pełnym zrozumieniem sytuacji oraz z dużym poświęceniem, Bogdan przejął wachtę morsów.

Ostatnio edytowany przez janjuz (2013-04-29 17:58:35)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#126 2013-05-01 23:39:50

 Raistlin

Shalafi

8930444
Skąd: Myślenice
Zarejestrowany: 2010-08-01
Posty: 1157
WWW

Re: Stolik w kącie

Chciałem wytrzymać do północy ale jestem tak zmęczony, że chyba mi się nie uda.

Przekazuję życzenia również w imieniu Weroniki, która nie da rady złożyć ich osobiście.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Janku! Dużo zdrowia, wytrwałości i cierpliwości do wnuków, mam nadzieję że Cię nie zamęczą przez te cztery dni


"Stajenny ma swój humor i kopie psa. Mag ma swoje humory i znika miasteczko."

http://www.smoczalanca.pun.pl/_fora/smoczalanca/gallery/2_1327707076.jpg

Offline

 

#127 2013-05-02 11:34:21

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

Dzięki za pamięć! To fajnie znaleźć tych, co uważają to za istotne.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#128 2013-05-05 21:10:19

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

Tak dla rozrywki, migawka spod żagli


Kompas też człowiek

To był nasz drugi rejs morski, znaczy Jasia Zbyrowskiego (Nahorny) i mój. Tak się szczęśliwie złożyło, że zwolniły się dwa miejsca na „Dźwinie”, stalowym jachcie klasy J-80. Oczywiście Mieciu nie omieszkał dać nam cynk i w ten sposób, w miesiąc po ukończeniu rejsu stażowego, wychodzimy po raz drugi. Teraz będzie można dokończyć staż do pełnych 200 godzin rejsu w morzu, co jest wymagane do uzyskania pełnych uprawnień morskich sternika jachtowego. Jest początek października 1984 roku a my idziemy w REGATY HEWELIUSZA. Bałtyk w tym sezonie jest dość łaskawy, więc pomimo zaczynającego się sezonu sztormów bałtyckich, żadnych brewerii pogodowych nasz szyper, Grzegorz, nie przewiduje. Mamy dojść z Trzebieży do Gdańska, wystartować i wrócić o własnych siłach do domciu. Grzegorz już na początku wybił nam nadzieję na jakąkolwiek walkę regatową.

- Panowie – stwierdził – jacht zszedł ze stoczni tydzień temu, żagle nie są wytrymowane, silnik nie jest należycie sprawdzony, jedynie kompas przeszedł prawidłową kompensację. Nie ma mowy o wyczynie, idziemy w te regaty tylko po to by sprawdzić nasz okręt w cięższych warunkach i pod obciążeniem. Więc ja bardzo proszę oficerów wachtowych – ja mam żonę i dzieci, ja naprawdę chcę wrócić do domu w jednym kawałku. Pilnujcie wacht, a zwłaszcza pan trzeci będzie miał tu trochę roboty, jak bowiem doniósł mi Mietek Ircha, jest w pańskiej wachcie dwóch pistoletów. (tu spojrzał skośnie na Jasia i na mnie – ja; pistolet?! Chłopięca mina Jasia wyrażała totalne zdumienie.)

Na nasze szczęście trzeci oficer, Waldek, nie wygląda na behapowca, więc troszkę może się pościgamy. Rozejrzałem się po twarzach załogi. Żadnej, poza Jasiem, znajomej gęby. Wszystko młodziki po 20 – 25 lat. Patrzę na nich z niebotycznych wyżyn wieku niemal starczego (32).

Tym razem spece od pogody dotrzymali słowa. Bałtyk był łaskawy, trójeczka, bez szkwałów, bez deszczu, tylko ziąb, że ząb na ząb nie trafia. Trzy i pół doby do Gdańska minęło jak z bicza strzelił. Zauważyłem ciekawe zjawisko, Jasiu też to potwierdził.

Nasz pierwszy rejs odbywał się zaledwie miesiąc temu, mamy go cały czas w pamięci, nie potrafimy sobie jednak uzmysłowić wszystkich czynności jakie były naszym udziałem na „Śmiałym” a które i tutaj musimy wykonać. Jakby tamten rejs został odbyty w amoku, bez udziału świadomości, w takim niesamowitym sprężu, że świadome przeżywanie zostało niemal wyłączone, szliśmy jak automaty. Teraz jest jakoś inaczej; zauważamy światła z lewej i prawej, oceniamy odległości, kursy i pozycje, szacujemy możliwości kolizyjne, idzie to jakoś łatwo i spokojnie. Mamy nawet czas na wachcie nocnej, żeby pogadać. Jeden może zawsze zejść do kambuza i zrobić kawy smoluchów (kawa czarna jak dno piekieł i lekko osolona – cymes!), na „Śmiałym” nie było czasu i głowy, żeby się po tyłku podrapać. Zaintrygowani niezwykłym zjawiskiem z kompletnie nam nieznanej psychologii pytamy rano Grzegorza, czy miał kiedyś takie wrażenie jak my.

- Chopy! Pierwszy rejs morski, pierwszy rejs oficerski i pierwszy rejs kapitański jest pod jednym względem podobny do pierwszego seksu – robisz wszystko, żeby nie dać dupy! Nie masz głowy na obserwowanie tego, co dzieje się wkoło ciebie. Zapominasz nawet, że jesteś na morzu! Dopiero drugi raz, i to każdej kategorii, przeżywasz świadomie. Dlatego drugi raz jest najlepszy – wiesz już to co najgorsze a teraz zobaczysz to, co najlepsze. Szczęścia życzę!


Pokrzepieni kapitańskimi życzeniami spokojnie kontynuowaliśmy wachtę. Do samej Motławy bez zdarzeń i wrażeń, no może poza tym, że drugi oficer fatalnie nas zaprowiantował – trzy razy dziennie klopsiki w sosie pomidorowym, po dwa na ryło, i chleb. Palant jeden nawet ziemniaków nie wziął tak się regatami przejął!

Na Motławie tłok jak w Alejach Jerozolimskich w godzinie szczytu. Żeby wyjść na pirs drugi musiał przekraczać pokłady dwóch jachtów. Musieliśmy cumować metodą budowy tratwy.

Kiedy wrócił, okazało się, że facet potrafi pomyśleć! Nawet piwo przyniósł, żebyśmy tylko się na nim dalej nie wyżywali.


Następnego dnia rano, START!  Grzegorz wychodzi nieźle, jesteśmy gdzieś w czubie stawki, pracujemy jak konie przy żaglach i linach i… tracimy pozycję. Dopiero teraz, przy kursach ostro na wiatr, widać, że żagle szył krawiec damski a nie żaglomistrz; tu fałda, tam zakładka a tam wyszedł gustowny biustonosz. Pół dnia spędzamy z Jasiem i trzecim oficerem na linkach trymowych. Najgorsze fałdy zlikwidowaliśmy ale i tak pracuje efektywnie jakieś 70% powierzchni grota. Cała armada powoli znika w przodzie a Jasia ciska nagła, nieopanowywalna cholera. Po zmroku jeszcze widzimy światła rufowe ale po kilku godzinach i one nikną nam z oczu. Do Jasia lepiej nie podchodzić, tylko Grzegorz jest na tyle odważny, że próbuje z nim dyskutować. Że dla nas to tylko szkolenie, że jacht prosto ze stoczni, że żagle świeżo z pracowni, że załoga kompletnie przypadkowa. Wszystkie te, skądinąd rozsądne argumenty odbijają się od Jasia:

- A regaty to, kurwa, regaty!

A to ci zacięty osobnik, pomyślałem ja sobie. Nic to! Na nocnej wachcie, jak nikt nie będzie się nam szwendał, to mu minie. W ZŁĄ GODZINĘ POMYŚLAŁEM!

Nocne niebo na morzu to istne cudo! Może tylko wysoko w górach jest powietrze tak przejrzyste i stabilne, że nawet gwiazdy nie migoczą. Cały firmament wygląda, jakby ktoś srebrną farbą uczciwie chlapnął na granatowo-czarne tło. Boski widok! Plejady! Orion! Mały wóz! Wielki Wóz! Polarna! Polarna!? Prawie na lewym trawersie!? Przecież mamy iść kursem 360, dokładnie na północ!

Lecę z dziobu do naktuza. Przy sterze stoi Jasiu i warczy.

- Załoga mu przypadkowa! Jacht prosto ze stoczni! Żagle nie strymowane! Szkolenia mu się zachciało! A my w krzaki z tym magnetycznym złomem zapieprzamy! GRZEEEEGOOOORZ!

Ryk Jasia był słyszalny chyba nawet w Łebie, bowiem Grzegorz, znany z twardego snu, wyskoczył na lodowaty pokład w samych gatkach, za nim reszta załogi. Nie zdążył się jeszcze odezwać, gdy Jasiu zaczął wyliczankę:

- Żagle żaglami, panie szyper. Załoga nie gorsza i nie lepsza niż inne. Jacht trzyma się nieźle. Melduję jednak, PANIE KAPITANIE, że jedziemy w krzaki, nie wiemy gdzie jesteśmy, nikt nam tego nie powie, nawet nie możemy iść jak inni bowiem już dawno nam spieprzyli.

Zaspany Grzegorz początkowo nie załapał o co mu chodzi. Wyraz gęby szypra wyraźnie przypominał znak zapytania wsparty chęcią natychmiastowego wywalenia Jasia za burtę.
Mój znakomity przyjaciel rozpoczął jednak wykład głosem spokojnym i flegmatycznym:

- Jak nas poucza nawigacja, idąc kursem 360 winienem poruszać się w kierunku północnym. Jednakowoż astronomia mówi nam, że kierunek północny wyznacza nam Gwiazda Polarna. Cóż mam jednak zrobić, żuczek biedny, gdy dwa te kierunki nijak nie chcą się zgodzić?

Grzegorz warknął cicho:

- Masz tabelę deklinacji! Różnice są…

- Różnica wynosi, tak na Wacka oko, jakieś 60 stopni. O takiej deklinacji w naszych szerokościach geograficznych, skaż mnie Bóg, nie słyszałem. No chyba, że szyper wywiózł nas potajemnie w okolice bieguna.

Takie dictum tchnęło złe przeczucia w Grzegorza i całą, zgromadzoną tłumnie przy naktuzie, załogę. Jak jeden mąż wykonali zwrot na lewą burtę, spojrzeli na Polarną, która nie miała najmniejszego zamiaru przenieść się przed dziób, gwałtownie chcieli zajrzeć pod kopułę naktuza dopiero ciche „WON” Grzegorza uspokoiło sytuację.

- Jasna niespodziewana – wymamrotał szyper

- A echo, z przyzwyczajenia, odpowiedziało: mać, mać, mać – odrzekł Jaś.

- Radionamiernik!

Zaczęliśmy kręcić radiem. Wyszło, że jesteśmy gdzieś pomiędzy Gotlandią a Oland Sodra.

- Ludzie! – darł się Grzegorz – przegapić taką pałę jak Sodra! Tego jeszcze nikt nie dokonał! Jesteśmy pionierami!

- Miejmy nadzieję, że na tym koniec naszego pecha – warknął Jaś, i przekazał ster następnej wachcie.- Janek! Walmy się w koję! Niech nasi znakomici nawigatorzy sami szukają pozycji!

- Panowie! – zawołałem – na mój nos jesteśmy jakieś 50 mil SW od Gotlandii. Żeby trafić w Zatokę Gdańską trzeba iść mniej więcej na S.

- Musiałeś im pomagać – wysyczał Jasiu

- Stary – odparłem – uśmiecha ci się miesiąc w Kłajpedzie, w pierdlu?

- Tyż racja.

Poszliśmy się kimnąć. Rano chcieliśmy się napić herbaty. To znaczy Jasiu chciał herbaty a ja kawy. Kuk wręczył nam kubki z dziwnym wyrazem twarzy. Spojrzałem podejrzliwie na swoją kawę. Wyglądała normalnie. Powąchałem; o jasna mać! Zabiję kuka! Jasiu miał już nóż w ręku! Na czym ten palant gotuje!? Na dieselu!?

- Chłopaki! – wołał kuk – to nie moja wina! Jest przeciek napędu do wody pitnej!

Wypadliśmy na pokład. Do mapy! O rany! Do Zatoki najmniej dwieście mil! Przy tym wietrze dwie doby! Jak przeżyć?

Przeżyliśmy. Tylko od tego czasu nie dowierzam kukowi na żadnym jachcie.

Wiadomo – KOMPAS TEŻ CZŁOWIEK I MOŻE SIĘ MYLIĆ!  KUK – NIE!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#129 2013-05-12 21:49:35

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

Przekomarzania językowe dotyczące wyrażenia "Mościa Panno" (to wg mnie) czy też "Mości Panno (to wg Arviny) jakie były moim udziałem dzisiaj na FB przypomniały mi, że lat temu ze dwadzieścia opisałem podobnym językiem zdarzenie, które miało miejsce daaaaaawno temu. Pozwólcie, że Was nim uraczę.

Mrówa

Było to zdarzenie w czasiech tak dawnych, że jeno staropolszczyzną opisywać je należy. Stało się to albowiem roku Pańskiego 1967.

A toż ludziska tak długo nie żyją!

Jako młode pacholę wybrałem się byłem na szlak żeglarski w życiu mym po raz trzeci. Peregrynację całą organizował był Klub z Karsznic, z kolejarzy samych się składający. Aliści w grupie na rejs się wybierającej nie sami tylko mistrzowie dróg żelaznych udział wzięli, o czym jeden z nich dowodnie miał się przekonać. Mowa tu zaś o mym pierwszym mistrzu i nauczycielu; imć panu Andrzeju Gurzyńskim (nijakiej pomyłki w nazwisku nie popełniłem).

Imć Andrzej, lat liczący sobie podówczas około 25, młodzieńcem był cokolwiek pomysłowym a i za kołnierz nie wylewającym. Załogę swej Omegi trzymał wszelako ręką żelazną i, sam skacowanym będąc, na nijakie brewerie załodze nie pozwalał. Jedno piwo w porcie na tak zwaną twarz młodocianą było wszystkiem o czem marzyć mogliśmy.

Zdarzenie, jakowe opisać mam zamiar szczery, nie w porcie jednak miejsce miało. Gdzieś tak bowiem w połowie rejsu stanęliśmy na biwak dwudniowy na półwyspie Kaczor, na jeziorze Seksty, które południowo-wschodnią jest odnogą Śniardw. Do najbliższej ostoi cywilizacji iść należało niemało; pół dnia jak obszył.

Żywności już nam cokolwiek było przymało, tedy Komodor naszego rejsu, człek złoty o nazwisku takoż symptomatycznym – Jagniątkowski, nakazał grupę żywnościową utworzyć, która to grupa do sklepu w Karwicy udać się miała, a to by wiktuały przeróżne zdobyć i do obozowiska naszego dostarczyć. Zdarzyło się, iż grupę tą wiódł był imć Andrzej. W grupie, poza nim, było jeszcze osób sześć. (Szczęściem beze mnie!). Pośród onych sześciu osób, jedna była zaiste niezwykła. Dziewoja lat około 20, wzrostu nikczemnego, jakoby siedzącego psa, wagomiaru takoż odpowiedniego, bowiem idąc kośćmi klekotała. Dziewoja ta, imienia której nikt z nas nie poznał, Mrówą była zwana, co doskonale ją opisywało. Poza Mrówą, w grupie aprowizacyjnej, jeno mężczyźni poszli.

Zmierzchać się już zaczęło, kiedyśmy, nieźle zgłodniali, śpiew chóralny na męskich basach oparty, usłyszeli. Radością pustych żołądków gnani, na spotkanie grupie owej wyszliśmy.

Ujrzawszy już tylko czoło grupy, zdumienie nasze kazało nam w pobliskim bagienku na zadkach usiąść. Grupę prowadziła Mrówa, twarz której przybierała barwy od sinej z wściekłości do czerwonej od szału. Na grzbiecie swym mikrym, Mrówa dźwigała wór wielkości samej Mrówy. Wór ten głośno i radośnie pobrzękiwał w takt kroków dziewczyny. Za Mrówą, nierównym szeregiem, krokiem nieco marynarskim, dziarsko maszerowało sześciu chłopa, bez nijakiego obciążenia za to z pieśnią bojową na ustach.

Obrazu takiego nie strzymał nawet Komodor i, podszedwszy ostrożnie do wściekłej Mrówy wór ogromny od niej odebrał, lekko się pod ciężarem onego przygiął i ze zmarszczonymi brwiami do ogniska poszedł, słowem się nie odzywając. Tamże wór otworzył i… zmartwiał. W worku było sześć bochnów chleba (dość na kolację i śniadanie), dwanaście konserw mięsnych i tyleż rybnych (zapas na trzy posiłki) tudzież SZESNAŚCIE butelek najtańszego wina, marki WINO. Tu zaznaczyć należy, iż obóz cały liczył osób dwadzieścia.

Byłby był może Komodor głos zabrał, wszelako nie zdążył. Mrówa była szybsza. Słownictwo małej białogłowy jako żywo do salonowych nie należało. Komplimenta posyłała wszerz i wzdłuż każdego z niezbyt trzeźwych towarzyszy. Wyliczała im pokolenia całe pochodzenia z niezbyt prawego łoża tudzież przodków mniemanych spośród zwierza wszelakiego, głównie trzód, wybierała. Każdemu z towarzyszy swej wędrówki przyszłe locum dobierała, już to chlew, już to oborę a co najlepszym stajenkę… oślą.

Dobór słownictwa poruszył nas wszystkich do głębi. Łkaniem zachwytu nie chcąc tłumić słów do nas dobiegających, za usta się jeno trzymaliśmy i łzy, ciurkiem się lejące, rękawami ocieraliśmy. Sypały się soczyste porównania i wiązanki siedmiopiętrowe, zaiste moskwicina zawstydzające swą złożonością i artyzmem. Perora trwała i trwała aż Mrówie tchu brakło. Dzielni marynarze, nie chcąc dopuścić do następnego słowospadu gdy Mrówa tchu świeżego zaczerpnie, natychmiast tąż otoczyli i, na ręce wziąwszy, w kierunku pomostu, nad wodę wychodzącego, ponieśli. Pośród oparów winnego ducha stwierdzili chyba, iż Mrówa ochłody potrzebuje i, jako układni koledzy, chcieli jej w kąpieli zimnej co prędzej pomóc.

Niesiona Mrówa nie stawiała oporu póki na pomoście nie stanęli. Tamże zwinnym, iście jaszczurczym ruchem, z rąk swych wielbicieli się wyślizgnęła. Na nogach własnych stanęła i, widać odpocząwszy, ciąg dalszy przemowy chciała rozpocząć. Tego jednak szlachetni jej przyjaciele dopuścić nie mogli, dalszego uszczerbku na honorze ułańskim nie mogąc znieść. Hurmem tedy na Mrówę ruszywszy, do wody onąż pragnęli zepchnąć. Tu jednak pierwszy, czy to źle stąpnąwszy, czy to o nóżkę drobną Mrówy, nagle wystawioną, potknął się i sam do wody poleciał. Koledzy go nie żałowali jeno śmiechem radosnym uraczywszy, na Mrówę dalej napierali. Tu jednak dwa drobne ruchy dłoni dzieweczki i kolejny zadkiem do kąpieli się udał, nóżka zgrabna jeden ruch koszący wykonuje i następny do wody leci. Podskok dziewczyny, nóżka naprzód i czwarty się kąpie.

Dwóch pozostałych lekko otrzeźwiało. Niestety, tylko lekko. Z okrzykiem bojowym na ustach ruszyli naprzód. Mrówa za dłonie ich chwyciwszy lekki skręt wykonała, bohaterowie nasi zaś, na chłopa wysoko wyskoczywszy, na pyski własne do wody polecieli.

Cisza zaległa niezwykła jeno parskaniem i chlapaniem wody przerywana. Rozumiem, że pijani. Rozumiem, że krzywdy dziewczynie zrobić nie chcieli. ALE SZEŚCIU!

Dumna Mrówa, której co najmniej ze dwie dłonie wzrostu nagle przybyło, spojrzała w wodę i głosem słodyczą ociekającym warknęła:

- Mięczaki!

Po czym zaś do obozowiska spokojnie się udała. Tamże gęby otwarte z podziwu ją powitały. Tajemnicy długo utrzymać się nie dało; Mrówa była akademicką mistrzynią Europy tudzież kandydatką do kadry olimpijskiej w JUDO!!!!

Oczywiście w wadze „mrówczanej” !!!!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#130 2013-05-13 11:55:17

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

Ciąg dalszy dyskursu z Arviną nt: mościa czy też mości panno.

Z wysokich Parnasów
Z wysokich Parnasów, niezbyt dawnych czasów
Pompatyczne nasze intenta
W którym serce płonie ku twojej personie,
Najszczęśliwsze dla mnie momenta.
Wasińdźka okrutna, srodze bałamutna,
Prędzej by się skały ubłagać mi dały,
A pfe, mościa panno być taką!
Nawet i cyprysy mają swe kaprysy,
Że się przed zefirem nie ugną,
Ale przyjdą chwile, że się ugną mile
I nawzajem na się mru- mrugną.
Wasińdźka okrutna, srodze bałamutna,
Z wierzchu kondemnaty, w sercu alternaty,
A pfe, mościa panno być taką!
Po wierzchu marmury, a w sercu turtury,
A w sercu tur-tur-tur-tur-tur-tury.
Daj mi, pani, rączkę, daj proszę, obrączkę,
Niech tych tur-tur-tur-tur nie znoszę.
Wasińdźka okrutna, srodze bałamutna,
Nawet i turkawki mają swe zabawki.
A pfe, mościa panno być taką!

Ot, i wierszy z epoki Złotej Rzeczypospolitej Szlacheckiej.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#131 2013-05-13 12:13:22

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

A to urywek z Konopnickiej

- Jezu!... - szepnie na to Marysia. - Co to takie? Małe jak łątka, a gada jak człowiek! Jezu!... Ja się boję!
I już się porwała z tej góreczki precz uciekać, ręce do góry wznosząc jakoby ptak skrzydła.
Ale Podziomek zastąpił jej drogę i rzecze:
- Nie uciekaj, mościa panno, bom jest Krasnoludek Podziomek, który ci ku pomocy chce być!
- Krasnoludek! - powtórzyła jakby sama do siebie Marysia. - Toć wiem. Toć mi nieraz o tych Krasnoludkach mateńka mówiła, ze dobre są!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#132 2013-05-13 12:18:28

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

I na zakończenie urywek z Diabła Łańcuckiego autorstwa Jacka Komudy:

– Za pozwoleniem, mościa panno – odrzekł rezolutny Zaporożec – jam, jak każdy kozak, zawsze gotowy. Starczy, że hajdawery opuszczę, i już mogę przystępować do owej rzeczy. Mam je opuścić? Tutaj? A może na sianko pójdziemy?!
– Stulże pysk, szelmo! Gotuj się do drogi, nie do łaźni!

Ostatnio edytowany przez janjuz (2013-05-13 12:18:55)


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#133 2013-05-13 19:42:19

 Arvina

Księżniczka Mithrilowej Hali

Zarejestrowany: 2012-11-08
Posty: 154

Re: Stolik w kącie

Wow, wszystkie trzy fragmenty powyżej są niesamowite. I zwrot Mościa Panno pasuje w nich idealnie. Szczególnie wiersz mi się podoba - nie ma to jak staropolszczyzna w najlepszym wydaniu

Offline

 

#134 2013-05-13 20:08:16

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

Przyznam bez bicia - ponieważ w chwili obecnej jestem trochę unurzany w tekstach średniowiecznych (wiesz, Wikingowie!) to zacząłem lubować się w staropolszczyźnie. Oczywiście w średniowiecznej polszczyźnie nie było mowy o takim zalewie makaronizmów jak u Sienkiewicza ale starocie mi pozostały. Poza tym... zawsze mnie ciągnęło do tych klimatów, co widać i po "Mrówie".


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#135 2013-05-13 20:12:12

 Arvina

Księżniczka Mithrilowej Hali

Zarejestrowany: 2012-11-08
Posty: 154

Re: Stolik w kącie

Ja muszę napisać pracę o sarmatyzmie. I w jednej z książek do tego tematu znalazłam taki wierszyk:

Pieszczone serce, najprzedniejsze ciało,
Co wyglądacie spod gorsów niewiele,
Od was miłości me serce zarwało,
Wy moich oczu jesteście dwa cele,
Muzom by śpiewać o was należało.
Lecz że was kocham, i ja się ośmielę,
Bym waszą piękność wyraził, jak mogę,
Choć to was widzieć do woli nie mogę.

Chyba wiadomo, o czym mowa

Offline

 

#136 2013-05-13 20:46:15

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

Adamowi Korczyńskiemu odpowiedział pewien Anonim (nie dziwote, że się nie podpisał - baby by go zgryzły)

Brzydkie cycochy, najplugawsze ciało,
Co to wisicie jako dwa harbuzy,
Na womit mi się, widząc was, zebrało,
Bo u piekielnej takie są Meduzy,
Podziemne monstra, niech Brygidę cało
I Plutonowe zbierze kto zamtuzy,
Ba, niech piekielne przelustruje lochy,
Nie znajdzie brzydkiej takowej cycochy.
By wołom takie wymiona wysysać
Albo słoniowi, bestyi strasznemu,
Kto by się ważył te dzwony kołysać,
Rówien stworzeniu ten nierozumnemu.
Ja o was nie chcę ni mówić, ni pisać,
Lecz was nieszczęściu oddaję hojnemu.
Karczemne dudy, wiśniackie dunice,
Brzydkie, głogawe i chropawe cyce!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#137 2013-05-13 20:49:43

 Arvina

Księżniczka Mithrilowej Hali

Zarejestrowany: 2012-11-08
Posty: 154

Re: Stolik w kącie

Tak jest! Ten wiersz też był w tej książce A ileż zamienników i synonimów... Aż miło patrzeć.

Offline

 

#138 2013-05-13 20:55:00

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

ANTOLOGIA POEZJI
GŁUPICH I MĄDRYCH POLAKÓW
W
LUDWIKA STOMMY
WYBORZE

wpaniały zbiór poezji wszelkiej!!!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#139 2013-05-13 21:01:46

 Arvina

Księżniczka Mithrilowej Hali

Zarejestrowany: 2012-11-08
Posty: 154

Re: Stolik w kącie

Musze się w to jakoś zaopatrzyć. W ogóle postanowiłam dziś sobie, że postaram się wypowiadać w poprawnej polszczyźnie i mniej przeklinać (bo to do damy nie pasuje). Poza tym jestem zwolniona z egzaminu z łaciny, bo mam 5 z ćwiczeń, co dowodzi tego, że poniedziałki nie są aż tak tragiczne

Offline

 

#140 2013-05-13 21:09:34

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Stolik w kącie

No, troszkę trwało ale znalazłem!!!!

Poniżej masz link:

http://biblioteka.kijowski.pl/stomma%20 … poezji.pdf


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Hotellit Gura Humorului Lauterbrunnen