DragonLance Forum

Forum dla fanów DragonLance, książek fantasy oraz RPG.


#21 2014-10-06 08:51:53

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Zgodnie z przyrzeczeniem 




Rozdział 21
Każdy kender kocha podróżowanie , mój Wujek Trapspringer nie był wyjątkiem…

    Trap czuł na ciepło na lewej stronie twarzy oświetlanej  słońcem gdy tak szli na północ, prawa strona była jednak chłodzona popołudniowym wiatrem. Już niebawem trzeba będzie rozejrzeć się za dogodnym miejscem na obozowisko. Rozglądał się za jakimś strumykiem… obóz powinien być blisko wody… gdy zobaczył węża pełzającego szybko po trawie. Potencjalną ofiarą gada miał zostać jasno niebieski ptaszek właśnie szarpiący z ziemi jakiegoś robaka.
- Och, nic z tego – zawołał Trap i kompletnie zapomniał, że właśnie prowadzi kuca.
   Puścił wodze i poczłapał w górę lekkiego wzniesienia. Podniósł kamień, machnął procą hoopaka i załadował kamień. Strzał nie był tak dobry jak powinien, lecz w każdym razie wystraszył węża.
- Twój kucyk – wrzasnęła Halmarain i wskazała w dół zbocza.
   Wierzchowiec Trapa poczuł się nagle swobodny, zlazł ze szlaku i teraz zmierzał w dół zbocza prosto do połaci jasnej, soczystej trawy.
- Hej, dokąd to leziesz? – zawołał za zwierzakiem kender I w te pędy za nim pobiegł.
   Kuc dostrzegł ścigającego go kendera, potruchtał szybciej i ugryzł kawał kępki trawy, po czym… spokojnie ruszył z powrotem.
- Chodź tutaj -  zaśmiał się Trap.
   Zachowanie kucyka wcale go nie zirytowało. Zwierzak zdawał się droczyć z jeźdźcem, bawić się z nim, a Trap ochoczo podjął zabawę.
- Przestaniesz się wreszcie wygłupiać i złapiesz kuca? – zawołała czarodziejka gdy reszta grupy zbliżyła się już do strefy niskich krzaków i sporych głazów.
    Trap obrócił głowę by jej odpowiedzieć. Po chwili uznał, że to był zdecydowanie kiepski pomysł. Gdy tylko obrócił się i spojrzał wstecz przez ramię natychmiast stąpnął na płytki dołek luźnych kamyków. Starcił grunt pod nogami i upadł wymachując jak szalony. Przez czzas potrzebny do odzyskania oparcia dla stóp kucyk zdążył odtruchtać dalej. 
- To nie potrwa długo, już się zatrzymał… - Trap, co było bardzo rzadkie, zapomniał języka w gębie.
   Wpadł właśnie na kępę krzaków zza których wylazł goblin. Przez dłuższą, pełną wahania, chwilę, Trap wpatrywał się w człekopodobnego stwora, który wyglądał na równie jak Trap zaskoczonego. . Trap oprzytomniał jako pierwszy.
- Cześć. Pomógłbyś mi złapać mojego kuca? – zapytał radośnie – Mieszkasz tutaj? A może wiesz gdzie tu są kamienie. Wiesz, trawy wszytko kryją i…
- Zabić kender. Zjeść kucyk – przerwał mu warknięciem goblin i ruszył naprzód z uniesioną, nabijaną ćwiekami maczugą.
- Nie. Nie sądzę. Ten pomysł mi wcale nie odpowiada – odparł Trap i widząc drugiego goblina wyłażącego z ukrycia w krzakach zaczął się cofać.
    Nagle się zatrzymał.
-Zjeść kucyka? Wow! A to interesujące. Jak też smakuje kucyk?
   Nie miał zamiaru robić posiłku  własnego wierzchowca ale pytanie uznał za co najmniej intrygujące.
   Zaintrygowało też goblinów. Walczyli oni zazwyczaj ze swoimi ziomkami, koboldami I ludźmi i żaden z nich jeszcze nie znalazł się w sytuacji, że oto rozmawia z wrogami. Wymienili zakłopotane spojrzenia i najwidoczniej nie mieli pojęcia czy mają odpowiedzieć, czy też nie, a zwłaszcza jak.
   Zakłopotanie wrogów dało Trapowi wystarczająco dużo czasu wpakować dłoń do sakiewki i wymacać jeden z dwóch trzymanych tam pierścieni. Włożył jeden na palec i spojrzał o sobie. Widział sam siebie, więc zdał sobie sprawę, że nosi teraz pierścień pozwalający robić gigantyczne kroki. Zrobił jeden wstecz i omalże nie zleciał z urwiska za plecami.
- Ouć! O mały włos. Nienajlepszy pomysł – powiedział do siebie.
   Spojrzał w dół na trzydziesto stopową głębię. Nic zbytnio interesującego.
   Gobliny przystanęły zdumione nagłym przeniesieniem się Trapa poza zasięg ich broni. Uciekający wróg był jednak czymś dla nich znanym i zrozumiałym. Zawyli i ruszyli za nim. Jeden potknął się na nierównym gruncie i padł na twarz. Drugi przeskakiwał kamienie, najwidoczniej był zbyt zaabsorbowany dopadnięciem zwierzyny, by umiał upaść.
   Trap usłyszał krzyki w górze i po chwili ujrzał więcej gobelinów. Słyszał krzyk Halmarain i wycie Begluga, a po chwili również piski koboldów. Dostrzegł nawet jak jeden z nich ucieka szukając ukrycia.
   Trap stał przech chwilę nad urwiskiem i zastanawiał się nad sytuacją. Oto znowu koboldy i gobliny. W górze zbocza dostrzegł kulejącego goblina z koboldzie włócznią sterczącą z klatki piersiowej. Sto jardów dalej goblin, który sugerował zjedzenie kucyka właśnie ścigał kenderowego wierzchowca. Zwierzę kłusowało z powrotem na szlak. Inny goblin właśnie szarżował na Trapa a Ripple wołała brata.
   Trap wciąż miał na palcu magiczny pierścień więc wiedział, że nic mu nie może zagrażać. Chciał troszkę podpuścić go bliżej i gwałtownie zejść mu z drogi. Wiedział doskonale, że jest atakowany, lecz nic a nic go to nie złościło. Kiedy jednak zawołała Ripple stracił natychmiast całe zainteresowanie zabawą. Siostra była w potrzebie, dla najbliższego napastnika nie miał już czasu.
   Nastawił z przodu hoopak, zupełnie jak włócznię, a potem zrobił krok giganta do przodu czym zwielokrotnił siłę uderzenia ostrego, okutego metalem końca broni w brzuch człekopodobnego stworzenia. Włócznia goblina była wycelowana w kendera więc skręcił się mocno, żeby uniknąć grotu. Tak czy inaczej poczuł szarpnięcie tuniki na ramieniu. Kiedy goblin padł na plecy Trap jednym szarpnięciem uwolnił hoopak po czym rozejrzał się wokoło.
   Uznał, że najpierw powinien uratować kuca, lecz usłyszał krzyk siostry i całą duszą chciał tam natychmiast pognać. Co robić, w którą stronę gnać? Czy będzie przy Ripple szybciej jeśli najpierw dopadnie wierzchowca? Nie, uznał, że nie. Nie zamierzał jednak pozwolić, żeby goblin zjadł kuca.
   Sięgnął do sakiewki w poszukiwaniu odpowiednio ostrego kamienia. Palcami wyczuł jedynie gładkie kamyki ze strumienia. Wydobył jeden i włożył w procę hoopaka. Zauważył wtedy, że to nie kamień, lecz jedna ze szklanych kul ognia z Deepdel.
- Świetnie! Jeszcze lepiej! - i zwrócił się do hoopaka – Postaraj się.
    Zawinął bronią i posłał szklaną kulkę w powietrze. Celował w szerokie plecy goblina, lecz nie wziął pod uwagę nierówności terenu. Napędzany żądzą dopadnięcia kuca goblin skoczył na stertę kamieni więc kula dosięgła go z tyłu na wysokości bioder. Płyn zmieszany z proszkiem wypłynął gdy tylko pękło szkło i rozrzucił ogień na tył nóg i pośladki.
   Stwór skoczył jeszcze dwa kroki nim zorientował się, że właśnie się pali. Zawył głośno i skoczył. Huknął w ziemię dość mocno bowiem wylądował w pozycji siedzącej. Zaczął się teraz tarzać po ziemi a tymczasem Trap runął w kierunku Ripple.
   Jednym z gigantycznych kroków minął płonącego goblina. Drugi doprowadził do kolizji z innym, który wynurzył się z krzaków dokładnie na trasie kendera. Impet magicznych kroków Trapa znokautował goblina i zbił z nóg. Jego heł poleciał gdzieś na bok a głowa walnęła o skałę z obrzydliwym chrupotem.
   Trap upadł pomiędzy krzaki i to tak twardo, że wybiło mu oddech. Leżał na boku i zastanawiał się, co też mu się stało. Nie czuł, żeby coś złamał jednak kilka chwil minęło nim odzyskał oddech. Ciągle jeszcze słaby i niezbyt pewny siebie, jednak wstał na nogi. Ciekawe uczucie; pomyślał. Jedno z tych doświadczeń którego nie chciał stracić, lecz absolutnie nie pragnął powtarzać.
   Gdzieś z przodu była siostra, i na pewno nie krzyczała by tak głośno gdyby nie miała prawdziwych kłopotów. Zachwiał się, co oznaczało, że obija się o zbocza gór po obu stronach, i w końcu padł do czołgania zanim wpadł na myśl, że przecież wciąż ma na palcu magiczny pierścień. Uznał, że teraz bardziej przydałby się ten drugi, pierścień niewidzialności.
   Usiadł i zaczął grzebać w sakwie. Znalazł drugi pierścień. Kiedy wstał nie mógł już zobaczyć własnych stóp. Spojrzał na odłożony na czas poszukiwań pierścienia hoopak. Podniósł go z ziemi i hoopak natychmiast stał się niewidzialny. Z bronią w ręku ruszył w górę szlakiem.
   Pierwszą napotkaną osobą był Umpth. Siedział na ziemi, jedną rękę trzymał na kole a drugą na metalowym hełmie.
- Koło, zrób ranić koniec… koło, zrób ranić koniec – mamrotał.
   Trap przebiegł obok krasnoluda glebowego, który nie znajdował się w żadnym niebezpieczeństwie. Krzyknął na Ripple. Dźwięk głosu kendera wywołał z krzaków za jego plecami goblina z włócznią w dłoni i gotowością do walki. Malutkie oczka poszukiwały źródła dźwięku.
   Trap zahamował z poślizgiem. Wyrwał zaskoczonemu goblinowi włócznię z rąk. Stwór rozglądał się za znikającą bronią. Gębę wciąż jeszcze miał otwartą gdy kender zawinął nad głową ciężkim drzewcem i palnął zaskoczonego goblina w grdykę. Ten wciąż jeszcze padał z głupim wyrazem na twarzy gdy Trap już gnał dalej w poszukiwaniu Ripple.
   Po kilku następnych susach wpadł w na wpół spalone krzaki. Gdzieś z przodu doleciał go zapach dymu. Obiegł zakręt na szlaku, z trudem się zatrzymał a potem cofnął dwa kroki.
   Halmarain trzymała różdżkę oburącz i używała jej jak maczugi. Koniec różdżki świecił i gdzie tylko dotknął tam krzaki stawały w ogniu. Wywijała właśnie w jego kierunku gdy dostrzegł kobolda skradającego się za jej plecami.
- Uważaj! – zawołał.
   Nie wymienił żadnego kierunku więc czarodziejka po prostu zawinęła różdżką dokoła i… trafiła niedużego stwora w głowę i ramiona. Gdy kobold się schylił różdżka dotknęła jego odzieży i podpaliła rękawy. Stwór kwiknął ze strachu i zniknął, tylko smród palonej odzieży i przypalonego mięsa ciągnął się za nim.
- Trap, gdzie jesteś? – spytała przyciszonym głosem i rozglądała się wokół.
   Głowa się obracał krótkimi ruchami w lewo i prawo a oczy nerwowo poszukiwały atakujących wrogów.
- Tu jestem, gdzie jest Ripple? – Trap zdjął pierścień i wrzucił go do sakwy – Groda i Begluga też nie widzę.
- Nie mam pojęcia – szepnęła Halmarain – Nie widziałam nikogo od momenty gdy napadły nas gobliny i koboldy. Na więcej niż dziesięć stop nic w tych krzakach nie zobaczysz. Sądzę tylko, że krasnoludy żlebowe gdzieś uciekły.
- Nie Umpth – Trap wskazał na szlak.
   Ciągle jeszcze słyszał zawodzenie przywódcy klanu Aglest.
- Co tu się dzieje? – dopytywał – Kto tu z kim walczy i dlaczego? Zabawne! Nigdy nie sądziłem, że w tych wzgórzach będzie tyle zabawy.
   Ledwie skończył paplaninę gdy usłyszeli ciężkie kroki biegnącego i zza zakrętu wypadł ciężko dyszący Grod. Łzy wymywały mu czyste ścieżki na pobrudzonych policzkach. Wytarł nos rękawem.
- Nie złapać kobold – wydyszał – Gdzie Umpth?
- Tam dalej, na szlaku – odparł Trap – Widziałeś Ripple? Gdzie jest Beglug?
- Ścigałeś koboldy? – w głosie czarodziejki brzmiało niedowierzanie.
- Biec za kobold – odparł Grod.
   Powoli odzyskiwał oddech.
-  Kobold złapać Ładny Kender i Lawa Brzuch. Przyjść goblin. Kobold uciekać. Zabrać Ładny Kender i Lawa Brzuch – więcej łez trysnęło na brudne policzki Groda – Nie chcieć oni zabrać Ładny Kender.
- Zabrali Ripple? – Trap odepchnął czarodziejkę i krasnoluda żlebowego i pognał w górę szlakiem.
- Dokąd biegniesz? – wrzasnęła Halmarain zapominając o ściszeniu głosu.
- Odnaleźć siostrę! – odwrzasnął.
   Trap rozpoczął pościg sprintem. Po chwili zdał sobie sprawę, że nawet wściekłość na koboldy za porwanie siostry nie pozwoli mu utrzymać takiego tempa na dłużej. Kontynuował szybkim truchtem. Na wschodnich stokach wzgórz pójdzie szybciej. Na razie z szybkości mógł być zadowolony. Umysł pracował mu szybciej od stop i już rozpatrywał wszystkie możliwości ratunku.
- Włożę magiczny pierścień niewidzialności…
   Zapomniał o magicznych pierścieniach!
   Powinien znaleźć ten pozwalający na stawianie kroków giganta a w parę minut dopadnie koboldy. Wsunął dłoń w sakwę, oczywiście znalazł najpierw zły pierścień i musiał znowu szukać. Palce na ślepo wywijały w sakwie i nagle miał pierścień na kciuku.
- Teraz – powiedział.
   Skoczył o pięćdziesiąt stóp. Tropy wiodły dokładnie na wschód, I to poprzez szczyt wzgórza. Wykonał nie więcej jak tuzin kroków gdy zdał sobie sprawę ze słabych stron swego planu. Ruszał się teraz za szybko by mieć na oku trop koboldów.
- Musieli skręcić w innym kierunku – powiedział do siebie.
   Wykonał dwa kroki w kierunku grzbietu wzgórza. Drugi krok cisnął go poza urwisko.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#22 2014-10-13 10:05:17

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 22
… w wielkiej księdze opisywał Astinus gniew Królowej Mroku…

- Zedrę mu głowę z ramion! – szalała Takhisis – Zagotuję mięso jego ciała!
   Mroczna Królowa ciągnęła dalej swe groźby tak straszliwe, że nawet Draaddis zaczął drżeć ze zgrozy. Chwytał tylko ich niewielką cząstkę. Takhisis była tak rozgniewana, że wróciła do postaci pięciogłowego smoka i każda z pięciu głów miotała przekleństwa jednocześnie.  Kulę początkowo wypełniała głowa zionąca ogniem a potem jej miejsce zajęła inna ale poza polem widzenia czarodzieja reszta nieustannie miotała złorzeczenia i groźby przerywane tylko rykami poszczególnych głów.
- Zgubić kendera to wystarczająco źle – krzyczała Królowa mroku – Ale zgubić jeszcze koboldy?  Zapłaci za niekompetencję!
   Draaddis stał w ciszy, nie ośmielił się wtrącić. Pozwalał by ten gniew wypalał się sam. Minęły godziny nim Królowa się uspokoiła.
- Gdzie on jest? Co ci mówi ten skrzydlaty szczur? – spytała gdy wreszcie skończyła swe tyrady.
- Jaerume Kaldre jest wciąż w tamtych górach, Królowo. Zaklęcie zamrożenia użyte przez goblina  było mocne. Wciąż jest u podnóża wzgórz, wciąż jeszcze jest zamrożony, lecz już wkrótce będzie na tropie koboldów. Zwykły pech… na domiar w połączeniu z goblinami… tym razem był jego przeciwnikiem. Wpoił jednak małym stworom potrzebę dostarczenia nam merchesti i kendera.
- Tak, tylko czy będą o tym pamiętali? – warknęła Takhisis.
- Mój posłaniec donosi, że koboldy ze wszystkich sił śpieszą na wschód. Najwidoczniej Kaldre przekonał ich, że będą mieli do czynienia nie tylko z moim gniewem, lecz przede wszystkim z twoim jeśli nie odniosą sukcesu.
- Przynajmniej na razie. Ale czy tak będzie aż dotrą do Pey? – Takhisis nie wyglądała na całkiem przekonaną.
- Kaldre ostrzegł ich, że mam na usługach posłańca, który ich cały czas obserwuje. Posłaniec donosi, że już kilka razy uważnie badali niebo w jego poszukiwaniu. Jeśli wierzą w taką kontrolę to tak, dotrą.
- Powiedziałeś, że pochwycili kenderską dziewczynę. Oznacza to, że muszą mieć kamień bramy. Nie złapali Konderskiego samca?
- Nie, pani. Jeśli o to chodzi to sam nie wiem co myśleć. Posłaniec przysłał mi obraz kendera gnającego w kierunku kuca podczas gdy reszta właśnie docierała do miejsca zasadzki.
- Pójdzie w pościg? Czy reszta tej grupy dogoni koboldy w próbie ratunku dla porwanych? Czy masz jakiś sposób, by ostrzec koboldy?
- Na ostrzeżanie ich nie mam żadnego sposobu, wielka pani. Tylko, co może zdziałać jeden kender i mały krasnolud. Pozostali dwaj to Agharowie, nie będą walczyć. Kaldre jest jeszcze pod wpływem zaklęcia, lecz już wkrótce ruszy śladem koboldów.
- Wolałabym, byś dostarczał lepszych wiadomości gdybyś się tak nie wahał w ich dostarczaniu – odparła Królowa Mroku – Co tam jeszcze trzymasz w zanadrzu?
- Tylko kłopoty z merchesti, wielka pani. Za każdym razem gdy trzeba przekroczyć strumień są problem z merchesti. Najwidoczniej nie znosi wody.
- Kender nie miał z nim tych kłopotów.
- Nie. Wtedy jednak merchesti jechał konno i nie musiał pakować nóg w wodę. Jak na razie, zabił dwa koboldy i zranił kolejne dwa. Obawiam się, że jeśli Kaldre ich szybko nie dogna to merchesti wytłucze nasze sługi.
   Takhisis wpadła w furię. Pojawiło się znowu pięć smoczych  łbów. W pracowni czarodzieja rozpełzły się ciężkie, siarkowe obłoki. Draaddis wiedział dobrze, że to tylko iluzja, lecz moc Królowej była tak potężna, że uwierzył i zaczął się krztusić.
*  *  *  *  *
   Dwieście stóp wyżej z drzemki przebudził się wilk. Kichał i kaszlał by w końcu wykuśtykać z jamy i wejść między otaczające drzewa. Czy musi znaleźć dziś nowe schronienie? Zastanawiał się nad tym jeszcze wtedy gdy nozdrza już mu się oczyściły i zaczął nocne polowanie.
   Tej nocy posiłku dostarczył ranny goblin. Wilk pożarł ramię i nogę a resztę ciała zakopał by lepiej skruszało. Powrócił do nory w ruinach chociaż wciąż bał się wyczuwanych tam zapachów. Bezpieczna przystań była jednak ważniejsza. Ze zdumieniem stwierdził, że tym razem nie może wyczuć nawet drobiny odoru, który uprzednio go, wyrzucił na zewnątrz. Zwinął się w legowisku, drzemał, węszył, drzemał, węszył i jeszcze powtórzył to kilkanaście razy nim wreszcie uznał, że może tu znowu bezpiecznie zasnąć.
*   *   *   *  *
   Trap przekroczył urwisko , lecz nie poleciał daleko a już kępa krzaków spowolniła upadek i dalej już tylko toczył się w dół stromego stoku. Kilka zadrapań jakie zdały mu krzaki i kilka głębszych siniaków uzyskanych podczas staczania się w dół wzgórza spowodowało, że nie czuł się najlepiej. Ranny jednak nie był. Ponieważ wciąż jeszcze miał na palcu pierścień więc teraz mocno napiął kolana i skoczył. Stopy znalazły się o stopę nad ziemią. Spróbował z całych sił jeszcze raz i skoczył na odległość dwóch stóp.
- Trzeba zapamiętać, że mam z Oranderem do pogadania jeśli chodzi o ten pierścień – mruknął – A może już to mówiłem?
   Uznał, że już kiedyś tych słów musiał użyć.
    Ponieważ i tak nie był w stanie wyskoczyć z wąwozu więc zdjął pierścień i schował go do sakwy. Spróbował wspinaczki. W zapadającym zmierzchu nie widział trasy zbyt dobrze i szybko stopy straciły mu oparcie. Trzy razy zjechał ze stoku nim zrezygnował i poszukał sobie w miarę suchego miejsca na sen. Rankiem, gdy będzie widział co robi, na pewno pójdzie lepiej.
- Być może Orander wykonał mnóstwo małych dzbanuszków, napełnił je wszystkie mocą i wstawił wszystko do pierścienia a ja mogę na raz zużyć tylko jeden – zamruczał i już po chwili zapadł w sen.
   Wstał rankiem, poprzeciągał się we wszystkie strony, odszukał pierścień i skoczył. Magia znów działa! Przeleciał nad wąwozem i wylądował na kamieniu, który się pod nim zachwiał i znów Trap leżał jak długi.
- To na razie wszystko – powiedział do pierścienia i go zdjął – Możesz poczekać aż wylezę z tych górek.
   Ciągle jeszcze czekało go odnalezienie śladów koboldów więc potruchtał wzdłuż łańcucha wzgórz mają c słońce prosto w twarz. Tamci biegli na wschód kiedy stracił ich tropy.
   Przebiegł właśnie skaliste zbocze i wpadł na kolejną przestrzeń porośniętą gęstymi krzakami. Właśnie gnał przez te krzaki gdy usłyszał okrzyk.
- Koło! Wróć!
- Umpth? Umf!
   Drugi okrzyk Trapa zabrzmiał jak echo pierwszego, połączenie zaskoczenia i uderzenia wichru wybijającego dech z piersi. Koło wypadło z krzaków, walnęło kendera w prawe ramię i wywróciło do góry nogami. Machnął niezłego kozła. Uderzył o ziemię z głośnym hukiem a jednocześnie prawe ramię i noga przeszła mu przez szprychy koła. Umpth i Grod pojawili się zza krzaków w kilka chwil.
-Zabaw wielkie! Koło znalazł kender! – zawołał tryumfalnie Umpth.
- Nie wierzę! – głos Halmarain aż ociekał irytacją.
   Głos dopadł Trapa w chwili gdy właśnie wytężał siły by uwolnić się z uchwytu dziwnego przeciwnika.
   Zanim zdołał stanąć na własnych nogach już mała czarodziejka w towarzystwie dwóch krasnoludów glebowych pokazała się na szlaku. Twarz miała czerwoną z wyczerpania a oczy nabiegłe gniewem. Ciągnęła wodze swego kucyka. Zaraz za nim ukazał się cały ciąg zwierząt. Na wierzchu tobołka Ripple Trap dostrzegł przywiązany jej whippik.
- No, nie wierzę! – wrzasnęła czarodziejka podczas gdy dwójka krasnoludów glebowych wykrzywiała twarze w śmiesznym grymasie.
   Spojrzała na nich i odwróciła się do Trapa.
- Daleko nie zaleciałeś – powiedziała.
   Próba wypowiedzi typu „a-nie-mówiłam” była jednak obciążona odcieniem ulgi.
- Zamierzam z Branderem poważnie porozmawiać o tym pierścieniu – powiedział jej Trap – Powinien założyć jeszcze jedno zaklęcie aby pierścień nie przerzucał nikogo przez urwisko.
   Zdał pokrótce sprawę z własnego pecha.
- Naprawdę cieszę się, że cię odnaleźliśmy – przyznała czarodziejka marszcząc brwi w kierunku żlebowców – Nie mogę wpakować tych durniów na kuce.
- Trzeba jechać kuc – powiedział Grod szarpiąc niecierpliwie rudoblond brodę – Kobold szybki. Goblin szybki. Kuc szybki. Czarodziej wolny.
- Szlag mnie trafia na to ale on ma rację – przyznała mała kobieta.
- Niech mnie! Ja chcę gnać! Pomogę ci wpakować ich na kuce ale sam lecę naprzód – obstawał Trap uparcie – Wrócę do was jak odnajdę Ripple i Begluga.
- Pognasz szybciej konno niż pieszo – powiedziała halmarain.
- To wezmę swojego…
- Nic z tego. Ja je kupiłam, są moje i zostaną wszystkie razem. Chcesz jechać, to musisz zostać z nami.
- Mogę użyć magicznego pierścienia…
- Na jak długo nim znowu zatrzyma cię ogranicznik albo zlecisz z kolejnego urwiska?
   Trap zmarszczył brwi. Nie umiał odpowiedzieć.
- Będziesz nas potrzebował żeby uratować merchesti i Ripple – dodała halmarain – Wiem, jak bardzo chcesz odnaleźć siostrę. Na pewno jednak nie bardziej niż ja chcę uratować małego demona. Jeśli nie zdołamy go odesłać to jego rodzic może wejść w Krynn szukając dziecka.
- Tracić czas – rzekł Grod – Nie gadać.
- Jechać teraz kuc – wsparł brata Umpth.
   Trap przestał oponować i pomógł wpakować na kuce krasnoludy żlebowe. Halmarain na ochotnika postanowiła, że poprowadzi na jednej lince wszystkie zwierzęta oprócz kuca na którym jechał Trap. Kender miał jechać przodem i wybierać najłatwiejszą drogę przez góry. Nie za daleko przodem jednakże.
- Tylko co z odnalezieniem śladów koboldów? – naciskał kender.
- Znajdziemy je po drugiej stronie gór – odparła czarodziejka – Podróżują na wschód. Dokładnie na wschód choćby przyszło iść najcięższą ścieżką. Bez trudu znajdziemy ich na równinie.
- Znaleźć ślad raz – powiedział Umpth.
- Czy… czy znalazłeś jakiś znak… - Trap zamilkł, nie zamierzał wyrażać narastającego strachu o Ripple.
- Tak, i wiemy ,że oboje żyli dziś rano – potwierdziła czarodziejka – Tam, gdzie przekraczali strumień widzieliśmy oznaki oporu Begluga przed wejściem do wody. A z boku były ślady co do których grod z uporem twierdził, że należą do Ripple. A to wisiało na gałęzi.
   Podała mu błękitne piórko z przymocowanymi dwiema zielonymi fasolkami. Związane to było niebieskim rzemykiem.
-To należy do Ripple – zawołał uradowany Trap.
   Od czasu do czasu wplatała piórka w kitkę. Dość często już widział taką szczególną ozdobę siostry.
- Skoro Beglug może walczyć a ona zostawiać dla nas znaki to znaczy, że oboje żyją nie są ranni – powiedziała Halmarain – Zabrano ich na wschód.
- Więc się pospieszmy – zawołał Trap znowu przejmując prowadzenie – A po drodze ułożymy plan.
   Trap znalazł między wzniesieniami niską przełęcz. Nie musieli szukać tropów więc Trap jechał obok Halmarain. Z szybkością katapulty produkował kolejne plany uwolnienia jeńców.
- Według mnie powinniśmy postąpić następująco – powiedział – Kiedy tylko dopadniemy koboldy to ty, Grod i Umpth wejdziecie na drzewo w miejscu gdzie konary wystają…
- A skąd wiesz, że tam będzie drzewo? – przerwała mu Halmarain – A poza tym; krasnoludy żlebowe nie są w stanie bez pomocy wleźć na kuce to jak wejdą na drzewo?
   Trap się zmarszczył.
-To może tak; weźmiemy wóz…
- A skąd masz zamiar wziąć wóz? – zdumiała się czarodziejka.
- Kolce i osty! Nic ci nie odpowiada! Chcesz pomóc w ratowaniu Ripple i Begluga czy nie? – wściekał się kender.
- Chcę! – krzyknęła czarodziejka – Tyle, że nie da się ułożyć żadnego planu nim ich nie odnajdziemy.
- Lawa Brzuch zjeść kobold, może – zasugerował Grod.
- Tego by nie zrobił – oburzył się Trap wygodnie zapominając psa oberżysty w Deepdel.
- Och, nigdy nie wiadomo, a byłaby to zemsta odpowiednia – Halmarain aż się uśmiechnęła – Woleliby nigdy ich nie porywać.
- Dlaczego brać Beglug? – spytał Grod – Kender ładny, Beglug nie.
- Ponieważ…?
   Trap brzmiał jak echo pytania Groda.
- Nie wiem, i nie podoba i się to.
   Zaniepokojenie widoczne w oczach Halmarain jeszcze się pogłębiło.
- Mnie na pewno nie! – wojowniczo ogłosił Trap.
   Z gory odrzucał wszystkie zarzuty. Ripple to jego siostra i to on był najbardziej zainteresowany ratunkiem.
- Kryje się za tym coś więcej niż zwykła nikczemność koboldów – powiedziała Halmarain – I dlatego musimy być bardzo ostrożni.
- Człowiek czarna opończa – kiwnął głową Grod.
- A właśnie! Zupełnie o nim zapomniałem – powiedział Trap – Był z koboldami?
- Nie widziałam go – odparła czarodziejka.
   Spojrzeli pytająco na krasnoludy żlebowe lecz ci tylko wzruszyli ramionami.
- Był z koboldami w górach – w zamyśleniu rzekła Halmarain – A wcześniej, w labiryncie?
   Trap skinął twierdząco głową widząc zapytanie w oczach.
- I bili się z goblinami, ci mogli pójść za nimi – kontynuowała – Sądzę, że należy się go spodziewać z koboldami gdy ich wreszcie dopadniemy.
- Kim on jest? – apytał Trap – Skąd wiesz dokąd oni zmierzają? Znasz go może, wiesz gdzie on żyje?
- Żyję? Wątpię czy żyje; ale masz rację, to z jego powodu sądzę, że wiem dokąd koboldy zmierzają.
   Trap czekał, lecz czarodziejka nie zamierzała chyba niczego wyjaśniać. Wrodzona niecierpliwość szybko pokonała dobre maniery.
- No, zamierzasz nam coś powiedzieć?
- Nie, nie jestem wcale pewna czy mam rację, a jeśli mam to wcale nie chcielibyście jej znać odparła i popędziła kuca do szybszego biegu.
   Przez pewien czas zmuszała kuce do galopu kiedy jednak zaczęły słabnąć znowu przywołała kendera.
- Zmęczyliśmy je chyba za bardzo – powiedziała – Powinniśmy teraz trochę pójść pieszo i je poprowadzić a za tamtym strumieniem zatrzymać się na odpoczynek.
   O sto jardów dalej widziała strumyk.
- Tu są ślady Ripple i Begluga – powiedział Trap, gdy doszli do brzegów strumie - I krasnoludy są znów przed nami.
- Ci sami? – spytała Halmarain.
- Na pewno. Tu są ślady twojego kuca. Przeszli strumień za koboldami – powiedział Trap uważnie badając tropy – Ooo, popatrz tutaj, ślimak też poszedł.
- Jak daleko przed nami? – spytała czarodziejka.
- Och, miniesz go zanim dojdziesz do wody, chyba że na niego nadepniesz.
- Daj spokój – warknęła.
   Przeszła przez strumień i zsunęła się z siodła. Krasnoludy żlebowe poszły w jej ślady i pomaszerowały dalej wciąż tocząc koło przed sobą. Nie zaszli daleko gdy Grod przybiegł z powrotem.
- Koło gada goblin iść – sapnął.
- Och, to koło to już przyszłość przepowiada – westchnęła Halmarain.
- Nie gada, pada! – upierał się krasnolud żlebowy – Umpth stać i podnosić. Patrzeć w tył i widzieć. Oni iść.
   Grod wskazywał na przejście w górach za ich plecami.
- To nie znaczy, że to koło ich znalazło – kłóciła się Halmarain.
- Nie lubić koło – warknął Grod a jego błękitne oczy tym razem patrzyły na Halmarain z gniewem.
- Och, naprawdę nie o to jej chodziło – uspokajał Trap zranione uczucia krasnoluda – Pamiętaj, że ona może robić magię ale nie może powiedzieć, że ktoś nadchodzi tak jak może koło.
- Noo, tego potrzebowałam! – cisnęła czarodziejka – Tak czy inaczej… jeśli nadchodzą to lepiej się ukryć.
   Trap już miał zamiar się kłócić lecz go zagłuszyła.
- Jeżeli pozwolimy by nas minęli to szybko znów będziemy w drodze.
   Trap był już gotów do sprzeczki, lecz go uprzedziła.
- Jeśli pozwolimy, by nas minęli to znacznie szybciej będziemy w drodze.
- Już wiem!
   Trap wskazał na lewo gdzie głęboki cień czaił się w niskim, lecz gęstym lesie. Pozostali potwierdzili. Wyglądało to na najlepsze wyjście spośród kilku mniej przyjemnych alternatyw.
   Grupka poruszała się teraz przez wysokie, dość gęste krzaki. Nikt z nich nie miał wątpliwości, że gobliny mogą pójść w ich tropy. Od czasu do czasu Trap schylał się i podnosił kamień pasujący do procy hoopaka, lecz wciąż prowadził konsekwentnie w kierunku drzew.
   Nie umawiali się w żaden sposób, lecz wszyscy maszerowali w kompletnej ciszy. Starali się nawet nie płoszyć zwierząt ani ptaków, które mogłyby odlecieć w popłochu i zdradzić, gdzie są w tej chwili. Liście spadłe z zarośli w pobliżu drzew głuszyły stąpnięcia kucyków. Zagłębili się na jakieś pięćdziesiąt jardów w las gdy mogli już wejść do niewielkiego, błotnistego strumyka. Poprowadzili nim kuce przez sto jardów na wschód a następnie zawrócili na własny szlak. Jeśli gobliny idą ich tropami to wpadną w zasadzkę.
   Poranek minął i słońce już zaczęło osiągać zenit dnia. Tarp poszperał w jukach u siodeł wręczył każdemu niewielki posiłek. Siedzieli i jedli dobrze ukrycie, gdy doszły ich głosy z oddali. Głosy wyraźnie się kłócące.
   Po chwili Trap zorientował się, że głosy nie dobiegają z południowego wschodu, skąd można spodziewać się gobelinów, lecz gdzieś z głębi lasu. Siedząca po prawej stronie Halmarain popatrywała przez gęstwę swego schronienia i po chwili szepnęła, a właściwie tylko poruszyła ustami.
- Krasnoludy.
   Trap wyśliznął się z kryjówki i pośpieszył przez las, wciąż przeskakując od drzewa do drzewa. Po chwili dotarł na skraj niewielkiej polany na której pasła się grupa krępych kuców. Rozpoznał sześciu ścigających ich krasnoludów. Wyglądało, że odbywają jakąś naradę, kłótliwą naradę.
   Szybko się wymknął i wrócił do własnej kryjówki. Gdy Halmarain podniosła brwi w niemym pytaniu odpowiedział na migi wskazując palcami wokół szyi i piersi przypominając skradziony naszyjnik. Westchnęła. Zrozumiała, że zidentyfikował krasnoludów.
   Kender wrócił do krzaczastej kryjówki w ostatniej chwili. Banda goblinów wstąpiła właśnie w wysokie zarośla i kierowała się w stronę lasu. Ku zaskoczeniu Trapa wcale nie szli śladem zostawionym przez kendera, czarodziejkę i krasnoludy żlebowe. Szli teraz co najmniej o sześćdziesiąt stóp na zachód tropu ich małej grupki.
   Podchodząc do lasu rzadko popatrywali na ziemię. Nie szli niczyim tropem. Jeśli jednak będą nadal szli w tym kierunku to najpierw miną podróżników, lecz po chwili wyjdą na polanę. Hałas kłótni krasnoludów z pewnością stłumi dźwięki nadchodzących dzikich stworów.
   Krasoludy i gobliny stoczą wspaniałą bitwę. Trap pragnął to zobaczyć. Pomyślał o Ripple przebywającej gdzieś na wschodzie i doskonale wiedział, że nie powinien się spóźniać. Tyle, że Halmarain trzymała ich w ruchu z dala od kogokolwiek i już zaczynał być znudzony. I chociaż obawiał się o los siostry to w pełni zdawał sobie sprawę, że muszą pozostać w ukryciu póki gobliny nie przejdą. I tak nie mogli teraz przez jakiś czas iść tropem koboldów więc zobaczyłby choć troszkę tej bitwy.
   Sięgnął do kieszeni i wyciągnął dwa pierścienie. Wcisnął jeden na palec i dokładnie się obejrzał. Wciąż był widzialny. Ostrożnie, byle tylko nie poruszyć stopami, zdjął pierścień i włożył go do lewej sakiewki.
   Kiedy drugi znalazł się na palcu kendera ten już widzieć się nie mógł. No i dobrze. Pognał przez las i szybko dotarł do miejsca skąd miał świetny widok na polanę.
   Trzech krasnoludów wciąż siedziało na ziemi. Dwóch tupało w górę i w dół i wciąż się kłóciło. Szósty opierał się o drzewo i ściągał prawy but. Był odwrócony tyłem do całej reszty. Do Trapa zresztą też siedział tyłem. Krasnolud odwrócił but do góry nogami jakby chciał zeń wytrząsnąć kamyk i dla pewności wpakował jeszcze do środka rękę i coś sprawdzał. Następnie, wciąż ostrożnie się chwiejąc na  jednej nodze podniósł drugą, zgiął ciało we dwoje i przytrzymał but w gotowości do wzucia.
   Stał odwrócony tyłem do Trapa więc jego zad prezentował szeroki, miękki cel jakiemu nie oparłby się żaden kender z hopakiem w dłoni i sakiewką pełną kamieni; szczególnie zaś nie kender noszący pierścień niewidzialności. W mgnieniu oka Trap miał już kamień w dłoni i posyłał go na dystans pięćdziesięciu jardów dzielących od krasnoluda.
   Kamień palnął krasnoluda w miękką część prawego pośladka. Zaskoczona ofiara wrzasnęła, zaklęła i upadła. Puścił przy tym but, który poleciał łukiem w wysoką trawę. Towarzysze popatrywali na niego gdy się podnosił i ryknął. Kiedy się zaś obrócił mógł Trap rozpoznać, że trafił samego Tolema, przywódcę grupy krasnoludów.
   Trap przycisnął dłonie do ust i zdusił wybuch śmiechu. Jeżeli jeden kamień sprawił tyle uciechy, pomyślał, to więcej kamieni sprawi jej więcej. Pierwszy pocisk przykuł uwagę samego przywódcy. Drugi walnął w kolano innego krasnoluda i poderwał je wszystkie na równe nogi. Kender dławił się śmiechem widząc rozwścieczonych półludzi ganiających bez sensu w kółko.
   Magiczne pierścienie to kupa zabawy! Zastanawiał się kto też ma posłużyć za następny cel? Zdecydował, że będzie to potężne chłopisko w czarnym odzieniu i z czarną, zakurzoną brodą. Posłał trzeci kamień, lecz krasnolud właśnie się odsunął. Niewielki kamyk uderzył znowu w przywódcę trafiając go w wielki paluch prawej stopy. Ponieważ nadal nie miał założonego buta więc teraz podskakiwał w kółko z bólu. Pozostali szybko się ukryli. 
   Palce Trapa grzebały w sakiewce w poszukiwaniu kolejnego kamyka kiedy ostatni krasolud skrył się już za pniem drzewa. Ciężko westchnął straciwszy taką szansę. Nim jednak całkowicie poddał się rezygnacji usłyszał łamanie gałązek i trzask w krzakach. Nadchodziły gobliny.
   Wyszli na polanę nie mając pojęcia, że za pniami drzew kryje sześciu wściekłych krasnoludów. Uważając, że to gobliny są winne ich ostatnim przygodom krasnoludy zaatakowały z wrzaskiem i wojennymi okrzykami.
   Tolem, teraz już w pełni obuty, wypadł wymachując wojennym toporem aż wreszcie mógł zadać śmiertelny cios. Zablokował ostrze włóczni najbliższego goblina.
   Gobliny zostały wprawdzie zaskoczone, lecz będąc zawsze czujne w podróży, szybko się pozbierały. Największy krasnolud zablokował pierwsze uderzenie włóczni, lecz wielki goblin włożył w cios całą siłę i ostrze wbiło się w metalową tarczę. Teraz zaś krasnolud i goblin tańczyli w kółko i starali się uwolnić swe uzbrojenie.
   Pozostałe krasnoludy atakowały wywijając toporami. Bitwa rozwijała się wściekle szybko, gdy Trap usłyszał za plecami łamaną gałązkę.
- Koło znaleźć kender.
   Trap się odwrócił i ujrzał nadchodzących Umptha i Groda uważnie rozglądających się wokoło. Najwidoczniej nie łączyli dźwięków niedalekiej bitwy z najmniejszym choćby niebezpieczeństwem. Żaden z nich nie był uzbrojony, chociaż i tak nie umieliby efektywnie użyć broni nawet gdyby ją posiadali.
   Trap z westchnieniem rezygnacji odwrócił się  plecami od bitwy i pośpieszył w stronę Agharów. Gdy tylko wybiegł poza pole widzenia polany zdjął pierścień.
- Przypuszczam, że lepiej stąd wiać – rzekła z widocznym w głosie poczuciem winy i zaprowadził ich do Halmarain.
- Może pozabijają się nawzajem i się od nich wreszcie uwolnimy – powiedziała czarodziejka.
   Oczywiście dopiero po kłótni z Trapem na temat jego niewielkiej wycieczki.
   Jej podejście całkowicie zaszokowało kendera.
- To nie jest przyjemne! Tak naprawdę to raczej nieuprzejme. Nie winię ich, że idą za nami – powiedział – Chcą z powrotem ten naszyjnik i doprawdy nie rozumiem dlaczego go im nie oddajesz. Nie wierzę, że chcesz by stało im się coś złego.
- Nie – przyznała mała czarodziejka – Wcale nie pragnę,żeby się pozabijali , po prostu chcę się od nich uwolnić. Oddam naszyjnik gdy tylko będę mogła, tyle że nie sądzę by w tej chili było to możliwe, nie mogę ci teraz nic wyjaśnić bo nie jestem pewna czy to ca podejrzewam jest prawdą… Nie pytaj teraz. Jak wszystko przemyślę to na pewno ci powiem.
- Ale to była piękna bitwa – miękko rzekła Trap, wyraźnie pragnąc wrócić i wszystko obejrzeć.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#23 2014-10-18 21:12:04

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 23
   Po opuszczeniu lasu w którym wciąż trwała walka pomiędzy krasnoludami i goblinami kender, dwójka krasnoludów żlebowych i czarodziejka jechali jeszcze przez parę godzin. Noc przeszła bez żadnych zdarzeń, lecz przygoda wyraźnie  wymęczyła wszystkich co okazało się następnego ranka nim upłynęła godzina od wyruszenia na szlak.
   Drogę przeciął im szeroki, lecz płytki potok. Od wielu godzin nie widzieli najmniejszych znaków obecności koboldów Trap i Halmarain rozdzielili się. Każde z nich prowadziło jednego krasnoluda żlebowego jadąc w górę i w dół biegu strumienia. Trap nie jechał dłużej niż dziesięć minut z biegiem potoku gdy napotkał zagadkowe ślady. Gwizdnął cicho i przywołał Halmarain.
- Przeszli tędy – pokazał Grodowi ślady stóp – Popatrz, to jest ślad Ripple. Z jakiegoś powodu stała z boku. Beglug sprawił im sporo kłopotu. Widzisz jak to walczył gdy go zmuszali do przejścia? MMożesz nawet zobaczyć jak tu wbił kopyta, a tutaj jest ślad krwi, musiał chyba ugryźć któregoś z koboldów, mam nadzieję, że na dobre – mówił kender uważnie badając błotnisty brzeg.
- Lawa Brzuch nie lubi woda – powiedział Grod.
- Nie. Zimnej wody – sprostował Trap.
   Przypomniał Agharowi radosną zabawę merchesti w gorącej kąpieli w kuchnie Orandera. Beglug przybył ze świata znacznie cieplejszego i nic chłodnego nie sprawiało mu przyjemności.
   Przytruchtała Halmarain i wszyscy już zebrali się w miejscu gdzie koboldy przekroczyły potok.
- Koło mokło – skarżył się Umpth.
   Powtarzał te skargi przy każdym strumyku.
- Koło nie lubi woda.
- Woda zmywa magia – dodał Grod.
- Nie dziwacz – parsknęła Halmarain.
   Była już gotowa do przejścia potoku lecz teraz ściągnęła wodze i zmarszczyła brwi patrząc na wodę.
   Trap obrócił się i skrył uśmiech. Mała czarodziejka by prędzej umarła niż przyznała rację Agharom, lecz wahanie krasnoludów glebowych mało na nią widoczny wpływ.
- Zaraz się przekonam – powiedział Trap.
   Wszyscy wciąż czekali na zachodnim brzegu podczas gdy on zsiadł z konia i zdjął buty. Dno strumienia w tym miejscu okazało się kamienne. Do połowy szerokości potoku sięgała jedna, duża kamienna płyta. Dalej leżały wygładzone wodą otoczaki.
- Wszystko w porządku – zawołał.
   Umpth ześlizgnął się z kuca i szedł za końskim zadem. Podniósł koło, wciąż przymocowane do włóków, i z pluskiem pokonał strumień w ślad własnego wierzchowca. Halmarain poczekała aż wszyscy bezpiecznie przekroczą potok po czym pogoniła swego kuca. Wahanie było przyczyną kłopotów. Kuc juczny podszedł do brzegu i chciał się napić. Właśnie pochylał łeb gdy ogromna ropucha zarechotała i skoczyła pomiędzy zadnimi kopytami kuca. Zaskoczone i objuczone zwierzę szarpnęło się w lewo, prosto w górę strumienia poza skalną płytę. Kuc skoczył i wylądował w błocie aż po brzuch.
- Ruchome piaski! - wrzasnęła Halmarain.
    Ramieniem wskazywała szamoczące się zwierzę. Trap siedział na ziemi i właśnie wciągał buty. Skoczył na równe nogi w jednym bucie już wzutym a drugi trzymając w dłoni. Odrzucił na bok but i runął do strumienia. Dwójka krasnoludów glebowych poszła w jego ślady. Trap wyrwał wodze z rąk rozkrzyczanej  czarodziejki i pociągnął mocno. Jedynym sukcesem było ściągniecie uprzęży ze łba kuca. Znacznie bardziej odporni na brud Umpth i Grod wskoczyli w błoto i zaczęli ciągnąć za grube uwięzi trzymające pakunki na grzbiecie kuca. Krasnoludy szarpnęły parę razy, stracili oparcie stóp na krawędzi głębokiego dołu ruchomych piasków i zanurzyli się po ramiona.
- Głęboki błoto – powiedział Umpth przez ramię do kendera.
- Głęboki błoto – sapnął Grod i zniknął.
   Z błóta wychynęła jedna pobrudzona ręka, wystarczyło by Trap mógł ją chwycić. Z pomocą Halmarain wyciągnął małego krasnoluda z pułapki ruchomych piasków.
- Szybko! Nie trzymać kuc długo – zabulgotał Umpth.
   Zdołał wydostać ciało na powierzchnię, lecz teraz tonął dość szybko.
- Może to się przyda?
   Halmarain brnęła przez wodę. Niosła wodze pozostałych kuców oraz wodze swego własnego wierzchowca.
- O wspaniale! Pociągną jeśli tylko zdołamy złapać je za linkę spodnią – zawołał Trap – Umpth. Dasz radę?
- Tak, trzeba ciągnąć – plując odkrzyknął Umpth.
   Twarz ciągle zanurzała mu się w bagnie a on wysilał się by chociaż podbródek wynurzyć. Pomacał ręką za plecami i złapał skórzane linki.
- Łap!
   Halmarain cisnęła w jego kierunku długi, ciężki rzemień. Koniec upadł tuż za nim a linki boczne uprzęży spadły mu na plecy.
   Umpth pogmerał troszkę ręką, zamamrotał coś, co zostało całkowicie zagłuszone kwikiem przerażonego zwierzęcia. Krasnolud żlebowy czynił jakieś mało inteligentne uwagi i jednocześnie szukał na oślep w dalszym ciągu. Przesunął się już do połowy korpusu kuca przez co spowodował, że zwierzę zapadło w bagno jeszcze bardziej. Trap mocno trzymał nogi Amhara, lecz w tej sytuacji on również zaczął tonąć w bagnie.
- Ja trzymać ty – zapewnił go Grod.
   Trap poczuł jak ręce krasnoluda zaciskają mu się na nogach.
- Wow! Ale ubaw! To interesujące – powiedział wynurzając twarz z błota – Nie czuję tego co prawda, lecz uważam, że tonę. Ciekwe, co też kryje się na dnie tego błocka? Założę się, że masa ciekawych rzeczy już tu zniknęła i gdyby dało się je znaleźć…
- Nie ma na to czasu – cisnęła Halmarain – Jeśli szybko nie wydostaniemy Umptha i kuca to utoną w tym bałaganie.
   Trap westchnął. Nigdy więcej nie uda się w podróż z czarodziejką; odbiera radość z każdej zabawy. Tak czy inaczej ani krasnolud żlebowy ani kucyk nie wyrażali chęci obejrzenia dna bagna więc przypuszczał, że powinien ich uratować.
   Umpth już prawie zatonął lecz jeszcze wzniósł ramię i pomachał. Zasygnalizował, że skończył mocowanie rzemieni do uprzęży kuca.
- Halmarain! Wyciągaj kuca – zawołał Trap.
   On sam zaś mocniej ścisnął nogi krasnoluda.  Powoli był wyciągany wstecz gdy nagle usłyszał krzyk Halmarain i głośny plusk.
   Grod puścił Trapa na tyle wcześnie, że zdążył jeszcze wyciągnąć małą czarodziejkę na twardy grunt.
- Daj mi te rzemienie – rozkazała Halmarain.
   Mała czarodziejka pochlapała głośno biegnąc do nich. Dopadła swego kuca i przyprowadziła go blisko do rzemieni, lewe strzemiono przerzuciła przez siodło i była gotowa, by przymocować rzemienie do uprzęży siodła. Widzieli już tylko nos tonącego w bagnie kuca. W chwilę później Halamrain napięła rzemienie a pozostałe, umocowane do innych kuców, osłabły gdy wierzchowiec czarodziejki powoli ruszył w dół potoku i zaczął oddalać się od błotniska.
   Tymczasem Trap, wciąż mocno trzymający nogi Umptha, stanowił jakby ogniwo łańcucha włączające Umptha i kucyka. Czuł się rozdzierany na dwoje lecz uchwytu nie zwalniał. Nie minęło wiele czasu a poczuł jak stopy obijają mu się o kamienie brodu a chwilę później kolanami walnął o kamienną płytę. Podciągnął nogi pod siebie, wstał i ruszył naprzód by pomóc Grodowi w wyciąganiu Umptha.
   We dwóch wyciągnęli krasnoluda żlebowego z błota bez większych trudności. Wciąż jeszcze trzymał w garści uprząż kuca, lecz wierzchowiec Halmarain powli wyciągał ich obu w górę i twardszy grunt. Nie minęła długa chwila a przerażone zwierzę znalazło pod kopytami twardy grunt i wyrwało się z bagna. I kender, i krasnoludy szybko zeszły z drogi rozdygotanemu zwierzakowi.
   Kuc stał już spokojnie, lecz wciąż jeszcze się trząsł. Umpth obmył w strumieniu twarz z błota, i to po raz pierwszy bez niczyjego nakazu. Podniósł twarz, rozejrzał się wokoło i mrugając strząsnął wodę z oczu. Powędrował spojrzeniem do czarodziejki i twarz wykrzywił mu grymas.
- Czarodziej stać się Aghar – powiedział – Przyłączy klan Aglest?
- Kender też – dodał grod.
- Ostrożnie – warknęła Halmarain.
   Wciąż usiłowała zmyć z siebie lepkie błoto z bagniska.
- Ty też powinieneś się umyć.
- Wiedzieć, ona powiedzieć – odparł Grod.
   Nawet jednak jego nos marszczył się na woń błocka.
- Musimy teraz ć kuca i wszystko co jest w jukach – powiedziała Halmarain i nagle urwała -… gdzie są juki…?
- W błoto – odparł Umpth, bezwiednie gładząc rękaw – Nie wyciągnąć kuc i juk.
- Stracił nasze juki? – gapiła się niedowierzająco Halmarain.
- Jej! Przepadło… wszystko… Ale Umpth ma rację, nie wyciągnelibyśmy i kuca, i juków razem – rzucił Trap – Może mógłbym wrócić i je wydostać – zasugerował z nadzieją w głosie – Przywiązałabyś do mnie rzemienie i…
- Nie. Nic z tego – ucięła dyskusję Halmarain.
- Nie! Teraz nie myć juk i ubrań – zawołał Grod jakby ta strata stała się nagrodą – Stracić magia – dodał wąchając ubranie – Trup wiewiórki śmierdzieć też.
   Straty Groda zarówno Trap jak i Halmarain uznali za swoje nagrody, lecz naczynia kuchenne też zostały utracone w jukach. Trap użył hełmu Groda aby obmyć wodą bok kuca i oczyścić zwierzę z błota podczas gdy pozostali myli z błocka zarówno siebie jaki swe ubrania. Zajęło to godzinę.
- Przynajmniej jest słonecznie i gorąco – powiedział Trap wzuwając buty – Ubrania niedługo nam wyschną a przynajmniej nie musieliśmy myć Begluga.
   Halmarain wspięła się na siodło.
- Trzeba będzie kupić więcej zapasów gdy dojdziemy do Thelgaard. Mam nadzieję, że sakiewka Orandera wciąż jest pełna.
- Thelgaard – uśmiechnął się Trap – Może to będzie interesujące.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#24 2014-10-26 08:40:00

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 24

   Trap był rozczarowany Thelgaardem. Zarówno mury miejskie jak i większość budynków zbudowano z szarego kamienia. Najmniejsze nawet rzeźbienie nie zdobiło prostych budowli. Czasami tylko okiennice obramowywały okna, lecz wykonane były ze starego, wysmaganego deszczami, szarego drewna. Kender zaglądał w każdą mijaną uliczkę z nadzieją błyszczącą w oczach. Szare budynki były wszędzie takie same więc szybko zaczął się nudzić.
   Zostawili kucyki w pierwszej, napotkanej stajni publicznej. Poranek był gorący więc Halmarain I krasnoludy żlebowe zostawili pancerze, broń I hełmy razem z wierzchowcami. Miasto nie oferowało niczego ciekawego więc Trap nie miał nic przeciwko pośpiechowi wykazywanemu przez Halmarain. Dokonywała zakupów w szaleńczym pośpiechu a Trap zgadzał, że nie powinni tu tracić czasu. Jak najszybciej powinni wrócić na ślad koboldów… zwłaszcza, że w mieście nie było nic interesującego a i mieszkańcy byli jacyś małomówni.
- Piękno Thelgaardu jest skryte wewnątrz ścian – powiedziała im Halmarain – Budynki władz miejskich oraz co bogatsze rezydencje są udekorowane wielkimi marmurowymi płytami, które zakupiono od krasnoludów z Garnet.
- Nie widziałem tu nigdzie marmuru – Trap już zaczął się zastanawiać, czy by Ne wyśliznąć się czarodziejce i troszkę pozwiedzać.
- I nie zobaczysz – ucięła Halmarain – Jesteśmy tu tylko po to, żeby uzupełnić zapasy. Nie możemy sobie pozwolić na ściąganie na siebie uwagi.
- Zostawić koło a czarodziej niemiły – mamrotał Umpth.
- Ona ciągle zła – westchnieniem zgodził się Grod.
   Krasoludy żlebowe nie były zbyt zadowolone. Zanim weszli do miasta Halmarain zmusiła je do ponownego mycia i czyszczenia odzieży aby mogli wyglądać jak Neidarowie. A w dodatku zmusiła ich do pozostawienia koła w stajni, razem z kucami.
-Nie złości się na was – powiedział Trap do Agharów idących za nim i czarodziejką – Ona po prostu…
- Po prostu jest wściekła – przerwała Halmarain – Zdajecie sobie sprawę, że jesteśmy w drodze od wielu dni i uszliśmy tylko dwadzieścia pięć mil od miejsca gdzie zaczęliśmy podróż? A nasza sytuacja jest gorsza niż gdy wychodziliśmy Lytburga. Straciliśmy małego demona i kamień bramy.
- Grod i Umpth nie zrobił – powiedział Grod pociągając się za jasną brodę.
- Nie, czarodziej też nie zrobił – westchnęła Halmarain przechodząc niechcący na język Agharów – I dlatego jestem wściekła.
- Mieszkałaś kiedyś w Thelgaardzie? – spytał Trap wyraźnie mając nadzieję na opowieść.
- Nie, to Orander tu dorastał. Opowiedział mi trochę.
   Trap westchnął I postępował za czarodziejką w tej wędrówce od sklepu do sklepu I od straganu do straganu. Zauważył właśnie całe mnóstwo fascynujących przedmiotów, kiedy jednak chciał chwycić nożyk z pięknie zdobioną rękojeścią czarodziejka złapała go za rękę i powstrzymał przed dotknięciem go.
- Potrzymaj to – powiedziała wskazując na worek mąki – Grod może ponieść trochę jabłek, jest sól, herbata, o i pledy…
   Ramiona Trapa wkrótce były zbyt pełne przeróżnych zapasów by mógł choćby dotknąć czegokolwiek. Cierpiał pod obciążeniem jeszcze przez godzinę zanim wreszcie zaczął się skarżyć a i tak Halmarain doładowywała zarówno jemu jak Agarowi coraz to kolejne zakupy.
- Prawie już skończyliśmy - powiedziała czarodziejka po wyjściu z jednego ze sklepów – Jeszcze tylko kupimy jakieś naczynia i …
   Stali właśnie na zewnątrz, na ulicy, gdy dwójka małych ludzi, około ośmiu lat, wybiegła zza rogu ulicy i wpadła wprost na Halmarain  aż ją okręciło.
- Uważajcie – warknęła odzyskując równowagę.
   Głos miała wysoki jak każde dziecko , lecz ton rozgniewanej osoby dorosłej. Dzieciaki obróciły się i popatrzyły na jej osobę. Widok postaci przypominającej dziecko lecz o twarzy osoby dorosłej na moment ich zatrzymał. Następnie mniejszy z nich, wciąż jednak sporo większy od czarodziejki, podszedł i popatrzył na nią z góry.
-Coś ty jest? – spytał wyraźnie obraźliwym tonem.
- Jakieś dziwadło – powiedział drugi po czym schylił się i podniósł kamień.
   Właśnie odchylał wstecz ramię i już był gotowy do rzutu gdy z tyłu pojawił się Trap.
- Nie jesteś uprzejmy – zawołał.
   Między innymi pakami Trap niósł woreczek z solą, który jak na swoją wielkość był zdecydowanie ciężki. Ponieważ hoopak miał wciąż przywiązany do pleców to zamiast niego użył woreczka soli. Palnął nim w ramię chłopca szykującego się do rzutu kamieniem.
   Chłopak się cofnął a Grod podbiegł i złapał worek soli. Nie leżało w obyczajach krasnoludów glebowych wyrzucanie czegokolwiek użytecznego.
- Uważaj, to krasnolud! – zawołał chłopak obrażający czarodziejkę.
   Zaraz też wziął nogi za pas a drugi wystartował jak mógł najszybciej za nim.
- Wszystko powiem ojcu, już on się wami zajmie – zawołał wyższy i po chwili obaj zniknęli za budynkiem.
- Musimy zejść z ulicy i zniknąć zanim ci dwaj przyprowadzą ojca – powiedziała i zaczęła rozglądać się za gospodą.
   Nie musieli daleko iść. Już dwa budynki dalej zauważyli przyblakły drewniany szyld anonsujący „Przystań Wędrowca”, a więc chyba jedzenie, napitki i przyzwoite pomieszkanie.
- Zjemy coś jeśli tylko wasza trójka nie wpadnie w kolejne kłopoty – powiedziała czarodziejka i poprowadziła przez szerokie drzwi.
   Jak chyba wszystko inne w Dzielnicy Bramy, części Thelgaardu specjalizującej się w obsłudze podróżnych, gospoda była przeznaczona dla osób z niezbyt zasobną sakiewką. Część stołów i krzeseł nosiła ślady niedawnych napraw, nowe nogi i tak dalej, niewątpliwie po przejściach z karczemnymi awanturami. Blaty stołów były jednak czyste, choć troszkę porysowane.
   Trójka mężczyzn wyglądająca na robotników popijała właśnie w najodleglejszym zakątku pokoju. Byli całkowicie zaabsorbowani rozmową i nie zwracali uwagi na wchodzącą do gospody trójkę przybyszy.
   Halmarain poprowadziła do odległego stolika. Kiedy do ich stolika podeszła tęga kobieta przynosząc cztery kubki piwa czarodziejka zamówiła wystarczająco dużo zrazów mięsnych by zaspokoić nawet apetyt Agharów.
- Dlaczego ci chłopcy byli tacy nieuprzejmi? – zapytał Trap gdy posługaczka oddaliła się po zrazy.
- Dzieci potrafią być okrutne – Halmarain skwitowała incydent wzruszeniem ramion – Są ludzie, którzy uważają, że bogowie użyli deformacji by ukarać jakieś zło a więc oni powinni karać kulawego, ślepego czy niemowę, albo niedorozwiniętego czy też tych, co nie urośli…
- Ależ tak nie można – odezwał się poruszony Trap.
- Nie. Jednak z tak prostego powodu najlepiej dla mnie jest teraz udawać podróżującego krasnoluda – odezwała się smutno Halmarain – Ciesz się, że jak na swoją rasę jesteś całkiem normalny.
   Posługaczka przyniosła zrazy i wszyscy skupili się na jedzeniu. Trap właśnie skończył jeść i był w połowie drugiego kubka ale gdy drzwi do gospody otworzyły się szeroko i do środka weszła piątka wędrowców.
   Byli poważnie uzbrojeni; miecze, łuki a nawet kilka dziwnych, powykrzywianych toporów. Nosili pancerze poskładane z dziwnych kawałków a poza tym mieli plecaki i śpiwory. Wszyscy byli ludźmi.
   Twardym wzrokiem powiedli po sali po czym zajęli stół niedaleko od miejsca gdzie Grod spokojnie chrupał ostatek swego dania. Halamarain wyprostowała się niespokojnie. Trap popatrzył w ich kierunku ponad wzniesionym kubkiem. Szybko go opuścił i uśmiechnął się do nowoprzybyłych. Był pewien ciekawych nowin a teraz z zainteresowaniem przyglądał się porysowanym pancerzom I lekko zużytemu uzbrojeniu.
- Cześć – powiedział napotkawszy wzrok jednego z przybyszów.
   Oczy mężczyzny wpatrującego się w Trapa gwałtownie się zwęziły. Skinął głową i pochylony do przodu cichym głosem oznajmiał coś towarzyszowi. Cała trójka przy narożnym stoliku usłyszała słowo „kender”. Pięciu ciężko uzbrojonych ludzi obróciło się i zaczęło przypatrywać się osobie Trapa. W końcu jeden z nich powitał go krzywym uśmiechem.
   Uradowany kender wiercił się już na krześle; oto wreszcie spotkał paru przyjacielskich ludzi.
- Trzymaj łapy przy sobie – szepnęła do Trapa Halmarain.
- Miłego dnia – powiedział podróżny do Halmarain widząc, że przygląda im się z zainteresowaniem – Też w podróży?
   Wskazał na ich bagaże.
- Tak, w drodze do Palanthas – odparła Halmarain – Daleka droga przed nami to i ruszamy za chwilę.
   Szturchnęła dwuznacznie kendera lecz ten zignorował oczywisty sygnał. Myślał właśnie o tym co mu powiedziała i bardzo mu się to nie podobało.
- Ale co z Ripple i…
   Urwał w pół zdania i popatrzył na czarodziejkę, która właśnie wymierzyła mu kopniaka pod stołem.
- Spotkamy ją po drodze – odparł czarodziejka marszcząc czoło.
   Chciał już zapytać, co przez to rozumie lecz podróżny, który ich powitał miał własne pytania.
- A więc z pewnością zależy wam na spokojnej podróży – powiedział mężczyzna.
   Nawet jak na człowieka był mężczyzną rosłym choć raczej młodszym od całej reszty sądząc po twarzy pozbawionej jeszcze brody.
- Jesteśmy tu po to, byście mogli być tego pewni.
- Eskorujecie podróżnych? –
   I znowu Halmarain odezwała się zanim Trap zdążył wypowiedziać choćby słówko. Mówiła całkiem spokojnie, lecz Trap zdawał sobie sprawę, że wolałaby nie mieć takiego towarzystwa w podróży. Wiercił się wyczekująco bowiem był bardzo ciekaw jak też uda się jej uniknąć niemile widzianego towarzystwa.
   Jeden z pozostałych mężczyzn, facet o bardzo szerokich barach, potrząsnął głową, która wydawała się za mała jak na jego barki.
- Nie, nasza robota to oczyszczanie dróg z bandytów – powiedział – Potrzebujemy wieści o bandzie oprychów składającej się z ludzi, pół-goblinów i jednego kendera. Znamy tylko imię ich przywódcy; Herderk.
   Popatrzył uważnie na Trapa.
-Jednym z członków bandy jest kender.
- Jego nieżywy – odezwał się nagle Grod – Ale to dobra opowieść.
- Wiedziałam, że się to tak skończy – z rezygnacją w głosie odezwała się Halmarain.
- Skoro tak, to nagroda przeszła koło nosa – zamruczał jeden z mężczyzn.
- Co się z nim stało? – zapytał pierwszy.
   Popatrywali na Groda czekając odpowiedzi, lecz on skinął na Trapa. Kender z ciężkim westchnieniem pożegnał opowieści jakich nie usłyszy, lecz szybko pocieszył się, że opowiedzenie historii jest równie zabawne jak jej wysłuchanie. Ciągle jeszcze w głowie kołatała mu irytacja na Halmarain i je sugestie, że zajmuje się złodziejstwem.
- Zginął bowiem czarodziej mu nie chciał uwierzyć – palnął i już się zaczął martwić jak też będzie ciągnął dalej opowieść.
- Ja nie uwierzyłbym czarodziejowi – roześmiał się młody wojownik – Ale mów dalej, co też mu się przytrafiło.
   Umysł Trapa dokonał szybkiego przeglądu opowieści, jakie już opowiadał. Nie miał zamiaru powtarzać już opowiedzianej historii. Przypomniał więc sobie wszystkie niebezpieczeństwa jakie dotąd napotkali.
- Kłopoty kendera zaczęły się gdy odłączył się od reszty bandy i miał właśnie przekroczyć strumień – zaczął i podniósł się z krzesła.
   Popatrzył kwaśno na Halmarain.
- Powinie zdawać sobie sprawę, że popadł w kłopoty gdy po drugiej stronie brodu zobaczył czarodzieja ubranego w czerwone szaty.
   Włączył do opowieści bagnisko, w którym omal nie stracili kuca. Utracone bagaże stały się nagle torbami czarodzieja zawierającymi księgi zaklęć i powodem ciągłych utyskiwań Halmarain ciskanych na kendera.
   W tej opowieści fikcyjny Trapspringer wybaczył czarodziejowi i utonął w bagnie starając się uratować księgo zaklęć. I tak właśnie zginął. Nim skończył opowieść już łzy gęstym strumieniem spływały mu po policzkach.
   Wojownicy westchnęli zgodnym chórem. Najmłodszy był wyraźnie poruszony opowieścią. Historia Trapa była tak wzruszająca, że nikomu nawet do głowy nie przyszło powątpiewać w fakt, że złodziej i wyrzutek poniósł śmierć tylko dlatego, że chciał udowodnić iż wart jest zaufania. Ci z wojowników, którzy łez nie przelewali wydawali się poruszeni stratą swej części nagrody.
- Cóż, jeden kłopot dla nas mniej na drodze – powiedziała Halmarain i podniosła się z krzesła – Powinniśmy ruszać póki jeszcze światło dnia pozwala dojrzeć szlak.
   Wezwała Groda, który obchodził stoły i opróżniał każdy pozostawiony bez dozoru kubek i kiedy wrócił zapakowała mu bagaże na plecy. Wygoniła kendera i krasnoludy żlebowe z gospody, prosto na ulicę i do stajni. Pośpiesznie wypadli przez bramy miasta nim mogliby wpaść w kolejne kłopoty.
   Jazda ze wzgórz do Thelgaardu zajęła im część dnia, potem zakupy, czas spędzony w gospodzie i ładowanie juków na zwierzęta i w rezultacie zachód słońca był już całkiem bliski gdy wyjeżdżali z miasta. Ujechali wszystkiego dwie mile gdy napotkali wygodne miejsce na nocleg. Nim jeszcze krasnoludy żlebowe nazbierały drewna na ogień a kender rozsiodłał i spętane kuce puścił na pastwisko już mrok ich dopadł.
- Thelgaard okazał się przyjaznym miejscem, chociaż budynki były naprawdę nudne – odezwał się Trap i smętnie spojrzał przez ramię.
   W oddali widać było jeszcze pochodnie na miejskich murach, które z tej odległości mogły przypominać migające gwiazdy.
- Weszliśmy spokojnie, spokojnie dokonaliśmy zakupów i nie musieliśmy walczyć, by wyjść z miasta – cicho odezwała się Halmarain – Zapamiętam to jako znaczące wydarzenie. A ponieważ nadal mamy magiczną sakiewkę Orandera to nie musimy się kłopotać brakiem pieniędzy.
   Trap wydobył sakiewkę i spojrzał do jej wnętrza. Wierząc, że sama się napełni zdążyli ją już prawie opróżnić. Tym razem jednak była pełna tylko w połowie.
- Tyle, że już nie działa tak jak przedtem – powiedział i pokazał sakiewkę Halmarain.
- Być może magia się zużywa – odparła zaglądając do skórzanej torebki – Wszystko co dobre kiedyś się kończy.
   Czarodziejka ciężko westchnęła.
-Miałam nadzieję, że się napełni gdybyśmy mieli wpaść w kolejne kłopoty.
- Ręce za pełne – powiedział Grod.
   Siedział teraz w kręgu światła rzucanego przez ognisko i przeszukiwał dokładnie nowe ubranie.
- Co przez to rozumiesz? Ręce za pełne? – spytał Trap.
- Nie mieć więcej kawałki stal. Ręce za pełne bagaż – odparł krasnolud żlebowy.
   Poobracał nowo nabytą koszulą, obejrzał ją z przodu i z tyłu, zauważył, że siedzi na kamieniu więc się podniósł trzymając stopy na nowych portkach.
- Nie wycieraj nowych ubrań o brud – powiedziała czarodziejka trochę nieobecnym tonem.
   Jej umysł błądził teraz gdzieś dalej.
- Chcesz powiedzieć, że… - Halmarain gapiła się na krasnoluda żlebowego a oczy rozszerzały się jej ze zdumienia – Więc ty… a potem włożyłeś owoc kradzieży do sakiewki Orandera?
- Nie mieć kieszeń, nie mieć sakiewka, nie mieć torby czarodziej – odparł grod.
   Właśnie podniósł odpowiednio upaprane ubranie z ziemi.
- Czarodziej gadać nie szukać śmieć.
- On okradał każdego kogo tylko spotkaliśmy! – zawołała do Trapa pełna nabożnego lęku – I pakował kawałki stali do sakiewki Orandera! Ty i Ripple też znaleźliście dodatkowe monety w sakiewkach a i ja znalazłam w torbie. Obwiniałam was a to była jego robota!
- Właśnie to powiedział – odparł Trap.
   Dziwił się tylko z jakiego powodu czarodziejka musi mu powtarzać co właśnie oznajmił głośno Grod. Jego własne uszy nie są przecież nic gorsze od ludzkich.
- Nie szukać śmieć, nie znaleźć nic – wyjaśnił Umpth.
   Był teraz ciężko zajęty drapaniem całej swej postaci, od czubka głowy aż do stop.
- Aghar znajduje rzecz. To robi Aghar – powiedział Grod tonem wyjaśniającym, w jego rozumieniu, absolutnie wszystko.
   Odszedł teraz w stronę pasących się kuców.
- A skoro nie wolno mu było przeszukiwać śmietników to szukał gdzie mógł i zdarzyło się, że były to sakiewki otaczających go osób – podsumował Trap, bardziej zresztą adresując wyjaśnienie do siebie niż do czarodziejki.
   Halmarain potruchtała za Grodem. Kender podążył w jej ślady; nie miał zamiaru opuścić najbardziej rozrywkowej konwersacji w tej podróży.
- Idę o zakład – mówiła czarodziejka że naszyjnik od krasnoludów też ty zabrałeś?
- Myśleć… Miły Kender lubi. Nie mógł otworzyć torby – odparł Grod potwierdzając wszystko energicznym kiwaniem blond czupryny – Iść poszukać dożo magia – dodał – Trzeba martwa wiewiórka… albo szczur… albo wąż. Znaleźć… może.
   Odszedł dalej. Halmarain stała w miejscu i patrzyła w ślad za krasnoludem zastanawiając się nad czym, co zrobił nie dając najmniejszych oznak swych zamiarów.
- Rzucę zaklęcie zamknięcia na twoje sakwy i będę pewna, że nie możesz zabrać niczego co należy do krasnoludów – powiedziała.
- Wspaniale! To mi się podoba! Już wcześniej ci mówiliśmy, że niczego z ich rzeczy nie tkniemy – powiedział Trap tracąc oddech w napadzie śmiechu – Przez cały ten czas jaki straciłaś na pilnowaniu nas Grod brał wszystko w zasięgu wzroku.
   Trap powoli zaczynał się złościć z powodu braku zaufania czarodziejki  i wreszcie wybuchnął gniewem.
- Mag, jaszczurka, drobiu flaki, a złodzieja nie rozpozna – zaczął – Gania w koło mały taki a do tego mina groźna.
- Dość tego! – wrzasnęła Halmarain.
   Podskakiwała ze złości i mocno zaciskała pięści.
- Jeszcze słowo a  zamienię ci w… w…
   Zabrakło jej słów lecz wzniosła ramię i palec wycelowała w kendera.
- Ciągle się skarży a w torbie a w torbie ma skraby – podśpiewywał Trap odskakując w bok.
   Popatrzyła na niego dziwnie.
-Hałasuje, krzyczy, biega ale oddać nie zamierza – Trap osłabł ze śmiechu aż kolana się pod nim ugięły.
- Czarodziejska nieufność – powiedział rzucając Halmarain znaczące spojrzenie.
   Oboje rozumieli, że właśnie myśli o opowieści z gospody.
- Bardzo dobrze, obojgu wam jestem winna przeprosiny – odparła mała czarodziejka gdy tylko trochę się uspokoiła – Ale kiedy wejdziemy do kolejnego miasta, kiedy blisko nas znajdzie się ktokolwiek to miej oko na tego krasnoluda żlebowego.
- Ma prawdziwy talent w palcach – odparł Trap – Nie miałem nawet pojęcia, że wsypuje kawałki stali do sakiewki, a przecież ona była w mojej torbie.
- I jeszcze napakował twoją torbę, Ripple i moją – dodała czarodziejka – Teraz też coś przyniósł? Och, Gileanie, mam nadzieję, że nie.
   Zdjęła torbę z ramienia.
- Trap, sprawdź swoje rzeczy. Nie chcę by ktoś jeszcze nas ścigał.
   Trap sprawdził wszystkie kieszenie i sakiewki. Nie znalazł niczego, czego by nie miał ze sobą zanim opuścili Thelgaard. Halmarain postarał się, by ręce miał bez przerwy zajęte więc już nic innego nie zdołał wziąć. Ona z kolei znalazła mały dzbanek wysadzany klejnotami, lusterko, grzebyk i figurkę niedźwiedzia pokrytą z tyłu runami.
- Zastanawiam się kto też za nami ruszy z powodu tych rzeczy – mruczała pokazując to wszystko kenderowi.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#25 2014-11-03 10:46:55

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 25

   Jeszcze w Thelgaardzie Trap zasugerował, żeby kupić trochę kukurydzy i teraz już wszyscy wyczekiwali na Kenderski pudding. Robił go prawie tak dobrze jak siostra. A na dodatek robiąc pudding poczuje się jakby był bliżej niej. Tęsknił za siostrą a nawet zaczynał się trochę o nią niepokoić, oczywiście w takim stopniu na jaki pozwalała wrodzona natura kenderów.
   O ile pierwszego dnia po tym jak koboldy porwały Ripple i Begluga znajdowali jeszcze ślady ich pochodu to po opuszczeniu gór nie mogli już trafić na żaden trop. Trap jednak uznał, że z całą pewnością odnajdą szlak jutro i to go zdecydowanie uradowało.
- Ja wydostanę teraz kukurydzę a ty wyjmij rondle – powiedział czarodziejce gdy rozbili obóz oddaliwszy się już od miasta.
- Rondle! – zawołała Halmarain i klepnęła się w czoło – Kupiłam wszystko o czym zdołałam pomyśleć ale o rondlach zapomniałam!
- Nie ma rondli? Ale ubaw! Nie zagotuję puddingu w rękach! – skarżył się Trap.
- Ależ oczywiście! – parsknęła czarodziejka – Ja też nie zagotuję wody na herbatę.
   Na całe szczęście zakupili trochę suszonego mięsa i suchary podróżne. Zaspokoiło to głód jednak i tak byli zniesmaczeni zimnym posiłkiem. Halmarain pamiętała o kłopotach z dwójką chłopców więc odmówiła powrotu do Thelgaardu. Stwierdziła tylko, że rondle mogą kupić w Solanthus albo i w jakiejś wiosce po drodze na wschód.
   Następnego popołudnia Trap upolował dwa króliki, które upiekli na rożnie nad ogniskiem, lecz przez kolejne dwa dni rozbijali obozowisko bez możliwości zagrzania wody na herbatę. Halmarain była w paskudnym humorze.
   Trzeci poranek podróży zaczęli wcześnie. Już o świcie byli w drodze i wczesnym popołudniem zbliżali się do Solanthus. Halmarain nakazała postój więc usiedli na szczycie wzgórza i stamtąd przyglądali się miastu. Z dużej odległości mogli dostrzec mocne mury zewnętrzne, szczyty dachów pokrywające wzgórze oraz oraz silną fortecę w środku miasta.
- Nie możemy tam pójść wszyscy – powiedziała – Nie chcę zabierać tam Groda. Już teraz ściga nas zbyt wielu osobników.
   Mówiąc to popatrzyła oskarżycielsko przez ramię na krasnoluda żlebowego.
- Grod nie iść, nie ma więcej stalowych monet – przypomniał Umpth.
- I właśnie dlatego nie pójdzie – odpaliła Halmarain – Nie trzeba nam więcej kłopotów.
- No, to nie z jego powodu obcy z koboldami depcze nam po piętach – przypomniał Trap.
- Czy to on, czy nie on to i tak zbyt wielu wrogów siedzi nam na ogonie – odparła czarodziejka – Pojadę kupić parę rondli. Przynajmniej wieczorem zjemy coś ciepłego.
- Ja mogę pojechać po rondle – zgłosił się na ochotnika Trap.
- O nie – odparła Halmarain – Nie życzę sobie kolejnych problemów z powodu…
   Tu przerwała widząc na twarzy Trapa narastający gniew.
- Pojadę razem z Umpthem – oznajmił Trap.
   Głos kendera wyraźnie stwardniał. Nuty gniewu bulgotały tuż pod powierzchnią.
   Tym razem ani groźne spojrzenie Halmarain ani jej ostry język nie wywarły na kenderze większego wrażenia. Jego dziadek odbył kiedyś podróż do Solanthus i wiele o mieście opowiadał. W tamtych czasach jeszcze widoczne były rumowiska powstałe po trzęsieniu ziemi wywołanym przez Kataklizm. Dziadek był zafascynowany nagłymi atakami, czasem walką a zawsze wysiłkami odbudowujących się ludzi.
   Po małej godzince podróżni znaleźli suchy wąwóz, w którym można się było schronić i ukryć przed wzrokiem innych wędrowców. Halmarain z grodem zajęli się rozbijaniem obozu chociaż czarodziejka była wciąż hamowana przez przypadkowe wędrówki krasnoluda udającego się na poszukiwanie jakiegoś martwego zwierzaka w celu zastąpienia truchła martwej wiewiórki.
   Przed odjazdem zarówno Trap jak i Umpth pozostawili większość swych bagaży a potem pojechali do Solanthus kierując się do południowej bramy. Brama ta otwierała się na góry więc szybko znaleźli się w części miasta zamieszkałej głównie przez krasnoludy.
- Krasnoludy robią dobre rondle – powiedział Trap z widoczny w głosie żalem.
   Najwyraźniej chciał sobie obejrzeć Solanthus. Najwyraźniej też wiedział, że nie powinien tracić tu czasu.
- Naprawdę powinniśmy sprawdzić więcej niż jeden sklep i uzyskać jak najlepszą cenę – zasugerował – No cóż, wiemy, że sakiewka Orandera nie wytwarza monet a przecież Grtoda nie zabraliśmy.
- Obejrzeć śmietnik? Znaleźć rondel? – odparł Umpth.
   Taką sugestię Trap wyraźnie zignorował.
   Popatrzyli na miasto z pewnej odległości i dostrzegli wieże centralnej fortecy. Solanthus rozłożyło się na wzgórzach ciągnących się na wschód więc niektóre ulice wspinaly się stromo na szczyty wzgórz podczas gdy inne kręciły się w niższych rejonach miasta. Z miejsca gdzie teraz się znajdowali wieża fortecy nie była widoczna.
   Kilkanaście gospód było, podobnie jak w wielu innych miastach Krynnu, położonych blisko bram miejskich. Zaraz za nimi ciągnęły się sklepy, rodzaj tych sklepów do których najczęściej zaglądają podróżni w poszukiwaniu zapasów na drogę. Po wizytach w Lytburgu i Thelgaardzie Trap spodziewał się znaleźć stajnie dla kuców w bezpośrednim sąsiedztwie bram. Krasnoludy z rzadka tylko podróżują wierzchem, chyba że jadą naprawdę daleko, tak więc stajnie obsługujące tą część miasta znaleźli szybko na najbliższym wzgórzu.
   Trap i Umpth szybko wjechali do pierwszej z nich. Stajenny krasnolud popatrzył na kendera i na krasnoluda żlebowego po czym zażądał dziennej stawki za pobyt koni płatnej z góry.
- Jego nie lubi kendera – rzekł Umpth gdy wyszli ze stajni i zaczęli wchodzić na wzgórze.
   Żaden nie spodziewał się znalezienia sklepu druciarza na tej wysokości; chcieli po prostu spojrzeć na południową część miasta.
- Patrzeć dobry śmietnik – powiedział Umpth – Może znaleźć dobre To Miejsce.
   Obeszli narożnik budynku i minęli dwa inne domy na stromo wznoszącej się ulicy gdy z tyłu dobiegł i krzyk
- Złodzieje! – krzyk rozbrzmiewał zarówno w dole jak i na górze ulicy.
   Trap i Umpth zatrzymali się i obejrzeli za siebie. Zobaczyli dwójkę krasnoludów cwałujących ulicą pod górę. Kolejnych czterech wyłoniło się zza rogu ulicy którą kender właśnie minął.
- Krasnoludy szalone? – spytał Umth.
- Ale ubaw! To z pewnością oni – Trap rozpoznał krasnoludy, którym Grod buchnął naszyjnik – Może da się to im wytłumaczyć… a może i nie. Nie wyglądają na chętnych do rozmowy.
- One ciągle wściekli. My iść teraz – z nadzieją w głosie odezwał się Umpth.
   Odwrócił się tyłem do nadciągających krasnoludów.
- Chcieć widzieć miasto. Chcieć widzieć śmietnik. Chcieć znaleźć To Miejsce. Nie chcieć widzieć krasnolud.
   Słowa zamienił w czyn I biegiem pognał na górę wzgórza.
   Początkowo Trap gnał w jego ślady, lecz tuż przed zakrętem ulicy zatrzymał się by popatrzeć w tył. Krasnoludy dalej biegły lecz ich szanse na dopadnięcie lekko stop ego kendera były nikłe. Kiedy jednak Trap obrócił się by pobiec za Umpthem okazało się, że Krasnolud żlebowy zapadł się gdzieś pod ziemię.
- O psia kostka! Gdzież on polazł?
   Kender rzucił pytanie w pustą przestrzeń bowiem ulica była opustoszała jeśli nie liczyć jego samego oraz ścigających go krasnoludów. Po prawej stronie otworzyła mu się aleja więc pobiegł tam, lecz wkrótce odkrył duży błąd. Przejście przebiegające między dwoma budynkami przypominającymi stodoły kończyło się nagle na wysokich, tylnych ścianach kolejnej stajni zamykających odwrót z dwóch stron. Trzecią i czwartą stronę stanowiły pozbawione okien ściany i pozostawało tylko przejście którym tu przybiegł. Z całą pewnością nie mógł Umpth tutaj przybiec. Trap zawrócił, lecz było już za późno. Krasnoludy spostrzegły alejkę w którą wbiegł i teraz się zbliżały całkowicie blokując odwrót.
- Cześć! Jak leci? Miły dzionek mamy, prawda? Możemy o tym pogadać – zasugerował Trap rozzłoszczonym krasnoludom – Nie wiem dlaczego tak bardzo pożądacie mojego towarzystwa, lecz jeśli chcecie znowu posłuchać jakiejś historii to…
   Przeszkodził mu przywódca krasnoludów, który wystąpił teraz z szeregu i machnął toporem. Kender złapał za hoopak i uderzył w głownię topora odbijając cios w bok. Cofnął się głębiej w alejkę.
- Wiem czemu się złościcie tylko, że nie mieliśmy pojęcia o tym naszyjniku. Dowiedzieliśmy się dopiero parę dni temu – powiedział – Będziemy uszczęśliwieni mogąc go wam oddać…
- Kenderski złodzieju, ciężko za kradzież zapłacisz – zawołał Tolem.
   Trap wciąż się cofał aż dotarł do budynku magazynu i nagle za plecami miał już tylko kamienną ścianę.
- To nie było uprzejme – powiedział – Nie powinieneś przerywać rozumnej rozmowy wymachując toporem. Mógłbyś jeszcze kogoś skaleczyć a potem byłoby ci tylko przykro.
   Odskoczył od Tolema po to tylko by stanąć twarzą w twarz z kolejnym krasnoludem z nic nie mniejszym toporem.
   Machnął hopakiem udając atak a jednocześnie schylił się unikając topora i przemknął obok krasnoluda. Czterech przeciwników skupionych tylko na jego osobie miał już z tyłu, lecz pozostała dwójka nadal blokowała wyjście z alejki.
   Gdzieś z góry dobiegł go dźwięk skrzypiących kół. Krasnoludy były zbyt skoncentrowane na nim by to usłyszeć. Dźwięk ten dla Trapa nie znaczył nic dopóki nie usłyszał głosu Umptha.
- Ty nie iść tył! – wrzeszczał krasnolud żlebowy.
   Trap nie bardzo rozumiał o co mu chodzi. Z cała pewnością chciał tylko by krasnoludy poszły sobie tam skąd przybyły.
   Trap znowu przeskoczył w bok czym rozwścieczył krasnoludy nie przyzwyczajone do tak zręcznego przeciwnika. Wtedy kender dostrzegł lukę między nimi i skoczył w stronę muru. W całych tych staraniach, by nikt nie zdołał go dopaść od tyłu popełnił pewien błąd. Nie przemyślał wszystkiego do końca. Nagle dostrzegł, że jest w pułapce. Dwójka krasnoludów dotąd pilnująca wyjścia z alejki, żeby nie mógł się tamtędy wymknąć teraz dołączyła do pozostałych. Cała szóstka wzniosła wysoko topory i szła w jego kierunku.
- To nie jest w porządku – powiedział im – Prawie żałuję, że uratowałem wam skórę. Powinniście mi dziękować a nie zachowywać się tak niemiło.
   Zaskoczony Tolem aż stanął w miejscu. Przez chwilę gapił się na kendera po czym jednak ruszył naprzód.
- Ty? Życie nam uratowałeś? Cha!
- Tak właśnie – upierał się kender – Jak myślisz, kto ciskał w was kamieniami I powstrzymał od kłótni w lesie? Kto sprawił, że się ukryliście i zaczęliście nasłuchiwać gobliny, które mogły was zaskoczyć? Wiesz, one mogły was zabić. Powinniście mi być wdzięczni a nie straszyć.
- Nie wierzę w to – powiedział jeden z krasnoludów i postąpił w stronę Trapa.
   Dokładnie nad głową Trapa rozległ się trzask drewna twardo uderzającego gdzieś na samym szczycie kamiennej ściany. Potop gnoju runął w dół prosto na postacie krasnoludów stojących przed Trapem. W mgnieniu oka zostali dosłownie pogrzebani krowim i końskim łajnem. Troszkę poleciało też na Trapa, lecz on był przynajmniej częściowo osłonięty wozem toczącym się po szczycie muru.
- Łapaj koło! Wspiąć! Wrzeszczał z gory Umpth.
   Trap nie był kimś, kto by się wahał gdy nadchodzi czas zmykania więc szybko złapał koło I zaczął wspinaczkę. Waga kendera spowodowała, że wózek przechylił się nieco i jeszcze jedna fala gnoju spadła na nieszczęsne krasnoludy, które z wysiłkiem usiłowały wydostać się z więzienia o niezbyt przyjemnym zapachu. W chwili gdy Umpth wyciągnął ramię by pomóc Trapowi jeden z krasnoludów, który jakoś zdołał uniknąć potopu dopadł drugiego z tylnich kół wózka i zaczął się podciągać. Jego ciężar wystarczył, by wywrócić wózek i przesunąć go poza mur.
   Trap właśnie uchwycił się szczytowego kamienia gdy wózek zaczął spadać. Jakoś się trzymał wisząc i dyndając całym ciałem gdy Umpth go chwycił i wciągnął na górę. Na przedzie wózka tymczasem dwa kuce ciężko walczyły w straconej już bitwie o utrzymanie ciężaru wózka i uchronienie się przed spadkiem na niżej położone podwórze. Trap świsnął nożem i odciął ich uprząż. Za jego plecami i sporo poniżej rozległ się trzask rozpadającego się wózka i wrzask krasnoludów.
- Kuce wrócić od siekiery, wózek spadł – powiedział Umpth i podniósł własną broń.
   Trap tymczasem zdecydował, że o wyjaśnienia poprosi krasnoluda żlebowego nieco później bowiem teraz muszą wziąć nogi za pas, kupić rondle a zwiedzanie Solanthus pozostawić na lepszą okazję. Zatrzymać się tu by kupić rondle to jedna sprawa ale gonitwy z krasnoludami gdy Ripple potrzebuje natychmiastowej pomocy to rzecz zupełnie inna.
- Czarodziej zrobi kender myć – powiedział Umpth pociągając nosem.
   Truchtali razem po górnej części budynku by wrócić na ulicę. Trap się schylił by choć trochę zdrapać gnój z ubrania lecz po chwili dał za wygraną.
   W dwadzieścia minut dokonali niezbędnych zakupów i pozostawili Solanthus za plecami. Wracali wierzchem po własnych śladach aż wreszcie odnaleźli wąwóz. Nie czekał tam na nich nikt.
- Dokąd iść? – spytał Umpth.
- Nie wiem ale na pewno ich znajdziemy – odparł Trap.
   Był zły. Halamrain najpierw żądała, by z nią został a teraz sama go opuściła. Znalazł jednak ślad pięciu kuców, które zostały razem z nią.
- Poczekaj no – gderał na Umptha gdy podążali śladami Halmarain – Nagadam jej gdy ją znajdę… czemu ona idzie na południe? Mówiła, że koboldy są gdzieś na wschodzie.
   Trap I Umpth jechali płytką doliną położoną u stop wzgórz I pilnie śledzili ślady kuców. Kender miał wzrok wlepiony w ziemię gdy jakieś poruszenie przed nim przyciągnęło jego uwagę. Spojrzał w dal i dostrzegł Halmarain właśnie wyjeżdżającą zza wzgórza. Jechała w ich kierunku. Ujrzawszy Trapa i Umptha przyspieszyła. Za nią jechał Grod, kuc juczny i dwa pozostałe kuce. Wszyscy zgodnie przyspieszyli.
- Już nie trzeba ślad rzekł Umpth.
- Sam widzę – mruknął Trap – Tylko poczekaj aż tu dojadą. Powiem co myślę o takim zostawieniu nas samych.
   Gdy tylko Halmarain znalazła się wystarczająco blisko otworzył usta by zacząć przemowę, lecz znów go uprzedziła.
- Cieszę się, że pojechaliście za mną – powiedziała bez śladu przeprosin za opuszczenie poprzedniego miejsca – Teraz możemy ułożyć plan. Znalazłam ich.
- Kogo znalazłaś?
   Trap już zapomniał o gniewie. Znajdywanie rzeczy czy ludzi zawsze kendera interesowało bardziej od dobrej kłótni.
- Koboly co to porwały Ripple i Begluga!
   Czarodziejka potrząsneła głową; nie potrafiła uwierzyć w tak niemądre pytanie.
- Dobrze! Wspaniale! Będzie taniec! Widziałaś Ripple albo merchesti? – pytał kender – Ci co gonią zawsze wyjdą na czoło. Tolem i jego przyjaciele są w Solanthus.
- Zapomnij o nich – powiedziała Halmarain i zanim zdążyła coś dodać Trap już się obraził.
- Nie zapomnę o swojej siostrze – odparł wracając nagle do podstawowego tematu rozmowy.
   Twarz Halmarain poczerwieniała a ona cała aż się nadęła jakby miała zamiar eksplodować gdy nagle się opanowała i uspokoiła.
- Nie, nie zapomnimy – zgodziła się – I masz rację o tych co gonią. Nie wzięliśmy pod uwagę, że jedziemy wierzchem a oni idą. Jesteśmy szybsi. Tak się stało, że ich minęliśmy.
- A więc dlaczego jedziesz na południe? – spytał Trap.
- Bo nie myślałam, że jesteśmy już przed nimi. Szukałam ich tropów. Byłam pewna, że musieli przekroczyć linię wzgórz gdzieś na południe od miasta. Nie mogłam znaleźć żadnego śladu więc wjechałam na szczyt wzgórza żeby się za tobą rozejrzeć i w oddali ich zobaczyłam. Idą tą drogą.
- Cóż, chciałeś planu więc pomyślmy o planie. Trzymają się dolin I nie chcą, by z miasta można było ich zobaczyć. Trzeba się śpieszyć. Są nie dalej jak dwie mile stąd.
- Nadal uważam, że wszyscy powinniśmy się teraz wspiąć na wysokie drzewa…
   Trap upierał się przy swoi, bardzo ulubionym planie lecz Halmarain mu przerwała.
- Rozejrzyj się – powiedziała – Jest tu tyko kilka drzew i to dokładnie na szczytach wzgórz. Koboldy nawet się do nich nie zbliżą.
- Możemy wziąć parę wielkich koni i zwalić tamę na rzece a woda zmyje wszystko w dolinie…
- No, nie bądź dziwaczny! Nie ma w pobliżu żadnej wielkiej rzeki czy jakiejś tamy a nawet gdyby były, to woda zmyłaby i Ripple, i merchesti…
   Przerwała, zastanowiła się i nagle twarz jej pojaśniała.
- Strumień! Ze śladów wynika, że Beglug zawsze mocno się opierał gdy tylko chcieli, by przekroczył strumień.
- Beglug nie lubi woda – powiedział Grod.
- A więc zrobimy tak…
   I Halmarain wyłożyła plan. Trap był rozczarowany. Plan był kontynuacją myśli Halamarain tylko, że jak o tym pomyślał to o wodzie zaczął on sam a poza tym w jej planie jemu właśnie przypadła najlepsza rola do odegrania.
   Pojechali na wschód w poszukiwaniu cieku wodnego płynącego z północnego krańca łancucha Gór Garnet. Przekroczyli szlak wiodący z południowej bramy Solanthus prosto w góry i już po pół mili znaleźli czego szukali. Szeroki, płytki strumień o błotnistych brzegach przecinał drogę koboldom.
   Krasnoludy żlebowe zostały pilnować kuców natomiast Trap i Halmarain wspięli się na wzgórze, które w ich opinii koboldy musiały mijać i tam czekali. Kiedy już byli pewni co do kursu obranego przez te humanoidy popędzili ślizgiem w dół wzgórza i dołączyli do krasnoludów. Spętali kuce z dala od obcych oczu po czym wycięli cztery krzaki, zanieśli je do wybranego miejsca i tam dokładnie zamocowali wzdłuż ścieżki, którą koboldy musiały iść. Mieli tym razem szczęście. Szlak wiódł podróżnych wokoło kamienistego spiętrzenia więc nie zobaczą strumienia zanim nie zbliżą się doń na pięćdziesiąt stóp.
- Pamiętasz, co masz robić? – zapytała Groda halmarain podczas gdy Trap wciskał zaostrzony koniec krzaka w miękki grunt.
- Biec – odparł, a oczy już miał wielkie ze strachu – Biec, biec, biec.
   Przykucnął za krzakiem i wywalił go próbując kryć się w listowiu.
- Chciałabym mieć pewność co do kierunku w którym pobiegniesz – powiedziała czarodziejka podczas gdy Trap ponownie mocował krzak ukrywający Groda.
   Po kilku minutach już wszyscy kucali za swym maskowaniem. Kender i Grod byli ukryci po jednej stronie ścieżki a Umpth i Halmarain po drugiej.
   Trap przyklęknął na ziemi i czekał. Pierwsze dwie minuty czekania upłynęły mu na różnych przewidywaniach, potem zaczął się nudzić. Całą siłą woli zmusił się do pozostania nieruchomym, lecz mózg mu zaczął wręcz galopować opracowując plan ataku. Sprawny umysł przejrzał plan i wykoncypował kilka nowych pomysłów.
- Halmarain – szepnął i wyjrzał zza krzaka.
- Niżej – syknęła w odpowiedzi.
- Och, tak, zapomniałem. Widzisz… Właśnie pomyślałem jak…
- Koło myśleć – spokojnie rzekł Umpth – Myśleć kobold iść.
- Teraz? – szepnął Trap.
- Teraz.
   Po chwili usłyszeli trzask łamanej gałązki, grzechot kamieni nadrodze I przekleństwa w koboldzim języku. Byli blisko. Trap spojrzał poprzez liście. W polu widzenia miał dwóch pierwszych koboldów. Jeden trochę kulał I wciąż podnosił lewą stopę by się po niej podrapać.
   Drugi właśnie ujrzał strumień, wskazał go i obaj warknęli ze złością w głosach. Trap zaczął się podnosić lecz Grod, Grod który z niezwykłą uwagą wschłuchiwał się w słowa Halmarain i posłusznie wciąż je powtarzał, położył mu dłoń na ramieniu.
- Czekać. Beglug dojść woda – szepnął.
   Trap cofnął się i siadł na ziemi. Zabawiał się dwoma pierścieniami trzymanymi w dłoniach i już zaczynał nimi żonglować.
- Beglug iść, teraz pierścień – powiedział Grod i wyciągnął rękę.
- Wiesz, co masz robić? – spytał Trap krasnoluda żlebowego.
- Ja mówił dwa razy – niecierpliwie odpalił Grod.
   W rzeczywistości powtórzył instrukcję już dziesięciokrotnie.
- Biec, biec, biec.
   Trap wsunął pierścień na palec krasnoluda a ten natychmiast zniknął.
- Zaczekaj! To nie tak! To ja miałem być niewidzialny – szepnął Trap i wyciągnął ramię szukając krasnoluda żlebowego.
   Kender nie mógł już dopaść żlebowca więc tylko wzruszył ramionami i wpakował na własny palec drugi z pierścieni.
   Skoczył na równe nogi kompletnie przy tym zapominając jak daleko może go teraz zanieść jeden krok. Nagle znalazł się po drugiej stronie szlaku , zaraz za plecami Halmarain i Umptha.
- Schyl się! – syknęła czarodziejka.
   Mogłaby równie dobrze głośno krzyczeć a koboldy nic by nie zauważyły. Prowadząca dziesiątka koboldów zebrała się wokół Begluga. Był już przywiązany w pasie trzema linami a na każdej wisiało po dwóch koboldów. Reszta całej bandy jeszcze się nie pojawiła.
   Beglug dostrzegł w tej chwili strumień i głośnym wyciem objawił potężne niezadowolenie. Szarpał się z lewa na prawo, zapierał kopytami w ziemi i walczył z całych sił byle tylko nie zbliżać się do wody. Kiedy tylko merchesti zaczęło stawiać aktywny opór na linach zawisły pozostałe koboldy. Wysilały się teraz wszystkie żeby utrzymać pod kontrolą małego demona i nie miały ani możliwości ani czasu by zauważyć nadejście kendera.
- Zaczekaj na pojawienie się Ripple i wtedy zaczniemy…
   Zza skalnego rumowiska wychynęła sylwetka Ripple i Trap natychmiast się podniósł.
- Ripple! – wrzasnął – Przybywamy z ratunkiem!
   Zrobił wielki krok w jej kierunku.
   Koboldy co prawda zdecydowanie wolały mówić we własnym języku, lecz rozumiały przynajmniej pobieżnie języki narodów na ziemiach jakie zamieszkiwali. Szóstka koboldów pilnująca dziewczyny stanęła jak wryta. Dziesiątka męcząca się z Beglugiem gwałtownie osłabła słysząc głos kendera.
- Och, na Gileana! – Halmarain powstała i popatrzyła groźnie na wszystkich.
   Wypowiedziała słowo rozkazu a czubek jej różdżki natychmiast się rozjarzył. Zawinęła różdżką niczym maczugą i uderzyła nią w lewą dłoń. Z różdżki wyleciała ognista kula i spadła w pobliżu dwójki koboldów walczących z Beglugiem.
- Trap! Ależ mam historię do opowiedzenia! – odkrzyknęła Ripple.
   Próbowała zrobić krok do przodu, lecz ręce miała związane a wokół talii była obwiązana liną i za nią prowadzona. Męczyła się.
   Trap postąpił krok w jej kierunku co doprowadziło go do potężnego zderzenia z koboldem trzymającym linkę. Człekopodobny stwór wyleciał w powietrze a Trap potknął się, gdy usiłował odzyskać równowagę, zrobił krok wstecz i walnął kolejnego kobolda. Gigantyczny krok kendera poniósł go,  a wraz z nim i jednego kobolda, poprzez strumień wprost na dwójkę koboldów trzymających Begluga.
   Moc magicznego kroku Trapa cisnęła nim, trzema koboldami i samym Beglugiem prosto w strumień. Merchesti, rozzłoszczone już samą perspektywą zwykłego przekroczenia strumienia, wściekło się wpadając do zimnej, płynące wprost z gór wody. Beglug wstał, złapał dwa koboldy i trzasnął je jeden o drugiego czym całkowicie pozbawił ich przytomności. Trzeci, chwilowo zaplątany w zwoje liny, usiłował uciekać, lecz Beglug go złapał i odgryzł w ramię. Kobold wrzasnął i wierzgnął. Mały demon cisnął go na bok i kobold plasnął w wodę wciąż trzymając się za krwawiący kikut ramienia.
   Wrzask zranionego stwora został omal przytłumiony okrzykiem tryumfy Ripple oraz krzykami pilnujących ją koboldów. Trap agle dostrzegł kamień pojawiający się z nikąd w powietrzu. To Grod noszący ciągle jeszcze pierścień niewidzialności cisnął go i zwalil kobolda z nóg. Drugi ruszył do ucieczki, lecz zderzył się chyba z niewidzialną ścianą. Ripple zaś, choć ciągle miała związane ręce, potrafił posłać kolejnemu stworowi nielichego kopniaka.
   Przez zwykły przypadek Trap dał krok w kierunku pozostałych koboldów i nagle znalazł się między pozostałą siódemką przeciwników pilnujących merchesti. Włócznie i maczugi mieli co prawda w pogotowiu, lecz kompletnie nie spodziewali się kendera, który stał dotąd pośrodku strumienia a teraz nagle znalazł się pomiędzy nimi. Wpadając z rozbiegu Trap zbił z nóg dwójkę koboldów. Trzeciego szybko dziabnął w plecy ostrym, metalowym końcem hoopaka czym go wyeliminował z walki.
   Pozostała czwórka ruszyła razem w jego kierunku więc uznał za właściwe wykonać krok wstecz. Tym razem wylądował po drugiej stronie strumienia. Już miał go ponownie przekroczyć gdy Halmarain wrzasnęła by pozostał na miejscu. Końcem różdżki cisnęła kolejną ognistą kulę, która wylądowała w środku kwartetu wściekłych koboldów.
   Płomienie rozprysły się na boki i podpaliły nogi dwóm koboldom. Podpaleni zaczęli dziki taniec a po chwili wskoczyli do wody. Pozostała dwójka stanęła oko w oko z Beglugiem, który już otrząsnął się z wody i gotów był zaatakować wszystko, co się rusza w polu widzenia.
   Pozostała dwójka koboldów nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie z demonem bez towarzystwa swych ziomków. Wrzasnęli głośno w stronę kompanów i ruszyli pędem przez strumień. Pilnujący Ripple kobold również się załamał i pognał w górę wzgórza.
- Kobold gnać! – zawołał wciąż jeszcze niewidzialny Grod.
-Trap! – krzyknęła Ripple i pobiegła w stronę brata.
   Trap zrobił w jej stronę dwa kroki i minął się z nią o dobre trzydzieści stop. Zdjął pierścień i pobiegł z powrotem.
- Poczekaj tylko aż ci opowiem co się nam przytrafiło – zawołał i dołączył do siostry.
- Zaczekajcie z opowieściami aż się stąd wydostaniemy – powiedziała Halmarain i truchtem zbiegła ze wzgórza – Posłałam Umptha by pilnował kuców. Lepiej się pośpieszmy, część koboldów ruszyła w tym kierunku.
   Trap zapomniał o beglugu lecz młody merchesti dołączył do nich truchcikiem. Powarkiwał głębokim basem, lecz tym razem brzmiało to raczej jak powitanie a nie groźba.
- Chcesz jechać wierzchem? – spytała go Ripple – Jechać?
   Podniosła ręce udając trzymanie wodzy i zaczęła udawać jazdę w siodle.
- Nie będziesz już mógł raczej zakąsić koboldem – powiedziała – ale znajdziemy ci coś do jedzenia.
- Lawa Brzuch jeść kobold? – spytał Grod.
   Dwójka kenderów i czarodziejka zaczęli się rozglądać ale nigdzie nie było widać groda. Młody demon zrobił pełny obrót, zawirował i aż kwiknął ze zdumienia.
-Oddaj pierścień – Trap poinstruował Groda.
   Halamarain wciąż ponaglała więc pobiegli wokół wzgórza do miejsca gdzie Umpth pilnował kuce i je uspokajał. Po kilku chwilach wszyscy już byli w siodłach i ruszali dalej.
- No, w sam czas – Halamrain wskazała na wzgórza.
   W oddali widniała sylwetka czarno odzianego jeźdźca galopującego teraz w stronę grupy pięciu koboldów. Stwory się rozwrzeszczały i coś wskazywały więc w końcu wstrzymał konia.
   Połączona ponownie szóstka wędrowców pośpiesznie zjechała ze wzgórza. Zdążyli akurat na czas by czarno odziany jeździec na czarnym koniu ich nie zobaczył.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#26 2014-11-08 21:36:14

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 26

-Nie mam pojęcia dlaczego nas złapali – mówiła Ripple do Halmarain – Byli naprawdę dziwni. Kiedy jeden z koboldów próbował zabrać mi sakiewkę to ich przywódca go obił. Z jakiegoś powodu nie mieli prawa nas dotknąć, no i chyba strasznie się śpieszyli. Pytałam dokąd to idziemy ale mi nic nie powiedzieli. Nie byli wcale mili.
   Głos Ripple, chociaż starała się mówić niezbyt głośno, niósł się jednak troszkę wyżej po wzgórzu aż do miejsca gdzie na brzuchach, za krzakiem leżeli Grod i Trap. Obserwowali mężczyznę w czarnej opończy.
   Pierwszy pytaniem jakie Halmarain zadała Ripple po zakończonej utarczce było, czy wciąż jeszcze ma kamień bramy. Mała czarodziejka zbladła gdy okazało się, że kenderska dziewczyna po prostu nie wie. Trochę szperania i grzebania w sakiewce i na światło dzienne wychynął kawałek małego, białego i śliskiego kamyka.
- Ja widzi – Grod wskazał na północ.
   Trap spojrzał w tamtą stronę i ujrzał ciemnego jeźdźca pojawiającego się na szczycie wzgórza odległego o więcej niż jedną milę.
   Kulejącą linią wlokło się za nim kilka koboldów. Takich właśnie ujrzał Trap przypatrując się prowadzącemu konnemu. W trakcie gdy kender i krasnolud kontynuowali obserwację do maszerującej grupy dołączyły jeszcze dwa koboldy. Czarno odziany jeździec, a wraz z nim i człekokształtne stwory, rozglądał się wokół przez kilka chwil po czym wszyscy ruszyli w stronę miasta. Kiedy tylko zniknęli z widoku to i Trap z krasnoludem ześlizgnęli się ze wzgórza.
- Idą w stronę miasta – powiedział siostrze Trap – Tamten gość zbiera koboldy. Chyba idą jakimś tropem.
- Może idą do miasta po twoich śladach -  powiedziała Halmarain – Dla nas to też jest najlepsze schronienie. Nawet gdyby ten jeździec poszedł za nami to i tak straż nigdy nie puści koboldów do Solanthus.
- Chodźmy – zawołała Ripple – Chciałabym zobaczyć miasto.
- Jeżeli tak jednak postąpimy to będą tylko obserwować bramy i kiedy wyjdziemy to zaatakują nim ujdziemy jedną milę – rozważała dalej Halmarain – Powinniśmy te okolice co prędzej opuścić, przynajmniej dopóki wciąż nas szukają.
- Pójdziemy znów na zachód? – spytał Trap – Wokoło końca łańcucha gór Vingaard? Jeśli tak, to miałbym ochotę wpaść do Deepdel na kolejną zabawę. Chociaż chyba lepiej by było gdyby Beglug tyle nie jadł… chyba zauważyliście? Beglug robi się coraz większy. Tak czy inaczej, więcej psów jeść nie powinien.
- Nieee – powoli odparła czarodziejka – Nie, pójdziemy na wschód.
- O ile pamiętam to mówiłaś o czarodzieju, który jest przyjacielem twego mistrza. I że on mieszka w Palanthas.
- Oni spodziewają się, że będziemy szli do Palanthas – odparła – Tak im nigdy nie ujdziemy. Nie. Pójdziemy w kierunku najmniej przez nich spodziewanym, w ich kierunku.
- Wspaniale! Na zachodzie już byliśmy. Chodźmy do jakiegoś nowego miejsca. Tylko jak pomożemy czarodziejowi w otwarciu portalu? – spytał Trap.
   Ripple wciąż miała wątpliwości.
- Nie całkiem to rozumiem.
   Halmarain ciężko westchnęła.
- Nie jestem całkiem pewna czy ja to rozumiem. W porwaniu cię było coś dziwacznego – odparła czarodziejka – Koboldy nigdy nie biorą jeńców, nie traktują nikogo w miarę dobrze i nie zabierają tak daleko chyba, że wykonują rozkazy kogoś, kogo mają przyczyny się mocno bać.
- O rany! Bosko! Chcesz powiedzieć, że ktoś tylko pragnie byśmy go odwiedzili? – spytała Ripple – Kochamy spotykać nowych znajomych, mogli nas po prostu zaprosić. No nie mogę sobie wyobrazić niczego lepszego.
- Jeśli mam rację to raczej nie chciałabyś poznać swego gospodarza – odparła miękko Halmarain – Emanacje bijące od tego czarno odzianego sugerują, że to jest nieumarły – rycerz śmierci – a to oznacza, że został przywołany z objęć śmierci przez czarnego maga; ich zakon studiuje nekromancję. Sądzę, że ktoś tam wie, że to ty masz kamień bramy.
- Nieumarły! Ale zabawa! – oczy Trapa wyraźnie się rozszerzyły – To znaczy, że umarł I wrócił do życia. Ależ chciałbym z takim porozmawiać.
- I zrobić opowieść – dodał Grod.
- O jej! No pewnie! – zawołał Trap myśląc już o kolejnej opowieści wujka Trapspringera.
   Halmarain spojrzała ostro, chyba się zreflektowała po czym ciężko westchnęła.
- Któż mógłby być bardziej interesujący; rycerz śmierci czy czarodziej? Rycerze śmierci mogą posłużyć się magią ale nie potrafią stworzyć dla was żadnej ciekawej iluzji.
- A dlaczego nie moglibyśmy po prostu z nim pogadać a potem spotkać czarodzieja? Spytał Trap.
   Zawsze dziwiło go, że mała czarodziejka usiłuje zniszczyć każdą możliwość zabawy.
- Bo gdybyś najpierw pogadał z takim rycerzem to pewnie zostałbyś zabity i nigdy już nie spotkałbyś Orandera.
- Och!
   Trap nadal miał wątpliwości, lecz i jemu nie spodobała się aura zła wprost emanująca z mrocznego jeźdźca.
- A jesteś pewna, że będziemy mogli pogadać z czarodziejem?  Bo rozumiesz; moglibyśmy z tym facetem porozmawiać a on okaże się bardzo interesujący. A tak nie porozmawiamy i nie byłoby fair gdybyśmy na dodatek nie spotkali czarodzieja zwłaszcza gdy już zrezygnujemy z szansy pogadania z kimś bardzo interesującym.
- Sądzę, że wiem kto przywrócił tego rycerza z objęć śmierci – powiedziała Halmarain – A jeśli mam rację to potrzeba nam pomocy kogoś znacznie potężniejszego od czarodzieja w Palanthas. Kłopot w tym, że nie wiem czy możemy liczyć na pomoc idąc na północ i mam wątpliwości, czy ją uzyskamy od czarodzieja na wschodzie, chociaż to on jest najpotężniejszy.
- A kim są ci czarodzieje? – spytała Ripple – Dlaczego o nich nie opowiadałaś?
   Halmarain popatrzyła na wyczekujące twarze kenderów i znów westchnęła.
- Chyba jednak powinnam. Jeśli tego nie zrobię to nie będę miała chwili spokoju. Powiem wam co podejrzewam, i dlaczego. Może wtedy zrozumiecie co nam grozi. Kiedy pierwszy raz ujrzeliśmy rycerza śmierci prowadził grupę koboldów. Kiedy cię pojmali pośpiesznie pogonili na wschód a z tego wnioskuję, że chociaż on ich prowadził to rozkazy przyszły od kogoś znacznie potężniejszego niż nieumarły rycerz.
- Od kogo? – spytał Trap.
- Mistrz Orander często wspominał o czarodzieju czarnych szat, potężnym czarodzieju. Draaddis Vulter mieszkający na wschodzie służy Takhisis i jest specjalistą w nekromancji, czyli w sztuce jaką bardzo rzadko praktykują czarodzieje białych czy czerwonych szat.
- A oni prowadzili nas na wschód – powiedziała Ripple.
- Jeżeli dobrze myślę, to rycerz śmierci szuka cię na rozkaz Draaddisa Vulter. On ma wielką moc. Musimy znaleźć czarodzieja, który dorównuje mu mocą żeby mógł nam pomóc. Wiem tylko o jednym, Mistrz Chalmis Rosterig. Mieszka nawet dalej na wschód od Vultera. Zrozumciem, mogę szukać pomocy tylko od czarodziejów o których uczył mnie mój mistrz. Mistrz Orander często powtarzał, że Chalmis Rosterig pewnie któregoś dnia poprowadzi zgromadzenie czarodziejów. Jest znany jako jeden z najpotężniejszych magów Krynnu, tylko że Draaddis Vulter również.
- A ten Chalmis Rosterig, ten co mieszka na wschodzie, on może zrobić dużo więcej magii? – oczy Ripple aż rozbłysły – No to lecimy na wschód!
   Skoro już wybrali kierunek dalszej podróży to nie mieszkając pojechali dolinami położonymi u stóp wysokich wzgórz znajdujących się na północnym krańcu Gór Garnet.  Znaleźli nawis który skrył ich przed ciekawskimi oczami i rozbili obozowisko na noc.
   Następnego ranka obudził ich deszcz i chłodny wiatr. Deszcz co prawda ustał krótko po wschodzie słońca lecz gwiżdżący w dolinach wiatr był, jak na tą porę roku, stanowczo za chłodny. Pogarbili się w siodłach i byli równie ponurzy jak poranna pogoda.
- Pamiętam opowieści dziadka o Solanthus – rzekła Ripple – Chciałabym, żebyśmy mogli zawrócić to mogłabym zobaczyć miasto.
- Możemy – odparł Trap – Przecież Halmarain może trzymać Begluga w zaklęciu uspokojenia póki nie dojedzie do tego drugiego czarodzieja. Tak naprawdę to wcale nas nie potrzebuje.
   Obejrzał się przez ramię rzucając czarodziejce rzucając czarodziejce niezadowolone spojrzenie. Prowadził na długiej lince kucyka Begluga i jucznego podczas gdy Ripple miała na uwięzi kuce krasnoludów żlebowych.
   Przed deszczem wszyscy otulili się derkami, nakryli nimi nawet głowy i ramiona więc wyglądali jakby byli w opończach. Początkowo Trap pomyślał, rzyciwszy tylko przelotne spojrzenie na małą czarodziejkę i swą siostrę, że w jakiś sposób pomyliły i pozamieniały się prowadzonymi kucami.  Po chwili zorientował się we własnej pomyłce; otóż pomylił sylwetkę zakutanego w opończę Begluga z jednym z krasnoludów. Merchesti rosło.
   A na dodatek Ripple już mu powiedziała, że Beglug robił się coraz bardziej niemiły. Co prawda ani Trap ani jego siostra nie mogli mieć mu za złe, że zjadał koboldy kiedy te go biły usiłując zmusić go do przekroczenia strumienia zimnej wody. Zgodnie z tym co mówiła Ripple, kiedy mały demon odkrył, że umiej zabijać koboldy to zaaatował kilka z nich baz żadnej prowokacji. Dlatego też został powiązany kilkunastoma linami byle tylko nie siał dalszego spustoszenia.
- A wszystko to robił bardzo przebiegle – mówiła Ripple – Wyglądało jakby się tym bawił.
   Dwójka kenderów aż pokiwała z niedowierzaniem głowami.
- Nie, nie możemy zostawić Halmarain same – westchnął w końcu Trap – Nawet jeśli umie opanować Begluga to i tak nie potrafi go wsadzić w siodło. Jeśli chcesz to jedź do Solanthus sama, ja wrócę gdy tylko będę mógł.
- Jeżeli zostajesz z czarodziejką to i ja tak zrobię - westchnęła – Potem tu razem wrócimy.
   Uśmiechnęła się do brata.
- Zwalanie łajna na głowy krasnoludów to fajna zabawa, ale nie bez ciebie.
   Trap uśmiechnął się w odpowiedzi. Dobrze rozumiał uczucia siostry. Wzrastali razem i dzielili dotąd wszystkie przygody. Większość poprzedniego wieczoru spędzili opowiadając sobie wszystko, co im się przytrafiło podczas rozstania. Jakaś uwaga podczas rozmowy przypomniała Trapowi, że nie tylko koboldy  podążają ich tropem.
- Wjadę na tamto wzgórze i popatrzę, czy krasnoludy za nami nie idą – powiedział siostrze.
   Ripple poprowadziła kuce na wschód przez dolinę otoczoną wzgórzami a Trap wjechał na strome zbocze i zeskoczył z siodła blisko wierzchołka. Wspiął się na sam szczyt skąd mógł dokładnie sprawdzić trasę jaką już przebyli. W dali widoczna była droga od południowej bramy Solanthus, droga wiodąca w góry. Nie była niczym więcej jak zwykłą ścieżką, używaną tylko przez myśliwych i krasnoludy, lecz pusta teraz nie była. Sześć niskich, krępych sylwetek siedziało na kucach i wyraźnie się między sobą kłóciło. Wymachiwali ramionami wskazując przeróżne kierunki. W czasie, gdy ich obserwował trzech ruszyło na południe, dwóch wolało skierować się na wschód a jeden raczej na zachód, lecz po chwili dłuższego wahania wszyscy pojechali za pierwszą trójką.
   Z wysoko umieszczonej pozycji miał Trap doskonały widok na wschód. Na dodatek poranny deszczyk wyczyścił powietrze wprost idealnie kryształowo. Stał teraz na ostatnim stromym zboczu. O jakieś dwie mile dalej wzgórza przechodziły w troszkę pofałdowany teren. Na jakieś piętnaście mil dalej przestrzeń wydawała się ziemią całkowicie otwartą. Dopiero dalej, o ile wciąż będą podążać na wschód, wejdą w widoczny mroczny las.
- Musimy gnać najszybciej jak tylko możemy – powiedziała Halmarain gdy tylko Trap doniósł jej o nadciągających krasnoludach i terenach na wschodzie – Krasnoludy szybko zorientują się w swej pomyłce i znów będą nam deptać po piętach.
- Dlaczego po prostu nie oddamy im naszyjnika? – spytała znów Ripple – Nie jest właściwe przetrzymywać czyjąś własność.
- I usłyszeć coś takiego od kendera – westchnęła Halmarain.
   Sięgnęła do torby i wyciągnęła łańcuszek małych krążków. Ripple nazywała to naszyjnikiem, lecz czarodziejka wątpiła by był to po prostu wyrób jubilerski, chyba że stanowił również emblemat rangi.
- Mogę na to spojrzeć?
   Trap obrócił się w siodle i pożądliwie popatrzył na krążki.
- Tylko przez pomyłkę nie wpakuj tego do własnej sakiewki – odparła czarodziejka i wyciągnęła rękę do kendera.
   Trap pogłaskał delikatnie krążki, podobał mu się ich metaliczny dotyk. Rysunki na krążkach były intrygujące a na dodatek nie potrafił, przynajmniej co do części krążków, zdecydować które z nich były rysunkami a które runami. Tak intensywnie zagłębił się w badaniach, że nawet nie zauważył iż Halmarain już odjechała w przód wiodąc kuca Begluga. Nawet Ripple już go minęła.
- Grod patrzy.
- O jej! Pewnie! Czemu o tym wcześnie nie pomyślałem. Oczywiście., popatrz i powiedz co z tego rozumiesz – powiedział Trap – Jesteś krasnoludem, może dla ciebie będzie to miało jakiś sens.
- Ładne – powiedział Grod i zdjął hełm.
   Zamierzał właśnie założyć na szyję cały łańcuszek krążków gdy kender go powstrzymał.
- Nie. Zaczekaj. To nie jest do noszenia. Popatrz na to i powiedz mi, co znaczą te rysunki.
   Grod zmarszczył czoło, założył hełm i zaczął przyglądać się krążkom. Robił to może przez dziesięć minut i w końcu znów zdjął hełm.
- Przestań. Przecież mówiłem. To nie jest do noszenia – warknął zniecierpliwiony Trap – Musimy się dowiedzieć jak najwięcej o tych rysunkach.
- Znać jeden tylko – powiedział Grod i oddał Trapowi łańcuszek krążków.
- Znasz jeden? Pokaż.
   Kender oddał łańcuszek krasnoludowi żlebowemu. Tak naprawdę to nie mógł uwierzyć, że Grod może zrozumieć coś, czemu on nie dał rady, ale w końcu Agharowie to też krasnoludy. Swego rodzaju.
   Grod obojętnie pacnął w jeden z krążków.
- Widzieć tylko wysokie miejsce jak kula – powiedział i wskazał na jeden z krążków.
- Wysokie miejsce podobne do kuli…
   Trap ujął w dłoń krążek pokazany przez krasnoluda. Zmrużył oczy, spojrzał z ukosa i nagle się uśmiechnął.
- Masz rację! To jedna z gór, które widzieliśmy na południowym krańcu Łańcucha Vingaard – powiedział – Tylko dlaczego umieścili jej rysunek na krążku?
   Obrócił krążek w palcach i popatrzył na drugą stronę. Był tam kolejny delikatny rysunek, rysunek klifu jaki widzieli na południowym końcu gór Vingaard. Mijali go okrążając właśnie tą górę. Pamiętał nawet prążkowaną skałę, na krążku niektóre z pasków zaznaczono ciemniej, jakby szkicowano drzwi.
   A więc przeszli obok wejścia do krasnoludzkiej kopalni i nawet o tym nie wiedzieli! Trap pogonił kuca do truchtu i zrównał się z Halmarain.
- Wiem już co znaczą te dyski – powiedział i pokazał jej rysunek góry na jednej stronie i ukrytych drzwi na drugiej. Uczciwość wymaga wspomnieć, że przyznał iż to Grod odkrył tajemnicę.
- Oczywiście odgadłbym to sam tylko, że właśnie badałem cały łańcuch i jeszcze do tego krążka nie dotarłem.
- Myślę, że reszta krążków jest tym samym; to szczyty gór na jednej stronie a szczegóły wejścia na drugiej – dodał Trap.
   Kiedy już odkrył przeznaczenie krążków cała reszta była dość łatwa do odczytania.
- To nie jest dobra dla nas wiadomość – powiedziała czarodziejka.
- Co? A to dlaczego? Ja raczej myślę, że wspaniała. Możemy teraz odwiedzić mnóstwo kopalń i jaskiń i…
- No i dlatego to jest zła wiadomość. Krasnoludy zazdrośnie strzegą swych tajemnic. Ci Neidarowie będą teraz pewni, że zapamiętaliśmy, albo zapisaliśmy, wszystkie te informacje i teraz będziemy mogli rabować ich kopalnie kiedy zechcemy. Nawet oddanie łańcuszka nas nie ocali. Zabiją nas przy pierwszej sposobności.
   Jechali niską doliną między wzgórzami i dalej zaciekle dyskutowali. Za doliną rozciągał się teren lekko pofałdowany. Halmarain pogoniła kuca.
-Mówiłeś, że przed name jest jakiś las. Musimy go dopaść nim krasnoludy znajdą nasze ślady. Nasze życie, a może i całego Krynnu, od tego teraz zależą.
- Jazda więc. Galop to niezła zabawa – powiedział Trap.
- Nie. To błąd – krzyknęła, potrząsnęła głową i ściągnęła wodze – Nie możemy gnać po otwartej przestrzeni za dnia. Zbyt wielu już wypatruje naszych tropów. Trzeba znaleźć miejsce na obóz, odpocząć do zachodu słońca i dzisiejszej nocy przekroczyć równinę.
- Ale…
- Nie kłóć się ze mną – warknęła czarodziejka – Gdzieś tam przed nami siedzi niebezpieczeństwo przekraczające twoje wyobrażenia. Jeśli mam rację i to sam Draaddis Vulter odpowiada za nasze kłopoty to szpiedzy będą nas śledzić wszędzie.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#27 2014-11-08 21:37:28

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

A co mi tam. Wrzucę kolejny (choć to nie ta kolejka)


Rozdział 27

   Trap znalazł po drodze kolejną, dobrze osłoniętą, dolinę i cała grupka spokojnie przespała dzień. Zmierzch zastał ich gdy przemykali wokół wzgórz a otwartą przestrzeń osiągnęli tuż przed zmrokiem.
- Sporo stworów może widzieć w ciemności – powiedziała Ripple do Trapa gdy dosiadali kuców.
   Wyszczerzył się w odpowiedzi ale nic nie powiedział bowiem właśnie nadeszła Halmarain ze swym śpiworem.
   Nie minęło pół nocy a Trap zdążył już dojść do wniosku, że podróżowanie nocą jest jeszcze nudniejsze niż człapanie za dnia. Na ile mógł się zorientować to trawiasta równina ciągnąca się na wschód od Solanthus do granic Lemish była kompletnie pusta.
   Od czasu do czasu, chyba tylko dla pozbycia się uczucia nudy, Trap sięgał dłonią w bok i zrywał listek z mijanego krzaka. Zwijał listek w palcach, podnosił do oczu by lepiej się przyjrzeć i wyrzucał gdy stracił nim zainteresowanie. Mijał właśnie wyjątkowo wielkie skupisko cieni gdy sięgnął po kolejny liść.
- Uups! – powiedział gdy poczuł w palcach coś co zdecydowanie nie było liściem.
   W palcach miał piórko.
-Aaawk!
   “Krzak” nagle ożył i wstał. Obok kendera stało przestraszone  ‘wari. Wielki, nielotny ptak wysoki na sześć stóp z czego trzy przypadało na solidne nogi i grube, szponiaste stopy. Ciężki korpus wyglądał jak osadzona na tych nogach, spłaszczona i pierzasta kula nad którą wznosi się długa szyja zwieńczona małą główką zaopatrzoną jednak w szelmowska wyglądający dziób. Trap wzniósł wzrok i oto spoglądał  w świdrujące, złoto czarne oczy.
- Co to jest? – zakrzyknęła Ripple.
   Krzyk ptaka nawet w połowie nie był tak hałaśliwy jak alarm podniesiony przez Ripple. Jechała jak zwykle gdzieś na końcu  i wiedziała, że Trap właśnie coś zaniepokoił. Jej krzyk rozpoczął jednak gwałtowną akcję na całym wzgórzu.
   Ponad setka  ‘wari skoczyła na równe nogi, zaczęła skrzeczeć i biegać w kółko.
- Coście narobili! – zapiszczała Halmarain na taki harmider – Zabierz nas stąd!
   Szturchnęła kuca do galopu i po chwili zrównała się z Trapem.
- To tylko   ‘wari – powiedział Trap z niezmąconym spokojem -  ‘Wari są wielkie i dzikie, tyle, że gruntownie głupie i panikarskie. Mogą być nieznośne jak dzieci ale nie są groźne. Obudziliśmy je ale jeśli przestaniecie pokrzykiwać i ganiać w koło to znowu zasną.
   Pogonił kuca, by zrównać krok z czarodziejką. gdzieś z tyłu widział jakRipple dokłada starań, by pogonić sewgo wierzchowca i dołączyć do reszty. Odnalazł ją w ciemności błyskawicznie dzięki jasnym lokom wywijającym za jej głową. Grod i Umpth podskakiwali w siodłach. Zaraz za Halmarain jechał Beglug. Wyglądał jakby spał w siodle, lecz teraz gwałtownie się przebudził, zauważył całe zamieszanie i zaczął wywijać świeżo urwaną gałęzią starając się palnąć wszystko co go otaczało.
- Możemy zginąć od stampede tych  ‘wari – zawołała Halmarain i pogoniła kuca do galopu.
   Pociągnęła za sobą wierzchowca Begluga i kuca jucznego.
   Wielkie nieloty chyba nie potrafiły w ciemności rozróżnić współziomków od konnej grupy. Ponad tuzin ogłupiałych ‘wari przestało krążyć w panice lecz uformowało linię za odjeżdżającą czarodziejką.
- Hej, jak je do tego zmusiłaś? – Trap dołączył do wyścigu poganiając kuca do galopu.
   Nie ujechał nawet stu jardów a również miał eskortę złożoną z ogromnych ptaszydeł. Tworzyły wokół niego tak zbity tłum, że mógł już tylko przywrzeć do siodła i mieć nadzieję, że kuc utrzyma się na nogach. Dudniący odgłos wielkich, szponiastych nóg całkowicie głuszył tętent kopyt galopujących kuców.
   Pomniejsze ptactwo wylatywało z traw i krzaków i krążąc wciąż nad głowami szalejących  ‘wari gnały całymi grupami w poprzek trawiastych równin.
   Trap mocno trzymał się łęku siodła i pozwalał, by kuc sam zadbał o własne zdrowie w tej dzikiej gonitwie. Kender wzniósł się lekko w strzemionach i rozejrzał wokoło wciąż myśląc, że taka jazda to najwspanialsza rozrywka jaką miał od rozpoczęcia podróży. Widział las wystających szyj ‘wari ponad rozpędzoną masą ich ciał. Każda szyja kołysała się w przód i w tył w rytmie dostosowanym do ruchu ‘wari. Obrócił się i ujrzał nieco solidniejszy cień między ptactwem z tyłu. Machnął ręką a Ripple machnęła w odpowiedzi. Nie widział pędzącej gdzieś z przodu Halmarain. W pewnej chwili, najwidoczniej by uniknąć ciosu gałęzi w rękach Begluga, ptaki się rozdzieliły.
   Kuc Trapa rozprysnął wodę dwóch małych strumyków, których kender nawet nie był w stanie dostrzec. Gdzieś daleko w mroku mógł natomiast dostrzec cienie brzegów lasu Lemish. Ciemna linia lasu czerniała mocniej w miarę gdy się doń zbliżali.
   Pędząca na czele całego stampede Halmarain głośno wrzasnęła. Kender tymczasem, który omalże nie stracił równowagi na ostatnim strumieniu, siadł mocnie w siodle. Na krzyk czarodziejki znowu się podniósł. Ledwie mógł dostrzec malutką postać. Równolegle do niej, w odległości nawet nie dwudziestu stóp, kroczyła postać, której kender nie potrafił zidentyfikować. Z całą pewnością był to jakiś wysoki stwór człekopodobny. Nie mógł to być żaden z większych goblinich krewniaków ponieważ szedł równo z, a nawet ścigał się z ‘wari.
- Powinna być z przodu – mruknął kender pod własnym adresem.
   Trap się wyciągnął jak długi w pragnieniu by rozpoznać istotę zdolną do przegonienia w biegu wielkich ptaków, lecz w ciemnościach widział tylko niewyraźne kształty. Skręcały wyraźnie w prawo starając się w opini Trapa zejść ptakom z drogi. ‘Wari się tym nie przejęły i pobiegły za dziwnymi stworami. Halamarain, wciąż prowadząca kuca jucznego i wierzchowca Begluga, została zabrana z nimi. Stampede osiągnęło chyba szczyt pędu u podnóża wzgórz gdzie kender mógł zobaczyć w oddali blask ogniska.
- Więcej ludzi – powiedział do galopującego kuca – Może ta podróż wreszcie okaże się całkiem ciekawa.
   Nie mógł dostrzec niczego więcej poza sylwetkami osób obozujących w tym miejscu a teraz skupionych wokół ogniska.
- A nawet jeśli się tu nie zatrzymamy – powiedział do wierzchowca – to i tak będzie niezła zabawa. Taka jazda przez las z tymi wszystkimi ptakami!
   Wielkie nieloty leciały ostrą szarżą w dół zbocza prosto na obóz. Gapiły się przed siebie i skrzeczały gdy tylko dostrzegły ogień. Trap przypuszczał, że całe stampede skręci na północ lub południe. Dzikie zwierzęta i ptaki zazwyczaj uciekają przed ogniem.
   ‘Wari najwyraźniej bały się ognia. Osobniki w centrum stampede skręcał w prawo i lewo. Z głupoty, a może z przerażenia, osobniki biegnące na skrzydłach grupy naciskały do wnętrza tłumu wyraźnie szukając bezpieczeństwa w grupie.
   Halmarain wraz ze swą dziwną eskortą człekokształtnych postaci pozostał tylko galop prosto na płonące ognisko. Trap tymczasem, wciąż jeszcze w samym centrum stampede, po zaledwie kilku sekundach zjechał ze wzgórza niemal prosto w obóz. Otaczające go ‘wari gnały za poprzednikami rozdzielającymi się na lewo i prawo.
  Zaraz za ogniskiem zaczynał się las. Wielkie ptaki, stworzenia równin i otwartych przestrzeni, nie chciały mieć nic wspólnego z cienistą puszczą. Ruszyły szarżą wokół obozu biegnąc w przeciwnych kierunkach. Kender omalże został zrzucony z siodła gdy cztery ptaki z po jego prawej ruszyły nagle w lewo.
   ‘Wari krążyły wokół ognia w obu kierunkach. Były zbyt spanikowane by się zatrzymać lecz również pełne strach z powodu ognia. Trap usłyszał krzyki i ujrzał głowy goblinów, ponad tuzin, wychylające się z wysokiej trawy. Humanoidy skoczyły na równe nogi ruszyły szukać wątpliwego bezpieczeństwa w obozowisku.
   Trap pogalopował po obrzeżach obozu. Słyszał tam szczęk broni, krzyki Halmarain i wściekłe wrzaski Begluga. Dziwne kształty postępujące obok Halmarain tak długo teraz też weszły w światło ogniska. Trap pamiętał opowieści z dzieciństwa i dlatego natychmiast rozpoznał wemików; centaurowate stwory o torsach ludzkich osadzonych na lwich korpusach.
   Sześć wemików chyba przyłączało się do goblinów, które teraz wpadały do obozu z przeciwnej strony. Już po chwili kilkanaście koboldów i goblinów walczyło z wemikami, koboldy z goblinami zwalczały wemików a z daleka, po drugiej stronie, tłukły się między sobą dwa gobliny.
- Jejku! Skąd oni wiedzą kiedy z kim się tłuc? – zapytał kuca Trap usiłując jednocześnie określić kogo właściwie powinien zaatakować.
   W kręgu światła rzucanego przez ognisko pojawił się nagle siódmy wemik z dwoma młodymi u boku. Wyraźnie starał się uniknąć spanikowanych ‘wari. Halmarain tymczasem, bliżej ognia i wciąż w siodle, wydobyła topór stanowiący dotąd tylko część jej przebrania. Płaską częścią obucha walnęła jakiegoś nieszczęsnego kobolda, który znalazł się przypadkiem w jej zasięgu a pragnął tylko uniknąć włócznik wemika. Rozzłoszczony i przerażony Beglug wył głośno i wywijał gałęzią drzewa waląc wszystko w swoim zasięgu. Dziko atakując wemika zaplątał gałązki gałęzi w rozwianą grzywę lwio-człeko-stwora i jednym szarpnięciem ją uwolnił. Szarpnął się wstecz i walnął wierzchowca w zad. Kuc uskoczył w bok i wyprysnął chcąc zwalić jeźdźca. Merchesti utrzymało się w siodle, lecz wściekle wywijająca gałąź walnęła goblina. Człekokształtny stwór uniósł włócznię by wziąć odwet.
   Trap już dawno władował kamień w skórzaną pochewkę hoopaka a teraz nim wywijał w poszukiwaniu optymalnego celu. Puścił kamień i trafił goblina w bok płaskiego nosa. Trafiony zawył i zwinął się w kłębek, lecz jego włócznia zwaliła teraz z nóg jednego z jego własnych kompanów.
- Co tu się dzieje?
   Ripple, która właśnie wpadła na arenę walk usiłowała przekrzyczeć hałas ganiających ‘wari, krzyki, wrzaski i ryki walczącej masy ciał. Uniosła się w siodle a w dłoniach już dzierżyła hippik z krótką, kenderską strzałą.
- To wygląda na niezłą zabawę! Po czyjej jesteśmy stronie? – zawołała szukając jednocześnie celu.
- Każdy tu tłucze się z każdym! – radośnie zawołał podniecony Trap.
- To może ciśniemy czymś w Halmarain?
   Trap wyciągnął kolejny kamień i obserwował bitwę. Jeden z goblinów walczył na włócznie z wemikiem podczas gdy pozostałe walczyły z koboldami. Halmarain, wciąż trzymająca na uwięzi zarówno kuca jucznego jak i wierzchowca Begluga, został odepchnięta na przeciwną stronę ogniska. Starciła topór i teraz tylko z całych sił trzymała się siodła. Tępym końcem różdżki waliła po głowach koboldów. Beglug zawył radośnie i zawinął gałęziowatą maczugą. Liście już dawno z niej spadły I teraz dwa koboldy wolał się cofnąć przed ciągle jeszcze giętkimi gałązkami tnącymi jak wierzbowe rózgi.
   Jeden ze zdezorientowanych i wciąż kręcących się za plecami Ripple w koło ‘wari wpadł na wierzchowca Umptha. Kuc prysnął do przodu i omalże wpadł w ognisko. Wypłoszony zwierzak chciał jakoś uwolnić się z uprzęży i wpadł w lukę pomiędzy wierzchowcami Trapa i Ripple. Koło, wciąż jeszcze leżące na włokach, cisnęło jednego z koboldów na dwójkę towarzyszy.
   Grupa koboldów uznała, że krasnoludy żlebowe to łatwa zdobycz. Umpth i Grod nie byli przyzwyczajeni do walki. Zignorowali topory w pochwach siodeł i zdjęli hełmy. Trzymali te hełmy za rzemienie mocujące, odbijali ciosy napastników i walili na wroga cały deszcz uderzeń. Po drugiej stronie ogniska wemik zajadle atakował czarodziejkę wyraźnie mając zamiar dziabnąć ją jej własnym toporem. Ripple posłała mu strzałkę w zadek a w tym samym momencie Trap trafił go w szczękę kamieniem ciśniętym z hoopaka. Wemik zawył i cofnął się od czarodziejki.
   Po równinie poniósł się ryk i nagle kender zdał sobie sprawę, że ‘wari wreszcie doszły do siebie i pełnym pędem ruszyły na północ.
   Z lewej strony dobiegł Trapa pomniejszy ryk i nagle kender poczuł na łydce pazur młodego wemika. Cofnął się i podrapał po lewej nodze. Wzniósł hoopak by uderzyć atakującego ostrym końcem broni gdy ujrzał, że napastnikiem jest właściwie dziecko.
- Stań! Zachowuj się! To nie było miłe – ostrzegał.
   Wemik był gotów do nowego ataku więc musiał go jakoś odgonić. Obrócił w dłoniach hoopakiem i palnął wemika w nos widelcowatym końcem drzewca. Wemik zawył, cofnął się i został zagarnięty przez samicę starającą się trzymać młode z dala od zagrożenia. Odciągnęła młode i warknęła na kendera. Podniosła wzrok i zawyła z udręką w głosie.
   Trap spojrzał za jej wzrokiem i zobaczył co ją tak wystraszyło. Ciemna postać w czarnej opończy przedzierała się przez gobliny tnąc mieczem na lewo i prawo. Koboldy i remiki ustępowały z drogi.
   Postać odziana była w ciężką, czarną, opatrzoną kapturem opończę. Gdy mroczna postać obróciła głowę w kierunku kendera Trap mógł ujrzeć czerwony blask oczu.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#28 2014-11-10 09:12:25

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Nabieram rozpędu




Rozdział 28

   Trap poczuł aurę zła emanującą wprost z postaci odzianą w czarną opończę I po plecach przeleciał mu dreszcz. Nawet jednak przez chwilkę nie zamierzał się cofnąć. Palce kendera grzebały już w sakwie w poszukiwaniu kolejnego kamienia do hoopaka. Był jednocześnie przepełniony nabożnym wprost lękiem więc patrzył więc jak skamieniały. Wpakował kolejny pocisk w skórzaną torebkę hoopaka ruchem całkowicie automatycznym i zawinął bronią nad głową.
   Ujrzał jeszcze jak szkieletowata twarz skryta pod kapturem wykrzywiła się w złośliwym grymasie jakby pocisk ciśnięty przez kendera nie stanowił najmniejszego zagrożenia. Nawet nie próbował uniknąć  kamienia opuszczającego hoopak Trapa a kiedy pocisk ugodził go w bok twarzy po prostu to zignorował. Ruchem szybkim jak błyskawica obszedł ognisko, sięgnął poza Umptha omalże zwalając go jednocześnie z siodła i chwycił za ramię Ripple. Z ogromną mocą wyrwał kenderską dziewczynę z siodła.
   Szybkość, z jaką poruszała się zakapturzona postać kompletnie zaskoczyła nie tylko krasnoludy żlebowe ale i Trapa. Umpth wrzasnął i uderzył obcego trzymanym hełmem, lecz chyba tylko musnął rycerza śmierci. Nieumarły wojownik tylko się odwrócił i odjechał zabierając ze sobą Ripple.
   Jego następnym celem miał być Beglug. Zwiększył szybkość i runął w kierunku merchesti. Beglug panicznie zawył i walnął wysokiego wojownika dzierżoną w dłoniach gałęzią.
   Trap pogonił kuca lecz wierzchowiec też znalazł się pod wpływem aury zła i spanikował. Kuc ostro stanął dęba i kender wyleciał z siodła na szczycie łuku w jaki wygiął się grzbiet zwierzęcia. Poleciał wysoko i już spadał na siodło właśnie opuszczone przez Ripple gdy noga mu się poślizgnęła przez co wylądował po drugiej stronie wystraszonego zwierzaka.
   Dalsze ruchy zablokowały mu trzy przerażone kuce więc dał sobie spokój z próbą przedarcia się między nimi i tylko sięgał po kolejny kamień. Była to zresztą jedyna rzecz o jakie mógł myśleć w takiej chwili.
   Trap zawinął hopakiem nad głową i posłał kolejny pocisk. W tym samym momencie poczuł, że nie trafi gdzie zamierzał. Celował w tył karku człowieka, lecz wpływ otaczającego go zła zmienił cel. Kamień uderzył niżej, ledwie ledwie minął truchtającego kobolda i palnął między łopatki rycerza śmierci.
   Tyle, że Trap nie posłał tego pocisku jaki zamierzał. Przez przypadek wyciągnął z torby jedną z ognistych kulek, którą zabrał z Deepdel. Uderzenie w plecy człowieka było wystarczająco mocne by szklana kapsułka uległa rozbiciu. Czarna szata rycerza stanęła natychmiast w ogniu.
   Nieprawdopodobnie stara i sucha odzież natychmiast się zajęła płomieniami. Rycerz śmierci uwolnił Ripple z uchwytu a ta runęła na ziemię gdy rycerz gmerał przy tasiemkach ubrania trzymającego całą odzież w kupie. Odwrócił się i popatrzył na Trapa zupełnie jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Skryte pod kapturem czerwone oczy rycerza zajaśniały i gwałtownie się rozszerzyły w przestrachu, że oto walczy z własnym, płonącym ubraniem i nie odnosi sukcesu. Po chyba dwóch sekundach jego ciało też stało w płomieniach. Zataczał się wokoło przypominając płonący słup aż wreszcie zawył głosem dobiegającym jakby z ogromnej, wręcz przerażającej dali. Wpadł na goblina którego skórzana kamizela natychmiast zajęła się ogniem. Goblin wrzasnął i zaczął się tarzać po ziemi.
   Bardziej niż niebezpieczeństwo spopielenia przerażające było zło emanujące z umierajacej postaci. Gobliny, koboldy i wemiki wrzasnęły unisono i zaczęły panicznie uciekać we wszystkich kierunkach. Kuc Halmarain cofnął się po czym runął w mrok nocy zabierając małą czarodziejkę, Begluga i jucznego kucyka prosto do mrocznego lasu Lemish.
- Lepiej jedźmy za nią – zawołała Ripple i wskoczyła na siodło swego rumaka.
   Nim Trap zdążył dopaść swego kuca i wskoczyć mu na grzbiet ona już była za plecami brata prowadząc kuce z krasnoludami żlebowymi. Gdzieś z przodu dobiegały odgłosy wskazujące na ciągłe skargi Begluga. Minęli w pędzie biegnące koboldy, potem zataczające się gobliny i wreszcie zrównali się z galopującą Halmarain. Wyprzedzili wszystkich uciekinierów z przerwanej bitwy wokół ogniska i Trap znowu przejął prowadzenie.
   Wierzchowce zaczęły się potykać. Kuc Trapa prawie upadł gdy tylko wpadł w ciemności na jakieś korzenie tak więc kender poczuł się zmuszony do spowolnienia tempa. Jechali jeszcze przez godzinę by wreszcie stanąć. Na nalegania czarodziejki rozładowali i rozsiodłali wierzchowce w absolutnej ciszy. Kenderów szybko to znudziło.
- Jeżeli nie zapalimy ogniska to nigdy nas nie znajdą – powiedziała Ripple do Halmarain – A jeśli koboldy i gobliny idą w tym samym kierunku to już nas musiały minąć.
- Wszystko co nas ściga zawsze jakoś znajduje się przed nami – mruknął Trap.
- Mam nadzieję, że masz rację – powiedziała Halmarain i odchrząknęła – Muszę wyrazić ci swoje uznanie, Trap. Zabicie rycerza śmierci to akt wielkiej odwagi, wart doprawdy wielkiego i sławnego wojownika. Nawet słynny Wujek Trapspringer tego by nigdy nie dokonał.
- A … ja, tego, dokonałem, no nie? – Trap nie miał ochoty na wyznanie, że ognistą kulkę cisnął przez zwykły przypadek.
- Odsunąłeś straszne zagrożenie od Begluga, i od naszego świata. Mogłabym może tego dokonać gdybym nie wystraszyła się tak, że nie mogłam myśleć – przyznała otwarcie – Gdyby cokolwiek stało się Beglugowi to nigdy nie udałoby się nam uratować Orandera ani uchronić się przed matką demona włażącą w nasz świat by odnaleźć własne dziecko.
- Dobrze walka z koboldami? – dopytywał się Umpth.
- O jej, pewnie, przecież nas napadli – odparł Trap.
- Dobrze. Dobrze walnąć hełm – westchnął Grod.
   W głosie Groda brzmiała ulga jakby naprawdę potrzebował czyjejś akceptacji na swoje poczynania. Rozpostarł śpiwór i opuścił go na ziemię. Rozłożył się na nim. W połowie na nim a w połowie w nim. Prawym kolanem kopał w błoto usiłując zająć wygodną pozycję.
- Koło zwalić kobold – dodał swój kawałek Umpth – Agha dobra magia.
- I wracamy znów do tego koła – gderała Halmarain.
- My też trzeba magia – mruknął Grud – Nie mieć martwa wiewiórka – nie znaleźć inna.
   Usiadł i z nadzieją w oczach popatrzył na Halmarain.
- Może ty zrobić martwa żaba?
- Nic z tego!
   Rozzłoszczona czarodziejka popatrzyła na Groda i odwróciła się do kendera.
- Co zacząło to stampede ‘wari?
- To był przypadek – odparł Trap – Chciałem zerwać liść, żeby dowiedzieć się jakiż to rodzaj krzaków właśnie mijamy.
- Tyle, że to nie był krzak – zachichotała Ripple, równie dowcipna jak braciszek.
- Wyrwałeś ‘wari pióro? – zdumiała się czarodziejka – Ty zacząłeś to stampede?
- Rany! Nie miałem pojęcia, że to ptak – wyjaśniał Trap.
- Ani ja. Byłam pewna, że to tylko kępa krzaków – Ripple broniła brata – No i nie zaczęły tego stampede dopóki ty i ja nie zaczęłyśmy krzyczeć i gonić kuce do galopu.
- Nie za dużo wiem o ‘wari ale słyszałem, że hałas je przeraża – dodał Trap po części we własnej obronie a po części chwaląc się wiedzą.
- No dobrze, mamy to już za sobą – mruknęła Halmarain z niechęcią w głosie co chyba oznaczało, że nie podoba jej się sytuacja częściowej odpowiedzialności za incydent – Ale ta bitwa… o co chodziło?
- Nie jestem pewien – odparł Trap po krótkim namyśle – Chociaż myślę, że do jakiejś walki i tak by tam doszło. Te gobliny były bardzo blisko obozu. Chyba śledziły grupę koboldów.
- Wemiki chyba obozowały na równinie – wtrąciła Ripple – Spotkalibyśmy je gdyby nie to stampede ‘wari. Właściwie to nawet teraz tego żałuję. Byłoby miło pogadać z wemikami… to znaczy, o ile one mówią. Ale stampede też było niezłą zabawą.
- To była zabawa?
   Czarodziejka chyba nie była w stanie uwierzyć świadectwu własnych uszu.
- Kender zabawa nie Aghar zabawa – mruknął Umpth.
   Zdecydował się pójść za radą czarodziejki i położył się na ziemi.
- Kender nie ma bólu – Dorzucił swój kamyczek Grod.
- Cóż, jedna sprawa jest pewna – westchnęła Halmarain – Ten stwór w czarnej opończy już nie będzie się za nami włóczył. Uwolniłeś nas od niego i pewnie też od jego koboldów.
- A to ten nas tak śledził? – spytała Ripple.
- Poznałem to uczucie zła w jednej chwili – powiedział Trap – Teraz to wolałbym nawet nie być tak szybki z tą ognistą kulką. Chciałbym wiedzieć dlaczego deptał nam po piętach.
- Sądzę, że tak naprawdę to byś nie chciał – odparła Halmarain owijając się kocem.
- Koce i ciernie! Nie udało się z nim pogadać, i nie udało się tak naprawdę spotkać z wemikami – narzekała Ripple szukając swego śpiwora – Zaczynam myśleć, że już nigdy nie przytrafi się nam nic zabawnego.
- Stampede było zabawne – powiedział Trap.
- To może wrócimy odszukamy te ‘wari? – zasugerowała Ripple.
- Kładźcie się spać albo cisnę na was zaklęcie – ostrzegła czarodziejka.
- Eee, ‘wari są już pewnie zbyt zmęczone na kolejną gonitwę w tą noc – zauważył tonem filozoficznym Trap.
   Rozwinął śpiwór i wyciągnął się na nim zanim jeszcze pomyślał o pytaniu, które chciał zadać. Usiadł ponownie.
- Halmarain, walnęłaś tego kobolda nasadą różdżki. Myślałem zawsze, że magia wypływa z jej czubka.
- No i dlaczego nie użyłaś żadnego zaklęcia? – dopytywała Ripple.
- Magię należy oszczędzać na czas gdy będzie niezbędna – odparła czarodziejka tonem dumnej nauczycielki.
- A to dobre – mruknęła Ripple – Trzymał mnie za ramię i ściągnął z kuca. Myślałam, że tak ma być.
   Odpowiedziała jej tylko długa cisza.
- Jeśli już musisz wiedzieć to byłam zbyt wystraszona by pamiętać jakiekolwiek zaklęcie – przyznała Halmarain – Nauczyłam się na pamięć zaklęcia ciskania pocisków więc też mogłam rzucić ognistą kulkę. Też mogłam tego stwora podpalić – czarodziejka wydała długie, smutne westchnienie – Po prostu byłam zbyt przestraszona by o tym pomyśleć a więc dobrze się stało, że to Trap użył tej kulki.
   Trap uśmiechnął się w mrok i znów położył na śpiworze. Przecież nawet nie myślał o żadnej kulce ognia. Wyciągnął ją z torby myśląc, że trzyma kamień. Nikt go nie pytał czy miał zamiar podpalić złego człowieka. Jeśli czarodziejka chce myśleć, że uczynił to celowo to niech sobie myśli. On na to pozwala.
   Nagle Halmarain zerwała się na równe nogi.
- To nie jest mój śpiwór! – krzyknęła nie zważając na własne wcześniejsze ostrzeżenia – Sądząc po smrodzie należy do jednego z krasnoludów żlebowych.
- No to się z nim zamień – sennie odparła Ripple.
- Umpth? Grod? – wołała czarodziejka ale Agharowie już spali a kiedy Aghar zaśnie to obudzenie go jest całkiem trudną sztuką.
   Trap się uśmiechnął i odpłynął w sen. Zostawił Halmarain samą by sama rozwiązała swój własny problem. Wiedział doskonale, że nie zdoła dobudzić krasnoluda, lecz jej frustracja może uczynić resztę nocy lekko podniecającą. Zasypiając wciąż jeszcze słyszał jej narzekania.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#29 2014-11-12 15:40:40

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 29

… a w zatęchłej bibliotece w Palanthas słowa spływały z pióra Astinusa…

- Niemożliwe!
   Takhisis patrzyła na Draaddisa Vultera za pośrednictwem kuli a jej wzrok miotał pioruny. Nawe ściany podziemnego laboratorium maga zdawały się skręcać przed gniewem Królowej Mroku. Czarno odziany mag skłonił się nisko. Miał nadzieję, że uda mu się jakoś gniew boginii ugłaskać.
- Jeżeli życzysz sobie sama wysłuchać świadectwa posłańca to natychmiast sprowadzę go do kuli – powiedział – Gdy powrócił w pamięci miał tylko obłędną walkę i śmierć Jaerume Kaldre w płomieniach. Jeżeli popełniłem jakiś błąd tworząc posłańca, choć nie wiem w jaki sposób, to z twoją mądrością i mocą ukazać mi możesz gdzie pobłądziłem.
- Twoje pochlebstwa nie robią na mnie wrażenia – warknęła Takhisis – Doprowadź posłańca do kuli.
   Wysokie krzesło umieścił Draaddis o stopę od kuli i przeszedł przez całą komnatę. Skrzydlaty szczur był akurat zajęty rozgryzaniem suchara więc nie zachował czujności. Czarodziej złapał go za ogon i podniósł do góry. Skrzeczącego i wywijającego się z uchwytu człowieka posadził wreszcie na krześle.
   Nieszczęsny stwór skurczył pod ostrym spojrzeniem bezlitosnej bogini, zaskrzeczał z przerażenia gdy badała zawartość jego pamięci. Uwolniła go po pięciu minutach. Szczur odskoczył z oparcia krzesła i poleciał do najdalszego zakątka komnaty gdzie skulił się za wielkim, glinianym dzbanem i bełkotał coś przerażony.
- Niemożliwe! – powtórzyła Takhisis – Jak kender mógł zniszczyć Kaldre? Skąd mógł wiedzieć, że Kaldre jest wrażliwy tylko na ogień?
- Prawdopodobnie nie wiedział, moja królowo. Kenderzy to dziwne istoty. Rzadko posługują się logiką w naszym rozumieniu – Draaddis szukał metody złagodzenia jej gniewu, który szybko mógł obrócić się przeciw niemu – Czy uważasz, że wieści od posłańca mówią prawdę?
- Ten stwór to tylko szczur ze skrzydłami. Nie ma nawet zdolności do kłamstwa. Na temat tego, co widział musi mówić prawdę, chyba że wszczepiłeś mu kłamstwo w mózg…
   Draaddis aż cofnął się od kuli choć wiedział dobrze, że żadna odległość go nie może chronić.
- Nie bój się, nawet ty zdajesz sobie sprawę, że nie mógłbyś nic zyskać przynosząc mi tak złe wieści.
- Nie, moja królowo, i nigdy nie chciałem niczego mniej niż sukcesu we wszystkich twych zamierzeniach.
- Sam zabezpieczysz ten sukces – odparła Takhisis – Dopadniesz kendera, kamień bramy oraz merchesti osobiście. A kiedy fale merchesti będą włóczyć się po Krynnie otrzymasz nagrodę.
- Fale mer… - Draadis był tak zaskoczony, że jednym słowem zdradził wielką ignorancję – Wiedziałem, że planowaliśmy popróbować sprowadzenia rodziców małego demona na Krynn…
- Nie tylko tych demonów, lecz tak wielu jak tylko zdoła się przedostać – syknęła Takhisis.
   Pojedyncze, perfekcyjne w swym pięknie oko patrzące nań z kryształowej kuli dosłownie go sparaliżowało – Ziemie i rasy Ansalonu nadal są podzielone. Od czasu Kataklizmu panuje nieufność do wszystkich  i do wszystkiego. Jednak z każdym dniem walk jest mniej a rasy zbliżają się do siebie. Muszę wrócić na Krynn póki jeszcze są w niezgodzie. Z dziesięć tych merchesti może dokonać zamieszania, jakiego teraz potrzebuję.
- Ale jak…- Draaddis ugryzł się w język.
   Takhisis zaczęła łykać końcówki słów a to znaczyło, że jej niecierpliwość co do wdrożenia planów gwałtownie wzrosła. Nie miał ochoty jej zirytować.
   Tyle, że Królowa Smoków i Mroku rozumiała jego umysł. Syknęła tak, że kolejna butla się rozpadła a potem bogini wytężyła siły by opanować własne emocje.
- Będziemy mogli użyć kamienia bramy kenderskiej dziewczyny w połączeniu z tym, który znajduje się teraz na innej płaszczyźnie. Jeżeli to się powiedzie to cóż może stanąć na przeszkodzie dwojgu ludziom, stojącym od siebie wystarczająco daleko, przed utworzeniem otworu dość dużego by przenieść więcej merchesti?
- Umysł twój, moja królowo, jest wielki i zarazem subtelny. Stoję tu pełen czci nabożnej.
- Nie masz czasu by stać, pełen czci czy jakkolwiek – odpaliła – Czuję moc tych kamieni. Czuję drżenie materii rozdzielającej płaszczyzny i, po krótkim zastanowieniu, zaczynam rozumieć jak materia ta działa. Nawet dla malutkiej uczennicy otwarcie portalu nie jest zdanie ponad siły, choć równie dobrze może zostać przezeń wessana. Na szczęście zostawili ją w Lytburgu.
- Tak, na szczęście – zgodził się Draaddis.
- Ciągle jeszcze możemy dopaść tych małych złodziei i demona. A wtedy będziemy mogli otworzyć portal. Kiedy już po naszej stronie będziemy mieli dorosłe merchesti to ty i ktoś, komu rozkazujesz będziecie prowadzić ich poszukiwania młodego.
   Twarz Królowej Mroku wykrzywił straszliwy uśmiech.
- A ich śladem będzie szła fala zniszczeń, jakich Krynn nigdy jeszcze poznał.
- A wtedy i ty będziesz mogła zstąpić do tego świata – szepnął Draaddis i zadrżał z wyczekiwania i strachu zarazem.
- A w tym czasie ty i ja będziemy podróżować po świecie, otwierać kolejne portale do Vasmarg i ściągać więcej merchesti. Kiedy zajmą się niszczeniem świata w nadziei znalezienia drogi do domu, my będziemy budować armię.
- Rzekomo w celu walki z merchesti?
   Takhisis znów się roześmiał, tym razem z zachwytu.
- Myśl doskonała i tak subtelna, Draaddis. Wyraźnie mądrzejesz. Zbudujemy armię z tych samych ludów, które nas zwalczają a nim dojdą do tego, kto im przewodzi będą już moi! – tryumfalny uśmiech Takhisis zamarł.
- Draaddis, jest coś jeszcze czego żądam.
- Tak, moja królowo?
- Kenderów chcę żywych. Uwięzisz ich w podziemnych komnatach. Gdy tylko wrócę na Krynn poznają, że zasłużyli na mą szczególną uwagę.
- Zrobię jak żądasz, moja królowo – odparł Draaddis z drżeniem.
   Zobaczył złe zamiary w oczach boginii i podczas gdy zwykle nie czuł sympatii do nikogo poza sobą to tym razem wiedział, że kenderów czeka groza jakiej nawet on nigdy nie doświadczył.
* * * * *
   Sladge Grafont, straszak, przywódca wymieszanej bandy ośmiu straszaków i czterech hobgoblinów, podrapał się po brzuch i wykrzywił gębę w grymasie. Stał teraz na stromym zboczu wzgórza i spoglądał w dół na niewielkie ognisko w wąskiej dolince. Całe dnie spędził na poszukiwaniach by na koniec dopaść zwierzynę. Był za sprytny by runąć ze wzgórza nim będzie wszystkiego pewien więc  spędzi tu jeszcze parę minut na obserwacji szóstki krzątającej się wokół ogniska.
   Od dwóch lat gdy prowadził bandę nie przegrał żadnej potyczki, ta jednak była najważniejsza ze wszystkich. Jeśli zwiedzie w tej misji to jedyną nagrodą będzie śmierć.
- Być znaleźć podróżnych? – spytał Brudge, zastępca Sladge’a.
- Myślę tak, myślę tak – odparł Sladge – Czarodziej mówił podróżnych być sześć a sześć obcych być obozować.
   Sladge nie miał nawet najmniejszej ochoty myśleć o czarodzieju, który nagle wtargnął do ich obozu jakieś trzy… może cztery dni temu… a może pięć. Sladge zawsze miał kłopot z określeniem upływu czasu. Draaddis Vulter przyrzekł nagrodę w postaci znakomitej, wytwarzanej przez krasnoludów broni, jeżeli znajdą szóstkę obcych których poszukuje. Przyrzekł również karę gdyby go zawiedli. Sladge aż się zatrząsł, gdy sobie przypomniał jak czarodziej przywołał mroczną postać. Czarny stwór, wyglądający jak beznoga i bezręka część bezksiężycowej nocy, nie posiadająca głowy ani stóp, ani żadnej widocznej broni porwała Mishaga. Po prostu czerń go otuliła i już... nie było go. A wtedy czarodziej rozkazał Sladge’owi zlokalizowanie i napaść na grupę podróżującą na wschód. Jeśli tego nie dokona to czarny stwór wróci i zabierze i jego, i resztę bandy.
   Sladge znów się podrapał i dalej patrzył na obóz poniżej. Jak zaatakować to już był jego problem. Wiedział dobrze, co robić gdy atakował zaskoczoną grupkę. P prostu zabijali wszystkich i zabierali wszystko, co przedstawiało jakąś wartość… ta napaść ma być inna.
   Czarodziej powiedział, że mogą zatłuc i obrabować trójkę krasnoludów; jednego Neidara i dwóch Agharów. Dwójka kenderów i dziwaczny, nieduży stwór z jakim podróżują mają być schwytani żywcem.
   Musi też jakoś powstrzymać bandę od przeszukania i obrabowania kenderów. Nie miał pojęcia jak tego dokonać. Widzieli czarodzieja, słyszeli groźby, tylko czy będą o nich pamiętać gdy krew im zawrze od mordu i rabunku? Nie miał ochoty na to, by stać się pożywieniem czarnego czegoś ponieważ członkowie bandy zapomnieli, że muszą pastępować według rozkazów czarodzieja.
- Być iść teraz? – zapytał Brudge.
- Chcesz być ruszać za szybko, nie myśleć – przywódca strofował towarzysza.
- Móc być użyć atl-atl – zasugerował Brudge i potrząsnął krótką włócznią oraz pałką do ciskania.
- Mózg być wypłynąć – narzekał Sladge.
   Brudge zawsze był zbyt niecierpliwy. Sladge czasem się zastanawiał, czy nie jest też trochę tchórzliwy. Jego zastępca zawsze wolał atakować na dystans. Za walką wręcz nie przepadał.
- Czarodziej mówi móc zabić wszystko tylko nie kender i złodziej z kopytami. Jak mówić stąd który być z kopytami? – spytał Sladge.
   Najrozsądniejszym sposobem postępowania było jednak wykonywanie rozkazów czarodzieja a to oznaczało trzymanie pod kontrolą całej bandy. I dlatego potrzebował ostrożnego planu.
   Brudge podrapał się po brzuchu, potem po głowie a w końcu po ostro zakończonym lewym uchu. Rozejrzał się wokół jakby szukał odpowiedzi.
- Móc zabić krasnoludy – mruknął gardłowo.
   Żądza krwi już w nim wzbierała. Ciągle palcami macał rzucaną broń. Brudge był zbyt sprytny by narażać się niepotrzebnie na niebezpieczeństwo. I właśnie dlatego był zastępcą.
- Ale robić coś, albo sen skończy plan – powiedział Brudge i wskazał włócznią resztę bandy.
   Siedzieli wszyscy przygarbienia na pniakach na zboczu wzgórza podczas gdy dowódcy pracowali nad planem.
- Być ziemia trząść ich obudzić.
   Sladge dobrze wiedział, że kompan ma rację. Od paru dni ścigali już podróżnych bez chwili wytchnienia. W tej chwili gnali jeszcze z rozpędu. Gnali popędzani jakąś nerwową energią która popycha ich wszystkich do wysiłków poza granice wytrzymałości. Wiedział dobrze, że tej energii teraz muszą użyć albo padną ze zmęczenia.
- Czołgać cicho ze wzgórza – polecił Sladge – Być blisko widzieć Rego z kopytami zanim zabić reszta.
   Poczekał aż Brudge przekaże rozkazy pozostałym a potem poprowadził. Podstępny atak mógłby się powieść gdyby zmęczenie nie kazało mu wleźć na chwiejny kamień. Ześlizgnął się o dwadzieścia stóp łamiąc po drodze krzaki. Mały kamień poleciał w dół.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#30 2014-11-15 13:53:10

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 30

   Mój Wujek Trapspringer w końcu uznał, że podróżowanie w towarzystwie czarodziejki, krasnoludów żlebowych oraz merchesti jest interesujące…
- Koło mówi ktoś iść!
   Ostrzeżenie krasnoluda żlebowego wyrwało Trapa z głębokiego snu i postawiło od razu na równe nogi. Ripple, z już gotowym whippikiem, była równie szybka.
   Umpth spał wtulony uchem w zardzewiałą obręcz koła i, jak zazwyczaj, jako pierwszy podniósł alarm.
- Co… co się dzieje? – spytała Halmarain rozglądając się dokoła.
   Trzymała straż przez kilka ostatnich godzin w nocy, lecz teraz siadła w zmiętym śpiworze z głową jeszcze kiwającą się od snu.
- Koło mówi ktoś iść – powtórzył Umpth.
   Halmarain popatrzyła krasnoluda żlebowego i wstała rozglądając się wokoło.
- Kto taki? – spytała – I gdzie jest Trap?
- Założył pierścień Orandera, ten od niewidzialności – odparła Ripple.
   Gorączkowo grzebała w torbie lewą ręką w prawej już dzierżąc whippik. Tarp natomiast, pozostając dla reszty otoczenia całkowicie niewidzialny, odszedł dalej od ogniska. Początkowo nic nie słyszał, lecz po chwili doszedł go ze zbocza powyżej przyciszony syk a potem lekko syczący szept. Wyślizgnął się z obozu i poszedł w górę. Minął w ciemności człekokształtne stwory i byłby ich wcale nie dostrzegł gdyby straszak niosący koniec liny nie palnął się paluchem stopy w kamień i nie wpadł na drzewo chwytając jakiejś gałęzi.
- O ho ho! – mruknął do siebie Trap – Skradamy się do nas, co?
   Pośpiesznie zbiegł ze wzgórza aż dopadł ostatniego ze skradających się stworów. Ścisnął hoopak i wpakował widelcowaty koniec broni między kolana straszaka. Stwór zawył i potoczył się w dół przewracając jak tocząca się bila cztery hobgobliny i kolejne trzy straszaki. Chcąc powstrzymać spadanie ze wzgórza stwory zaczęły się chwytać jeden drugiego. Uczestnicy niedoszłej zasadzki staczali się ze wzgórza najbardziej stromą ścieżką, łożyskiem wyschniętego potoku. Po drodze wpadali na kamienie i głazy. Kiedy zaś łożysko strumienia skręciło plątanina ciał potoczyła się na południową stronę grzbietu wzgórza i poleciała poniżej obozowiska.
   Trap pobiegła za nimi. Fascynowała go ta plątanina nóg, ramion i przeróżnej broni sterczącej z kuli splątanych ciał straszaków i hobgoblinów. O fakcie, że jest tym zbytnio zainteresowany przekonał się, gdy potknąwszy się o korzeń poleciał w dół stromizny. Wylądował na poduszce splątanych ciał.
    Łapsko jakiegoś straszaka chwyciło za tył kamizelki kendera więc nie miał już innego wyjścia tylko z całą resztą plątaniny staczał się po zboczu. Skupiał się co prawda przede wszystkim na własnym losie, lecz i tak dosłyszał parę razy uderzenia metalowego hełmu o kamienie. Zadźwięczało jakby kto łbem walnął o skałę.
   Bycie częścią toczącej się kuli było nowym doświadczeniem, kiedy jednak kula wykonała obrót kender znalazł się na dole. Uderzenia, zadrapania i sama waga ciężkich stworów powodowała duży dyskomfort no i nie była zabawna. Na całe szczęście, gdy kula dotoczyła się już do samego dołu żlebu kender był niemal na samym wierzchu. Straszak zwolnił uchwyt na kamizelce kendera więc ten szybko potoczył się w bok. Pozostali jakoś usiłowali wstać, lecz jeden straszak i dwa hobgobliny leżały nieruchomo tam gdzie padły. Jeden z nich miał fatalnie powgniatany hełm.
   Pozostali byli albo ogłuszeni albo oszołomieni. Spadli na samo dno żlebu, tylko trzy długie kroki od strumienia, tyle że za zakolem strumyka więc z obozu byli niewidoczni. Oszołomieni i absolutnie nie mający pojęcia gdzie się teraz znajdują nie stanowili bezpośredniego zagrożenia. Trap był podrapany i poobijany, lecz większych ran nie odniósł. Otrząsnął się i chwiejnym krokiem poszedł w kierunku czterech straszaków, którzy w spadającą kulę ciał nie byli wplątani. Oni oczywiście też teraz szukali zaginionych kompanów.
   Pierścień niewidzialności wciąż działał tak więc kender nie obawiał się zbytniego zbliżenia do wrogów. Najpierw poszedł śladami ostatniego z nich a potem wszedł pomiędzy ostatnią dwójkę. Szeptali coś do siebie dokładnie ponad głową kendera.
   Trap uznał to za bardzo zabawne. Mógł wślizgnąć się pomiędzy wrogów a oni nie mają o tym pojęcia. Więcej zabawy miałby rozumiejąc ich mowę ale i tak nie rozumiejąc zabawę miał przednią. Przypatrywał się właśnie większemu z nich gdy niezdarnie stąpnął na kamień i omalże nie stracił równowagi. Starając się złapać równowagę szeroko rozłożył ramiona i stalowym końcem hoopaka dziabnął jednego ze straszaków w plecy.
   Wielki stwór odwrócił się i warknął na straszaka idącego jego śladem. Odpowiedzią było warknięcie pełne zaskoczenia i zaprzeczenia. Trap wyszczerzył zęby. Przeszedł w ciszy kilka kolejnych kroków i dźgnął straszaka w pośladki. Dziabnięty warknął lecz nawet się nie odwrócił. Za trzecim razem Trap dźgnął z całych sił i natychmiast odskoczył w bok. Ofiara kendera odwróciła się do swego kompana.
   Rozzłoszczony straszak zawył z wściekłości i jednym ciosem powalił drugiego straszaka. Zaskoczony wywarczał całą serię przekleństw i kopnął napastnika. Okrzyki wściekłości rozbrzmiewały teraz echem wśród wzgórz. Pozostali dwaj, rozwścieczeni fiaskiem zastawionej pułapki, zwrócili się przeciw walczącej dwójce i drzewcami włóczni zdrowo ich obili.
   Kender prysnął przed siebie i po chwili był już w obozie. Ripple była bardzo zajęta. Wraz z Grodem zakładali siodła kucom. Dociągała popręgi w trzech siodłach podczas gdy Halmarain i Umpth trzymali straż.
- Spowolniłem ich, lecz są coraz bliżej – szepnął do Ripple.
   Zaskoczona dziewczyna aż odskoczyła doświadczając głosu bez obecności ciała. Na szczęście nie była osobą skłonną do pisków i wrzasków.
- Nosisz jeden z pierścieni Orandera – powiedziała – Chciałabym wiedzieć co zrobić z moim.
- Załóż a zobaczysz co się będzie działo – odparł i obejrzał się przez ramię.
   Atakujących nie było jeszcze nigdzie widać więc dociągał wraz z siostrą popręgi kuców. Rozejrzał się wokół w poszukiwaniu małego demona. Jak tylko będą mogli wpakować go w siodło to mogą mieć szansę ucieczki przed człekokształtnymi prześladowcami.
- Nie widzę Begluga – powiedział wbijając wzrok w cień.
- A gdzież on jest? – zezłościła się Halmarain.
   Mały demon rozpłynął się w powietrzu.
*  *  *  *  *
- Beglug pójść? – spytał Umpth.
   Rozglądał się dokoła a brudną twarz wykrzywiło głębokie zamyslenie.
- Taa, może koło mogłoby go znaleźć – cisnęła Halmarain.
   Po chwili głos czarodziejki złagodniał.
- To pewnie moja wina. Nie mogłam siodłać kuców; powinnam jego pilnować.
- Przecież trzymałaś straż przed atakiem – odezwała się Ripple, która jak zawsze była pełna sympatii i zrozumienia.
- Nikt nie jest w stanie dopilnować wszystkiego – odezwał się Trap – Po prostu musimy go odnaleźć ale w międzyczasie musimy pozostać tutaj. Może sam wróci.
- Iść znaleźć Beglug teraz – powiedział Umpth przykładając ucho do metalowej obręczy koła – Duża stopa iść.
- Straszaki – Trap już miał hoopak w pełnej gotowości.
   Sięgnął do sakwy w której trzymał gładkie kamienie. Miał zamiar wydobyć jedną z tych ognistych kulek które zabrał z Deepdel. Sądził, że ich znalezienie powinno być łatwe bowiem opakował je w kawałek materiału, lecz gładkie otoczaki ze strumienia jakoś same opadły na dno sakwy i teraz nie umiał ich dotykiem w ciemności odróżnić od innych kul.
   Nie mgli teraz uciekać, nie mogli pozostawić merchesti samego. Poprowadzili kuce w górę północnego stoku wzgórza za plecami i zajęli stanowiska na zalesionym zboczu ponad obozowym ogniskiem. Nikt nie wydawał poleceń, nikt nie starał się dowodzić, po prostu wszyscy uznali, że tak należy. Z przeciwległego stoku dobiegały odgłosy warkliwych poleceń; człekokształtne stwory szykowały się do ataku. Wycia i ryczące rozkazy sugerowały, że chyba dowódcy mają ze swoim oddziałem jakieś kłopoty.
   Grod oznajmił, że idzie poszukać Begluga i zniknął na stoku powyżej reszty. Umpth biegał z twarzą pełną przerażenia tam i z powrotem od obozowiska do kucyków, przynosił paczki i posłania, których w pośpiechu nie załadowali. Nikt go nie przestrzegł, że w tym pragnieniu zebrania całości ruchomego majątku zdradza miejsce ukrycia pozostałych członków grupy. Ledwie skończył z tym truchtaniem juki kuców zostały załadowane. Gdyby teraz wiedzieli tylko gdzie podział się krasnolud żlebowy oraz mały demon to mogliby jeszcze uciec.
- Iść szukać Beglug? – zasugerował Umpth z lekka wystraszonym głosem i ostrożnie popatrzył przez ramię – Wszyscy iść szukać Beglug.
- Nie możemy ganiać po nocy przez las – odparła Halmarain – Jedyna szansa to pozostać tu razem, choć doprawdy nie mam pojęcia co możemy zdziałać przeciwko tym straszakom.
   Głos jej drżał, lecz stała w pełnej gotowości.
- Sprawdź, może pamiętasz jakieś zaklęcie – zapytała Ripple – Może kiedy zdecydujesz się na jakieś to będziesz mogła go użyć zanim zaatakują.
- Staram się – czarodziejka coś tam szeptała i mamrotała pod nosem.
   Pisnęła cicho gdy zobaczyła poruszenie pod drzewami po drugiej stronie strumienia. Tuzin dużych, człekokształtnych stworów weszło w księżycową poświatę naprzeciwko obozowiska. Nie widzieli jeszcze ani czwórki podróżnych  skrytych w cieniu drzew, ani spętanych kuców stojących wyżej na zboczu.
- I właśnie teraz się zużyło – mruknął Trap z wielkim niezadowoleniem bowiem znów był widoczny jeśli kiedykolwiek znów zobaczymy Orandera to sobie z nim poważnie porozmawiam o tej jego magii.
   Zdjął pierścień i schował do sakwy szukając jednocześnie drugiego.
- Gdybyż ten pierścień miał choć troszkę magii – westchnęła Ripple i podniosła dłoń ukazując bratu drugi pierścień jaki zabrała ze skrzyni Orandera – Chciałabym, żeby powiększył mnie tak, żebym była dwa razy większa od straszaków a wtedy dopiero zobaczyliby… uups!
   Gałęzie zaczęły chłostać wokoło gdy Ripple wystrzeliła wzrostem na piętnaście stóp.
- O rany! Ale ubaw! Jak to zrobiłaś? – pytał brat szybko odchodząc od powiększającej się jeszcze stopy siostry – Możesz też powiększyć mnie?
- Nie wiem jak to zrobiłam – odparła i wyszła z pomiędzy osłaniających ją konarów drzew.
   Kiedy odepchnęła pierwszy z nich usłyszeli krzyk przerażenia. Ripple popatrzyła, sięgnęła ręką i zdjęła Begluga z drzewa. Kiedy postawiła go na ziemi rozejrzał się wokół zaspanymi oczami i szeroko ziewnął.
- Gdyby Gryd tu był to moglibyśmy…
   Trap zamierzał powiedzieć „zwiać”, lecz było to bezcelowe. Najpierw rozmowa, potem hałas powstały przy wzrastaniu Ripple a potem wystraszony wrzask Begluga sprawiły, że straszaki ich dostrzegły. Nie widziały jeszcze Ripple bowiem liście wysokich drzew dokładnie ją maskowały.
   Największy z nich runął przez w stronę drzew, lecz po trzech krokach stanął, ryknął na pozostałych i pozwolił, by go minęli. Gnał tuż za nimi waląc po plecach zwalniających kompanów. Z rozpryskiem przelecieli strumień, minęli dogasające i ognisko i ruszyli w górę zbocza.
   Ripple przepchnęła się przez kryjące ją drzewa i wyszła na otwartą przestrzeń, by stanąć twarzą w twarz z dwoma, pierwszymi napastnikami. Humanoidy stanęły jak wryte i zaczęły się na nią gapić. Obydwa straszaki miały po siedem stóp wzrostu i przywykły myśleć o sobie jako o największych i najdzikszych stworzeniach na świecie. Stali teraz zagapieni a niziutkie czoła marszczyły im się ze zdumienia, a szpiczasto zakończone uszy drgały nerwowo.
- Cześć – zawołała Ripple.
   Sięgnęła wielką ręką, złapała najbliższego straszaka za ramię i cisnęła go wstecz do reszty kompanów.
- Fajnie żeście wpadli z wizytą.
   Złapała wycelowaną w nią włócznię drugiego napastnika podczas gdy on sam usiłował się właśnie cofnąć. Mocny chwyt na drzewcu broni pociągnął go do przodu.
- Zabawmy się trochę.
   Chwyciła go za bark i cisnęła w nadbiegającą trójkę. Cała czwórka poleciała wstecz do samego strumienia.
   Trap wreszcie odszukał drugi z pierścieni, które zabrał ze skrzynki skarbów Orandera. Wsunął go szybciutko na palec, wziął jeszcze z sakiewki kamień i wpakował go w procę hoopaka. Zauważył straszaka, który skradał się z tyłu całej grupy straszaków, dosłownie krył się za ich plecami. Humanoid sprytnie wykorzystywał cień by okrążyć i zajść Ripple od tyłu.
- To powinno cię zatrzymać – mruknął Trap i zawirował hopakiem.
   Na całe nieszczęście wymachiwanie hoopakiem nad głową pochłonęło uwagę kendera w takim stopniu, ,ze całkiem zapomniał o pierścieniu. Żeby wzmóc siłę rzutu zrobił dość spory wykrok. Nieszczęsny krok zaniósł go daleko od drzew i trzasnął o straszaka, który właśnie wyłaził z cienia na drugim brzegu strumienia.
   Kamień puszczony z hoopaka poleciał całkiem dziko i palnął Ripple w lewą łydkę. Szarpnęła nogą i… kopnęła straszaka, który zachodził ją chyłkiem od tyłu. Zawył głośno lecąc w powietrzu, palnął o pień drzewa i ześlizgnął się na ziemię.
   Tymczasem Trap, lekko oszołomiony kolizją ze straszakiem,  potrząsnął głową, spojrzał na pierścień i zapiał z zachwytu.
- To było wspaniałe!
   Popatrzył na straszaka, który odzyskiwał równowagę po tym, jak Ripple zrobiła zeń bilę do kręgli. Kender zrobił w jego kierunku krok i trzasnął go w bok. Wielki humanoid ponownie poleciał do strumień.
- I jeszcze raz! – powiedział Trap, któremu od zderzenia zadźwięczało w uszach.
   Zrobił krok w kierunku kolejnego straszaka, lecz tym razem cel był troszkę z boku a na dodatek dostrzegł, że uwaga Ripple zwraca się znów ku jego osobie więc zaczął się cofać. Trap znalazł się nagle na zboczu wzgórza gdzie znalazł kolejny cel. Zderzył się z Grodem. Na szczęście krasnolud żlebowy znalazł się gdzieś w okolicy końca gigantycznego kroku kendera. Grod sam stanął na nogi.
- Nie mam Beglug – powiedział – Ja wracać.
   Ostatnie słowa brzmiały jak wyraz pretensji. W końcu Trap nie musiał tak bezceremonialnie na niego wpadać.
- Znaleźliśmy Begluga. Umpth gp teraz pilnuje – odrzekł Trap – Idź mu pomóc.
   Kender się odwrócił I już był gotowy do kolejnego kroku olbrzyma, lecz większość straszaków i hobgoblinów – przynajmniej ci, co trzymali się jeszcze na nogach – wiała na drugą stronę strumienia. Ripple jeszcze dokuczała im whippikiem, który urósł wraz z nią bowiem trzymała go wyrażając życzenie.
   Oszołomiony przywódca odzyskał przytomność umysłu. Odnalazł oszczep i miotacz oszczepów zwany atl-atl. Brał na cel plecy wycofującej się Ripple gdy Trap wystrzelił kamień i posłał go w stronę straszak. Tym razem znalazł wybuchową kulkę ognia, która trzasnęła przywódcę straszaków w plecy. Trafiony poczuł płomienie przez skórzaną kamizelkę i wyjąc pognał w stronę strumienia.
   Większość straszaków i hobgoblinów główną broń pogubiło w starciu. Część porzucili tocząc się ze wzgórza. Część wytrącono im z rąk gdy Ripple cisnęła jednego z napastników w grupę pozostałych. Dwóch miało topory, jeden krótką włócznię ale nie była to broń, która mogłaby sięgnąć gigantyczną kenderską dziewczynę. Zwłaszcza chłoszczącą ich wciąż skórzaną pętlą wielkiego whippika.
   Gdzieś poniżej Ripple przywódca napastników wpadł do wody aż skórzana kamizela zaczęła parować. Czmychnął pomiędzy drzewa. Napastnicy pozbawieni przywództwa zawyli głośno, warknęli parę przekleństw i pobiegli przez małą polankę prosto w cień drzew. Ripple już chciała biec za nimi gdy Halmarain powstrzymała ją głośnym krzykiem.
   Trap wykonał wielki krok przez drzewa i dołączył do reszty a Ripple z łatwością przekroczyła strumyk i z powrotem weszła pomiędzy drzewa. Odgarniała przy tym konary jakby były to tylko źdźbła traw.
- Nareszcie wszyscy razem – powiedziała mała czarodziejka – Ruszajmy stąd nim twoje zaklęcie się wyczerpie.
- Dopóki się nie wyczerpie to ona nie może dosiąść kuca – przypomniał Trap.
- Mogę przecież zażyczyć sobie…
- Nie! – przerwała jej Halmarain – Nie mam pojęcia ilu życzeń możesz oczekiwać od pierścienia ale nie będzie tego za wiele. Nie marnuj ich.
   Jedną ręką Ripple posadziła Begluga w siodle, pozostali dali sobie radę sami. Trap poprowadził kuca siostry i ciągnął w jej zastępstwie kuce krasnoludów żlebowych. Za nim jechała jak zwykle Halmarain wiodąc kuca Begluga i jucznego. Za całą kolumną maszerowała Ripple; trzymała tylną straż na wypadek spotkania ze straszakami.
   Tuż przed brzegiem lasu Ripple gwałtownie skurczyła się do normalnych rozmiarów.
- Jak dobrze – powiedziała Halamrain – Na otwartej przestrzeni lepiej nie mieć w grupie giganta. Widziano by cię na mile wokoło.
   Gdy tylko opuścili las Trap skręcił na południowy wschód gdzie rozległe mokradła mogły chronić przed zobaczeniem ich z daleka. Pod taką ochroną podróżowali aż do wchodu słońca. Następni ruszyli na północny wchód by ominąć kolejny grzbiet górski.
   Zatrzymali się dopiero późnym popołudniem wybierając nizinę na postój. Halmarain rozpaliła ognisko a Ripple upiekła dwa króliki, które Trap upolował kamieniem ciśniętym z hoopaka. Podczas gdy zmęczone kuce spokojnie się pasły a Halmarain pilnowała ogniska dwójka kenderów wspięła się po zboczu szukając dobrego punktu obserwacyjnego.
- Dobrze się ukryjcie – zawołała za nimi czarodziejka.
- No nie, zupełnie jak byśmy nie przejechali tego grzbietu mniej niż godzinę temu – skarżył się Trap.
   Jednak się trochę ukryli gdy już dotarli do szczytu wzgórza. Rozglądali się wokoło bez specjalnego zainteresowania. Widzieli już wystarczająco dużo trawiastych równin, starczy na jakiś czas.
- A co to? – Ripple przykucnęła i dłonią wskazała jakieś poruszenie na północnym zachodzie.
- Wygląda na tych krasnoludów co to depczą nam po piętach – powiedział Trap – No i nie uwierzysz; znowu są przed nami!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#31 2014-11-15 13:54:27

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 31

- Jaki rodzaj stworów żyje w tych ruinach? – spytał Trap.
   Obrócił się w siodle i przez ramię popatrzył na Halmarain a w twarzy widać było oczekiwanie na odpowiedź.
- Takie, o których wolałbyś nic nie wiedzieć – odparła, lecz błysk natychmiastowego zainteresowania w oku kendera skłonił ją do wniesienia poprawki.
- Takie, o których ja wolałabym nic nie wiedzieć. Mogą w każdym razie zagrażać Beglugowi.
- I znowu coś, czego nie zobaczymy – zamamrotał Trap.
   Odwrócił się w siodle i popatrzył na szlak za plecami. Po czym znów zwrócił się w kierunku czarodziejki, zmarszczył brwi i szorstkim głosem rozzłoszczonego kendera oznajmił.
- Nie mieliśmy za wiele zabawy w tej twojej podróży, nic a nic – powiedział – Kiedy znajdziemy tego drugiego czarodzieja to chcę zobaczyć jakąś magię albo…
    Pozwolił niewypowiedzianej groźbie zawisnąć w powietrzu.
- A Ripple też tak postąpi – ostrzegł.
   Trap poczuł się wykorzystany i zużyty. Właśnie mijali ruiny Pey majaczące w oddali a on miał prawdziwą ochotę na zwiedzanie.
   Mała czarodziejka słyszała o Pey. Znała położenie ruin i dobrze wiedziała, że są blisko. Od chwili, gdy na horyzoncie ujrzeli krasnoludy uparła się, że podróżować będą tylko nocą za wyjątkiem okolic ruin Pey. Z jakiegoś powodu odmówiła kenderowi jakichkolwiek wyjaśnień. Wyglądała na przerażoną samym zbliżaniem się do Pey.
   I znów jechali nocą.
   Jazda nocna miała według Trapa tylko jedną zaletę; Beglug spał i nie dręczył jucznego kuca. Z każdym dniem małe merchesti stawało się coraz złośliwsze. Zanim jeszcze rozbili obóz użył nowo ułamanej gałęzi do chłostania Umptha i ganiania go po całym obozie.
   Dwójka kenderów wraz z Grodem w końcu odebrała małemu demonowi rózgę lecz wrzaski i krzyki sfrustrowanego merchesti niosły się na mile wokoło.
- Oddaj mu to – powiedziała Halmarain z ciężkim westchnieniem.
   Użyła nań wszystkich zaklęć uspokajających, lecz jej magia odnosiła coraz to mniej sukcesów wraz ze wzrastaniem demona. Studiowała ciężko by znów nauczyć się zaklęć. Już niedługo będą mogli mieć tylko krótkie chwile wytchnienia od jego kocich wrzasków.
- Dlaczego po prostu nie zamienisz go w żabę, czy co innego, dopóki nie znajdziemy czarodzieja? – spytała Ripple – Moglibyśmy go wpakować do torby i wtedy łatwiej byłoby sobie z nim poradzić.
   Kenderska dziewczyna uwielbiała kucyki a ponieważ Beglug dręczył je przy każdej okazji odkryła jak bardzo go nie lubi.
- Ponieważ nie wiem jak – mamrotała Halmarain – Gdybym wiedziała to mielibyśmy w podróży znacznie mniej problemów.
- Nie móc zrobić żaba? – spytał Grod.
   Trap przez chwilę wpatrywał się w czarodziejkę a potem zaczął się śmiać. Śmiał się tak, że aż go zgięło i w końcu, gdy już nie mógł ustać prosto, siadł sobie na ziemi. Ripple popatrywała na brata z wyrazem zakłopotania, lecz rozbawiona jego śmiechem, sama też zaczęła chichotać.
- Co się z wami dzieje? – ostro spytała Halmarain.
- I nadszedł czarodziej i zasiadł na pniu.
   Ripple podjęła zabawę w jednej chwili.
- I straszy, że w żaby zamieni nas już – dodała.
   Grod się roześmiał i zaczął klaskać.
- Nie chcę tego słuchać – wrzasnęła Halmarain.
- I sapie, i dycha, napełnia nas strachem – chichotał Trap.
- Lecz groźby, zaklęcia nie mają dziś wzięcia – dowaliła na domiar złego Ripple po czym rzuciła czarodziejce chytry uśmieszek.
- Grod też zrobi! – krzyknął kenderom krasnolud żlebowy jednocześnie aż podskakując z podniecenia.
   Zauważył, że uwaga wszystkich jest już zwrócona ku jego osobie więc nadął się ogromnie i złożył ręce za plecami.
- Nie musieć już myć! - zawołał i popatrzył z nadzieją na Trapa.
- Ojej! Chce się żyć! – obowiązkowo zwieńczył Trap.
- Skończyliście? – spytała cicho Halmarain.
   Właśnie utraciła największą broń w walce z brudem okrywającym krasnoludy żlebowe.
   Trap  nie miał pojęcia w jakim kierunku mają teraz się poruszać więc ruszył w stronę, która pozwalała im dojść do ostatniej ostrogi górskiej kolejnego łańcucha, jakieś może dwadzieścia pięć mil na wschód.
- Nie; powinniśmy iść dokładnie na wschód od Pey – powiedziała czarodziejka gdy zdała sobie sprawę, że idą północny wschód – Powinniśmy dotrzeć do gór o jakieś dziesięć mil na południe od Zamku Kurst. Wtedy przyda się naszyjnik krasnoludów.
- To już prawie dotarliśmy? – Trap nie mógł uwierzyć – Znajdziemy więc tego nowego czarodzieja i zobaczymy wreszcie jakąś magię?
   Kender opisywał czarodzieja czekającego na końcu szlaku jako „nowego” ponieważ znalezienie go było najnowszym celem podróży.
- Niczego nie przyrzekam – cicho powiedziała Halmarain – Pamiętaj, że nie znam Chalmisa Rosteriga. Wszystko, co nim wiem to, że jest czarodziejem o potężnej mocy.
- Hej! No wspaniale! Teraz już znamy jego imię i wkrótce będziemy na miejscu.
   Poznanie imienia uczyniło czarodzieja bardziej realnym. Trap od razu pogonił kuca, chciał jak najszybciej dotrzeć do celu. Komnaty czarodzieja będą z pewnością wypełnione mnóstwem rzeczy interesujących, tylko patrzyć i dotykać, no i będzie można namówić Chalmisa Rosteriga na pokazanie jakiejś zabawnej magii.
    Jechali całą noc. Świt zastał ich w samym środku pagórkowatego terenu pomiędzy ruinami Pey a najbardziej na zachód wysuniętą ostrogą Gór Khalikst. Rozbili obóz i przespali większość dnia, lecz późnym popołudniem obudził ich kwik jednego z kucyków. Trap natychmiast się zbudził i zerwał na nogi a hoopak był już gotów do walki. Pierwsza myśl kendera dotyczyła krasnoludów lub koboldów atakujących obóz. Osłupiał jednak i zmarszczył z obrzydzenia, gdy dostrzegł kucającego przy kucu Halmarain Begluga. Kuc leżał na ziemi i dziko walił kopytami. Kender nie zdążył się nawet ruszyć gdy poruszenia kuca osłabły i zwierzę umarło. Małe merchesti przegryzło mu gardło.
- Och! Nie! Nie! – Ripple ruszyła biegiem, lecz stanęła po kilku krokach i zaczęła szlochać.
   Kenderka uwielbiała kuce i lubiła czyścić im sierść, zaplatać grzywy, ogony czy czyścić kopyta.
- Beglug! Zły! Zły! – wrzeszczał Trap na niewielkiego potwora.
   Był wciąż jeszcze w szoku i nie mógł wykrztusić z siebie nic więcej.
   Halmarain się ruszyła, wymamrotała zaklęcie i po chwili blask zła w oczach merchesti przygasł. Zanucił i coś cicho i po prostu stał w miejscu. Na polecenie Halmarain wrócił do ogniska, zwinął się i zasnął.
- Mówiłam wam, że ten potwór to samo zło – powiedziała czarodziejka patrząc na martwego kuca.
- Nie dobrze robić Lawa Brzuch spać – powiedział Umpth popatrując na truchło – Jego zjeść kuc teraz, nie zły dwa dni, może.
- Nie będzie jadł tego zwierzęcia! – krzyknęła Halmarain – Ostatnią potrzebną nam sprawą jest odkrycie przez demona jak smakują nasze wierzchowce.
- Nie zrobić dobra magia – wtrącił Grod, który też patrzył na zwłoki – Za ciężki. Nie móc nieść.
   Coś szybko upitrasili, załadowali ocalałe kuce i opuścili obóz. Halmarain jechała na jucznym kucu a jego juki z zaopatrzeniem rozdzielono na grzbiety  kuców Agharów i kenderów.
   O świcie kolejnego dnia znaleźli głęboki żleb w którym znalezienie ich było niemożliwe. Rozbili obóz w miejscu, od którego do pierwszych gór dzielił ich dystans dwóch mil.
- Jak już skończymy jeść to może poszlibyśmy odwiedzić czarodzieja? – spytała Ripple.
   Była uszczęśliwiona, podobnie jak jej brat, że nudna podróż była już za nimi.
- To byłoby miłe – zgodziła się czarodziejka z jednoczesnym przygnębionym westchnieniem.
- O jej! Jakaś ty smutna. Sądziłem, że jak tu dojdziemy to będziesz uradowana – powiedział zaskoczony jej wyraźnym rozczarowaniem Trap.
- Ciągle jeszcze mamy wiele mil do przejścia po tych górach w poszukiwaniu ukrytego wejścia do opuszczonego miasta krasnoludów… opuszczonego od tysiąca lat – odparła Halmarain – To będzie najtrudniejsza część podróży.
- Trudna? Nieee, to będzie frajda. Lubię szukać różnych rzeczy – powiedizała Ripple – A jak poznamy, że już znaleźliśmy?
- Nie wiem.
   Kenderska para popatrzyła zdumiona na Halmarain. Nawet krasnoludy żlebowe zamarły zapominając na chwilę o jedzeniu i tylko gapiąc się na czarodziejkę.
- Czarodziej nie sprytna – powiedział Umpth.
- Tak mówić – zgodził się z nim Grod.
- Zamknijcie się!
   Halmarain wstała jednym skokiem i odmaszerowała ostro od ogniska. Małe stopy wzbijały chmurki kurzu gdy tak maszerowała wyschniętym łożyskiem potoku.
- Jest zmęczona – powiedziała Ripple – Gdy ktoś jest zmęczony to wszystko wygląda na trudniejsze niż jest naprawdę. Ja tam nie widzę żadnej trudności. Bez kłopotu znajdziemy wejście.
- Jak zrobić? – pytał Umpth.
- Jesteście krasnoludami… nie Hylarami, Neidarami, Daewerami I z pewnością nie Daergarami, lecz jednak krasnoludami. Powinniście umieć znaleźć wejście do krasnoludzkiego miasta.
- Agharowie nie żyją pod ziemią – przypomniał jej Trap – Nie mają pojęcia o kopalniach czy jaskiniach.
- Klan Aglest ma koło – ogłosił Umpth – Koło wie wszystko.
- Wiecej niż człowiek czarodziejka – dodał Grod zwracając twarz w bok, by było wiadome, że mówi do Umptha.
- Móc znaleźć wieś – zgodził się Umpth.
   Potruchtał wokół ogniska by usiąść twarzą w twarz z Grdem i podniósł jeden palec, potem zaś drugi.
- Koło wie ktoś idzie, dwa razy.
   Podniósł dwa kolejne palce i mocno się zakłopotał. Patrzył teraz na trzy palce co było co najmniej mylące. Wszystko zaś dlatego, że jego rasa nie była w stanie liczyć dalej niż do dwóch. Szybko rozwiązał problem… schował jeden palec pod brudny kciuk.
-Koło znaleźć Trap – powedział Grod i podniósł jeden palec.
   Zdenerwowanie Halmarain nie zaniosło jej zbyt daleko od obozu i właśnie teraz wracała a do jej uszu dotarło ostatnie zdanie rozmowy krasnoludów.
- Dość tego – krzyknęła na krasnoludy pamiętając jednak o zniżeniu głosu by nie przyciągać niczyjej, niechętnie widzianej, uwagi – Jeżeli koło jest tak potężne to pozwolimy mu znaleźć wejście do krasnoludzkich jaskiń.
- Czy to miejsce ma jakąś nazwę? – spytał Trap.
- Digondamaar, co oznacza „złote komnaty” w języku Neidarów.
- Neidarów? – zdziwił się Trap.
- Naprawdę? To interesujące. Opowiedz o tym – prosiła Ripple.
- Miasto nie jest Hylarskie. To Niedarowie założyli tu kopalnię I osiedle więcej niż tysiąc lat temu. Z jakiegoś powodu je opuścili.
   Halmarain przerwała i westchnęła ciężko nim zaczęła dalej mówić.
- Jak wiele tu zbudowali, jak daleko się zagłębili i dlaczego odeszli pozostaje zagadką znaną tylko krasnoludom. Plotka mówi, że Chalmis Rosterig mieszka w podziemnych komnatach niedaleko od jednego z wejść, zachodniego. To wszystko co wiem.
- Nie za wiele tego – rzekła Trap z lekką nutą przygany w głosie – No i opowieści to z tego też nie zrobiłaś. Na początek, dobre i to. Ty teraz zostań w obozie z Beglugiem i odpoczywaj. Jeżeli dwójka kenderów i dwa krasnoludy żlebowe nie będą mogły znaleźć wejścia to będzie znaczyło, że go tam nie ma.
   Halmarain wyglądał na niezdecydowaną. Popatrzyła wokół na obozowisko, dobrze ukryte w żlebie, a potem na małego demona, który zwinął się teraz w słońcu i spał.
- Już wiem. Przyniosę ci wodę ze strumienia żebyś miała swoją herbatkę – szybko powiedziała Ripple – Możesz tu sobie usiąść i odpoczywać a my pójdziemy na zwiedz… szukanie.
- Musicie uważać. Nigdy nie wiadomo, jakiego rodzaju stwory mogą się znaleźć w tych górach – odparła Halmarain.
   Trap pomyślał o ostrzeżeniu czarodziejki i sprawdził zawartość sakwy w poszukiwaniu kamieni do hoopaka. Zwinne palce kendera natrafiły na coś, czego dotykiem nie umiał zidentyfikować więc wyjął to na zewnątrz.
- Zupełnie o tym zapomniałem – mruknął i zaczął oglądać mały, szaro zielony dysk ze szkła.
   Przełożył go do innej sakiewki żeby nie użyć przez pomyłkę dysku jako pocisku do hoopaka.

* * * * *
   Jak głosi plotka Astinus z Palanthas służy bogu Zivityn albo też Gileanowi, bogowi wiedzy. Nikt nigdy nie poznał prawdy. Niemniej jednak teraz tylko pokiwał głową i opisywał satysfakcję wprost wylewającą się z głosu Mrocznej Królowej…

- Nareszcie! – powiedziała Tekhisis i westchnęła z ulgą.
   Po chwili parsknęła niezadowolona.
- Są w jakimś żlebie, nie widzę terenu wokoło.
- Spójrz Pani na te czerwone i szare prążki gleby – wskazał Draaddis Vulter – Taka anomalia geologiczna istnieje tylko w jednym miejscu na Krynnie.  Są na wschód od nas… wśród wzgórz. Przeszli tuż obok nas!
- Przynajmniej ten głupi kender nie zgubił dysku widzenia.
   Patrzyli jeszcze gdy kender wsunął dysk widzenia z powrotem do sakwy i natychmiast mała, ciemna chmurka przesłoniła skojarzonego z nim towarzysza, który leżał przy lustrze w laboratorium Draaddisa Vultera.
- Dopadnę ich, Draaddis – głos Mrocznej Królowej aż kipiał groźbą – Nie bynajmniej już żadnego durnia. Żadnych rycerzy śmierci, żadnych koboldów, żadnych goblinów i żadnych straszaków… a jeśli ci życie miłe, żadnych błędów.
   Komnata jakby znów wypełniała się mrocznymi miazmatami. Z mgły wyłaniały się zaciskające ramiona o długopalcych dłoniach z jeszcze dłuższymi szponami. Draaddis czuł rozdzieranie skóry i odrywanie żywego mięsa z twarzy i kończyn. Nie miało znaczenia, że czarodziej doskonale wiedział iż tortura ta jest tylko iluzją; ból w jego umyśle był rzeczywisty. Krzyknął i upadł, błagał zmysły o łaskę utraty przytomności lub o śmierć. Rany były tylko iluzją więc nie otrzymał żadnej z tych łask.
   W przerwach między własnymi wrzaskami, jak przez mgłę, słyszał skrzeczenie małego, skrzydlatego szczura. Szczur chwiejnie wyłonił się zza sterty książek i żałośnie zamachał skrzydłami, zupełnie jakby nagle utracił umiejętność lotu.
   Gdy tylko iluzja, a wraz z nią i ból, zgasła szczur zaczął pochlipywać. Draaddis stracił parę minut na odzyskanie tchu, uspokojenie zmysłów i wspięcie się na nogi.
- Rozumiesz Vulter? Będę miała kendera; będę miała ten kamień.
- Natychmiast rozpocznę poszukiwania – Draaddis głęboko skłonił się przed Królową.
   Nie powiedział jej, że wzgórza pomiędzy Pey a zachodnim krańcem gór są gęsto pocięte wąwozami. Wszystkie wyglądają niemal identycznie.

* * * * *
   Dwieście stop ponad laboratorium stary wilk wyskoczył z liściastego barłogu i wyprysnął prosto w ciemną noc. Trzymał lewą tylnią łapę cały czas uniesioną bowiem jakiś szponiasty stwór dopadł go we mgle i rozdarł ciało do żywego.
   Gnał wokół ruin i właśnie wypadł zza rogu, minął dwie wiewiórki zajadle dyskutujące nad miejscem zagrzebania wcześnie spadłego orzecha. Widząc gnającego wilka wiewiórki szybko skryły się w wysokiej trawie.
   Biegł już pół mili gdy zorientował się, że cały czas używa zranionej łapy. Zwolnił do truchtu. Po chwili stanął. Miejsce wyglądało na bezpieczne a chciał ranę wylizać nim znów zacznie boleć. Sprawdził sierść lecz nie znalazł najmniejszego śladu. Co się z nim wyczynia?


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#32 2014-11-17 08:50:58

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 32

   Pewnego razu Wujek Trapspringer powiedział mi, że jedną z najtrudniejszych spraw przy otwieraniu zamka czy unieszkodliwianiu pułapki jest znalezienie właściwego zamka. Powiedział mi też, że tą lekcję odrobił w czasie swojej pierwszej podróży…

- Znaleźć kopalnia Neidar ciężko – powiedział Umpth – Zmęczony.
   Ciężko klapnął na ziemię posyłając w powietrze obłok kurzu.
- Na muchy i robaki! Jesteś tak kiepski jak Halmarain. Nie będzie żadnych problemów – powiedział Trap – Po prostu musimy znaleźć właściwe miejsce.
   Zostawili Halmarain w obozie a sami prowadzili poszukiwania już prawie przez cały dzień. Krasnoludy były zmęczone, kenderska para też, lecz ci ostatni mieli wielką uciechę; oto wreszcie wymknęli się z kręgu strachów i biadolenia małej czarodziejki.
- Hej! Ale ubaw! Zupełnie zapomniałem! Już wiem, co musimy zrobić – zawołał Trap I wyciągnął z sakwy naszyjnik krasnoludów. Podwędził go z torby Halmarain. Po raz pierwszy zdarzyło się, że wziął od niej coś z pełną świadomością czynu, lecz uznał, że mogą tego potrzebować. Kiedy opuszczali obóz pamiętał jeszcze, że na obramowaniu każdego dysku znajdowały się maleńkie rysunki. Wiele z nich dotyczyło gór. Jeśli opisywały teren nad krasnoludzkimi kopalniami  to być może zdoł coś dopasować. Zabrał naszyjnik z tą intencją. Krótko po opuszczeniu obozu zaabsorbował się otoczeniem do tego stopnia, że o dyskach i swoich przemyśleniach całkiem zapomniał.
   Gdy tylko Umpth usiadł na zapylonej ziemi Grod ogłosił, że idzie na poszukiwanie jakiegoś martwego zwierzaka potrzebnego do magii Agharów i odszedł niedaleko na zbocze góry. Poczłapał i pochlapał w jakiejś strudze po czym klapnął pod drzewem.
- Tu chłodno – zawołał do brata.
   Kenderzy wiedzieli, że krasnoludy żlebowe nie ruszą się z miejsca dopóki nie odpoczną wiec brat i siostra znaleźli sobie głaz i usiedli razem w pobliżu. Trap wziął jeden koniec naszyjnika a Ripple drugi po czym oboje zaczęli przyglądać się rysunkom na dyskach i porównywać je otaczającą rzeczywistością. Powoli posuwali się wzdłuż naszyjnika dysków gdy nagle Trap spojrzał za siebie, z powrotem na trzymany właśnie dysk i zapiszczał z zachwytu.
- Popatrz! Widzisz ten podwójny szczyt?
   Najpierw wskazał na górę a potem na dysk.
- A zaraz za nim jest taka wysoka skała.
- Tak. To ten dysk – powiedziała Ripple – ale nie widzę gory z przodu.
   Wstali oboje i zaczęli się rozglądać. Chcieli znaleźć kąt pod jakim szkic został wykonany.
   Grod już najwidoczniej odpoczął wystarczająco bowiem gdy dwójka kenderów zaczęła chodzić w te i we wte zszedł ze wzgórza i do nich dołączył. Zawsze dotąd, gdy tylko zaczynali badać łańcuch pokrytych rysunkami dysków wykazywał mniejszy z krasnoludów żlebowych wykazywał całkiem nie-Agharskie zainteresowanie. Tym razem sprawę całkiem zignorował. Podszedł do brata, który wciąż jeszcze siedział w pyle wąwozu.
- Zmęczony, zmęczony, głodny – powiedział – Iść obóz. Spać.
- Jeść, potem spać – Umpth poprawił priorytety i powstał.
- Nie! Jeszcze nie, ciągle jeszcze jest dość światła – oponowała Ripple, lecz tym razem krasnoludy żlebowe nie były otwarte na żadną perswazję.
- Iść teraz – rzekł Umpth i rzeczywiście poszedł na wschód.
- Stań! Zaczekaj! Właśnie znaleźliśmy dysk… - Trap zaczął się sprzeciwiać, lecz po chwili dał sobie z tym spokój.
   Rozumiał dobrze jak się czuli. Najpierw całą noc jechali konno a potem spędzili cały dzień włócząc się po górach. On też był zmęczony ale nie miał za złe krasnoludom takiej ucieczki, a przynajmniej był już zbyt zmęczony na kłótnie z nimi.
- Na kolce i ciernie! Zaraza na krasnoludy żlebowe. Nie możemy pozwolić, żeby poszły same – klęła Ripple – zgubią drogę w tych żlebach.
   Słońce kryło się już za zachodnim łańcuchem gór gdy doszli do obozu położonego na dnie wyschniętego koryta strumienia. Halmarain właśnie kłóciła się z Beglugiem, który wodę przyniesioną na polewkę wylał na ziemię, zawzięcie mieszał glinę po czym pokrywał się plastrami szybko twardnącej mikstury.
- Przynajmniej nie próbował zjeść żadnego z kuców westchnęła mała czarodziejka.
- Ani polewki – z ulgą stwierdziła Ripple.
   W czasie nocnej jazdy Trapowi dopisało szczęście; upolował trzy króliki. Jeden zaspokoił wzrastający apetyt na mięso Begluga. Pozostałe dwa posłużyły za surowiec na polewkę.
   Krasnoludy żlebowe już miały zamiar rozpocząć ucztę samodzielnie gdy Halmarain trzepnęła Umptha drewnianą łychą w brudne ręce. Szybko nałożyła dwie wielkie porcje i postawiła je przed Agharami zanim ci zdążyli sięgnąć do kotła. Napełniła czarki kenderów i już wszyscy siedli wokół ogniska i zgodnie się posilali. Widać było, że podłuższej drzemce mała czarodziejka była w lepszym nastroju i bardziej pełna Nadzie aniżeli rankiem tego dnia. Nie powiedziała co prawda ani słowa gdy dwójka kenderów opowiadała o znalezieniu szczytu odpowiadającego rysunkom na dysku, lecz oczy jej wyraźnie rozbłysły.
   Na dalszą rozmowę to nawet Kenderzy okazali się jednak zbyt głodni. Krasnoludy żlebowe pożarły pierwszą porcję i zdążyły skończyć dokładkę podczas gdy Kenderzy wciąż pracowali nad pierwszą czarką.
- Spać teraz – ogłosił Umpth tonem nie dopuszczającym do jakiejkolwiek dyskusji.
   Wziął swój śpiwór i padł na w miarę równej powierzchni gruntu.
- Spać dobrze – zgodził się Grod i poszedł w ślady brata – Drzwi nie odejść. Krasnoludy nie odejść.
- Co? Jakie drzwi? Jakie krasoludy?
   Trap odsunął nie opróżnioną czarkę i skoczył na równe nogi. Dopadł do Groda.
- Jakie krasnoludy? Gdzie oni są?
- Hej, nie patrz tak na mnie. Ja nie widziałam żadnych krasnoludów – zawołała Ripple odpowiadając na pełne zapytania spojrzenie Halmarain.
- Widzieć  ze wzgórza – odparł Grod i zawinął się w derkę zamykając oczy.
- Z którego wzgórza? – naciskała Halmarain, lecz krasnolud żlebowy, z typowym dla swojej rasy prostolinijnym pragmatyzmem już odpłynął w sen.
   Podczas gdy mała kobieta wymieniała zdumione spojrzenia z dwójką kenderów jasne wąsy krasnoluda już zaczęły się unosić w głośnym chrapaniu.
- Hultajskie nasienie!
   Halamrain popatrzyła na śpiącego i wróciła do ogniska.
- Myślicie, że naprawdę widział te krasnoludy?
- Tak – powoli odpowiedział Trap – Umpth i Grod nie kłamią.
- Rzeczywiście – zgodziła się czarodziejka – Nie mają na tyle wyobraźni.
   Trap się z tym nie zgadzał. Uważał, że krasnoludy żlebowe udowodniły zarówno posiadaną wyobraźnię jak i sporą dozę przebiegłości, lecz mówienie tego Halmarain doprowadziłoby tylko do kolejnej sprzeczki a co innego zaprzątało mu teraz głowę. Jeśli Grod mówił, że widział krasnoludy to znaczy, że je widział.
- Myślisz, że to są te krasnoludy co idą naszym śladem – powiedział wpatrując się w praktykantkę czarodzieja – A być może tak nie jest.
- Oczywiście, że to te same – cisnęła Halmarain – Muszą być.
- Dlaczego? – spytała Ripple.
   Podobnie jak jej brat nie rozumiała argumentacji czarodziejki.
- Wzięliśmy ich naszyjnik…
- My go nie wzięliśmy – oponował Trap.
- Grod go wziął, lecz oni o tym nie wiedzą – Halmarain wyglądała na poirytowaną – Ten łańcuszek dysków, stanowiący jak się okazuje mapę wejść do kopalni i pułapek po drodze, ma dla nich ogromną wartość. Nigdy nie uwierzą, że krasnolud żlebowy po prostu chciał wręczyć go Ripple jako ozdobę.
- To wyjaśnia dlaczego idą za nami by go odzyskać – powiedziała Ripple – Ale nie wyjaśnia czemu czekają na nas u celu podróży.
- O tak, wyjaśnia – upierała się czarodziejka – gdy tylko wpadł w nasze ręce ruszyliśmy przecież na wschód zupełnie jakby ta decyzja wynikała z czegoś, co odczytaliśmy z naszyjnika. Pewnie nic nie wiedzą o porwaniu ciebie i Begluga. Ich kopalnie zawsze znajdują się w górach, zwłaszcza w łańcuchu Gór Garnet. Przecież kiedy opuszczaliśmy Solanthus szli na południe do Gór Garnet.
- Och, rozumiem! Oni uważają, że kierujemy się w stronę jednej z ukrytych kopalni w tym łańcuchu – w gardle Ripple zabrzmiał chichot zadowolenia z powodu zrozumienia argumentacji Halmarain – A kiedy kontynuowaliśmy marsz na wschód…
- Uznali, że kierujemy się do Digondamaar – dokończyła czarodziejka – To pewnie jedyne opuszczone siedlisko krasnoludów na naszej trasie, a przynajmniej w okolicy.
   Uśmiechnęła się z chytrym zadowoleniem.
-  A ponieważ na nas czekają więc wskazali nam wejście. Problem tylko, jak ich ominąć?
   Trap, czując nagle ciężar zmęczenia, ziewnął szeroko. Sugestia wydawała się Ripple tyleż nieoczekiwana co i nieodparta; ziewnęła równie mocno.
- Musicie być wyczerpani – z sympatią w głosie odezwała się Halmarain – Prześpijcie się parę godzin. W stronę gór ruszymy tuż przed świtem. Wtedy też pomyślimy o jakimś planie.
    Noc okryła cieniem wzgórza i żleby gdy Grod się nagle zbudził. Usiadł, przeciągnął się, nieźle się podrapał i ziewnął aż zatrzeszczały szczęki a uszy zdrżały z wysiłku. Zastanawiał się, jak długo spał? No i dlaczego właściwie się zbudził skoro było jeszcze ciemno?
   A potem już wiedział. Spał bardzo czujnie I budził się na każdy szelest już od wielu dni. Dwójka kenderów a nawet brat Groda, mądry przywódca klanu Aglest, nie przywiązywali wiele wagi do ostrzeżeń czarodziejki, lecz Grod jej wierzył. Merchesti było złe. Pomimo, że naprawdę chciał mieć oko na Lawa Brzuch to jednak gdy zasnął mały demon zabił jednego z kuców. Grod był zdecydowany powstrzymać Begluga przed kolejnego.
   Mniejszy z Agharów nie dbał wcale o dobro kucyków. Równie dobrze mógł iść jak jechać wierzchem. Ale Ładny Kender byłby znów płakał a Grod tego nie chciał.
   Rozejrzał się po kiepsko oświetlonym obozie, ognisko właśnie dogasało, i nagle zrozumiał przyczynę dla której obudził się tak nagle. Mała czarodziejka miała teraz trzymać wartę, lecz oparta o głaz spała i głośno posapywała. Oddech czarodziejki we śnie przypominał ciche szepty.
   Po drugiej stronie obozu Lawa Brzuch czołgał się powoli w stronę Ładnego Kendera. Oczy błyszczały mu czerwienią jak zawsze gdy był gotów do ataku na cokolwiek.
- Czarodziej! – zagulgotał Grod.
   Był tak przerażony zagrożeniem przed jakim znalazła się Ripple, że wydany przezeń okrzyk raczej przypominał skrzek. Rzucił się w kierunku Begluga szarżując przez cały obóz i walnął głową demona posyłając ich obu na ziemię.
   Beglug zerwał się pierwszy. Warczał głęboko, miękko, głosem niskim, gardłowym, pełnym zła i groźby. Wyciągnął szpony i przygiął kolana gotując się do skoku na wciąż jeszcze toczącego się krasnoluda.
   Grod zorientował się, co mu grozi i zamierzał wiać gdy właśnie usłyszał za plecami nucącą czarodziejkę. Zaklęcie zadziałało gdy merchesti już rzucił się na Groda. Kiedy jednak dopadł krasnoluda żlebowego w oczach już zgasła żądza krwi.
- Beglu, idź spać – rzuciła Halmarain i pobiegła z powrotem – Zranił cię?
   Zadała pytanie Grodowi  tonem tak miłym i pełnym troski, jakiego jeszcze nigdy wobec Aghara nie użyła.
- Jego nie ranić mnie. Iść ranić Ładny Kender – odpowiedział czarodziejce.
- Dobrze, że obudziłeś się na czas. Ocaliłeś jej życie – powiedziała Halmarain.
- Ja mówić ja budzić. Lawa Brzuch zły. Robić rzecz zła – upierał się Grod promieniejąc na myśl, że ocalił życie kenderskiej dziewczyny – Znaleźć duży czarodziej szybko. Beglug iść do jego To Miejsce. Nie ranić kuc ani Ładny Kender.
   Przemowa Groda zawierała słów więcej niż zwykle wypowiadał w ciągu tygodnia. Był jednak wciąż zmieszany spojrzeniem czarodziejki. Spojrzeniem twardym, badawczym, zupełnie jakby chciała mu zajrzeć do głowy.
- Jesteś znacznie sprytniejszy niż usiłujesz się wydawać, prawda? – powiedziała, lecz ponieważ sformułowała to jako pytanie nie wiedział jak ma odpowiedzieć.
   Po chwili krople deszczu wygoniły mu z głowy pytanie Halmarain.
- Obudź resztę. Musimy się wydostać z tego żlebu – ostrzegła i pośpiesznie zaczęła zbierać swoje rzeczy – Jeśli się rozpada na dobre to ten żleb spłynie wodą.
    Trap nie potrzebował pomocy Groda żeby się obudzić. Zimny deszcz padający prosto na twarz szybko go oprzytomnił. Ripple, Umpth i Beglug też już wiercili się w śpiworach. Merchesti zaskowytało i zaczęło drżeć.
   Halmarain pogoniła wszystkich ostrzeżeniem o nadchodzącej powodzi w żlebie więc szybko osiodłali kuce i załadowali bagaże. Beglug i Umpth jeszcze narzekali na obudzenie w środku nocy lecz posłusznie jechali za wiodącymi ich wierzchowce kenderami. Przekroczyli strumień u stóp żlebu i trochę pojechali pod jego prąd. Nim najgorsza burza uderzyła z pełną siłą zdołali już znaleźć inny wąwóz wiodący w góry więc pojechali nim do chwili aż zaczął wypełniać się wodą.
- Tędy! – zawołała do brata Ripple.
   Pamiętała niewielką, ślepą dolinkę, którą odkryli tego ranka. Nie mogli straszyć kuców ciemnością i dźwiękami echa w kopalni a ta dolinka wydawała się świetnym miejscem na ich pozostawienie.
   Wejście do doliny było wąskie i z łatwością mogli je zablokować ściętymi krzewami. Wspaniałe miejsce dla kuców. Tuż obok wejścia do doliny rosły kolczaste krzewy. Nacięli ich całe naręcza. Mieli wspaniały płot.
-No, teraz będzie najlepszy moment na zbliżenie się do obozu krasnoludów – pwoedziała Halmarain I popatrzyła na Groda – Pamiętasz drogę?
- Ciemno – narzekał krasnolud – Nie widzieć gdzie iść.
- Ja mogę powiedział Trap – Wiem w którym miejscu był gdy dostrzegł krasnoludy.
- Dlaczego iść teraz? – narzekał Umpth – Ciemno, zimno, mokro.
- A krasnoludy owiną się derkami i siądą wokół ogniska – odparła Halmarain – Nie będą się nas spodziewać.
- Nie wierzyć my tak głupi – mamrotał Grod.
   Gmerał we własnym śpiworze aż wydobył zeń derkę, której użył jako opończy. Na wierzch jeszcze narzucił odporną na wodę spodnią materię śpiwora. Poszedł za Trapem wciąż owijając się derką i wlókł się podtrzymując końce improwizowanej opończy wciąż wpadające w błoto letniego deszczu. Umpth poszedł za przykładem brata a Beglug skowytał dopóki nie został podobnie zabezpieczony. Umpth miał dodatkowy problem; musiał trzymać derkę i jednocześnie prowadzić koło.
- Zaczynam myśleć, że mają więcej zdrowego rozsądku niż mogłabym sądzić, że mogą mieć – powiedziała Halmarain po godzinie marszu.
   Była cała przemoczona i drżąca.
- Czarodziej uczy – powiedział Grod tonem pełnym zadowolenia, który zawsze złościł czarodziejkę.
   Zacisnęła szczęki i cicho człapała za dwójką kenderów.
   Trap uśmiechnął się pod nosem. Halmarain nie mogła użyć derki i tkaniny na
spodnie nawet gdyby bardzo chciała. W ciemności panującej w żlebie nie dostrzegli jej i zostawili. Nie była tym zachwycona, lecz wierząc, że wkrótce dojdą do czarodzieja, nie narzekała za mocno.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#33 2014-11-21 17:23:40

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 33

   Samotna świeca oświetlała ton historycznego dzieła podczas gdy Astinus pisał…

   Gdzieś poniżej, u stóp wzgórza, na dziesięciostopowym cyplu wystającym akurat na skrzyżowaniu żlebu i strumienia siedział królik korzystający z przewagi wyższego, suchego gruntu. Królika zaskoczył mroczny kształt, jaki nagle pojawił się pięć stóp przed nim.
   Królik prysnął przed siebie nawet nie zauważywszy, że kształt ten to człowiek w czarnych szatach, z głową skrytą pod kapturem. Gdyby nawet stworzenie rozpoznało rodzaj ubrania to nie mogłoby już zrozumieć runów obramowujących brzeg szaty, ani też faktu, że właśnie ujrzało czarodzieja.
   Draaddis Vulter wręcz zataczał się ze zmęczenia. Kenderów i merchesti szukał już ponad dwa dni bez chwili wytchnienia.
   Draaddis umysłem śledził podróże małej grupy. Gdy już przecięli południowe Góry Vingaard obeszli z bliska północny kraniec Gór Garnet a następnie  niewielką ostrogę gór, która kończyła się ledwie parę mil od Pey. Opuściwszy swe laboratorium Draaddis teleportował się w góry gdzie, jak dobrze wiedział, kolejna banda goblinów miała swe siedziby.
   Takhisis wyraźnie powiedziała, by nie więcej nie polegał na dzikich humanoidach i wcale też tego nie zamierzał. Potrzebował ich tylko do poszukiwań. Doliny między wzgórzami i głębokie żleby ukrywały podróżnych. Zależnie od obranego kierunku podróży mogli znajdować się wszędzie na obszarze co najmniej trzystu mil kwadratowych.
   Większość goblinów wysłał na północny wschód, poza Zamek Kurst, uważając , że grupa prowadzona przez kendera nadal będzie w miarę możności unikać gór.
   Gobliny były już poza jego zasięgiem gdy odkrył cały szereg tropów kuców idących na wschód od Pey. Poszedł za nimi, lecz ku swemu rozczarowaniu znalazł na końcu szlaku tylko szóstkę krasnoludów i musiał wszystko zacząć od początku. Tuż przed ulewą odkrył kolejne ślady znikające w żlebie tuż u jego stóp. Woda spływająca z okolicznych wzgórz niemal wypełniła niewielki żleb. Parę zwęglonych kawałków drzewa wypłukanych przez wodę I porzuconych na stercie kamieni stanowiło niezły dowód na opuszczone obozowisko. Pytanie brzmiało, czy opuścili obóz z własnego wyboru czy też wdzierająca się woda, spływająca obecnie żlebem, zmyła zarówno obozowiczów jak i ich dobytek.
   Draaddis wypowiedział słowo rozkazu i oto kula światła pojawiła się nad rwącym strumieniem. Posłał ją z biegiem strumienia aż ujrzał głębszy cień i sam pośpieszył brzegiem. Światło chwiało się na derką złapaną przez ciernisty krzew więc pośpieszył dalej z biegiem potoku. Zastanawiał się tylko, jak daleko będzie tak musiał się przedzierać nim znajdzie ciała dwójki kenderów i merchesti.
* * * * *
   Mój kochany Wujek Trapspringer mówił zawsze tak; kocham spotykać nowych ludzi, niektórzy z nich jednak nieźle potrafią życie utrudnić.
   Chodziło o kłopoty, jakie sprawiały mu te nieznośne krasnoludy… nie żebym coś miał przeciw krasnoludom, ale sami rozumiecie…
- Nawet jak znajdziemy krasnoludy, to nadal nie mamy sposobu, żeby odciągnąć je od wejścia – powiedziała Halmarain.
   Zmęczył ją deszcz, ciągłe ześlizgiwanie się i powrotne wdrapywanie na wzgórze. Poranną pogodę ducha deszcz zmył do cna.
- Nie wiemy, czy krasnoludy rozbiły obóz dokładnie naprzeciw wejścia – kontynuowała – A może siadły gdzie się dało bo były po prostu zmęczone. Podobnie jak my.
- Nie można, nie zrobimy, nie będziemy, dlatego – zawołał zirytowany ponuractwem czarodziejki Trap – Możemy to znaleźć. Mogę użyć swego pierścienia niewidzialności…
- Pierścienia niewidzialności Orandera – przypomniała Halmarain.
- … pierścienia Orandera, prześlizgnąć się tuż obok nich i rozejrzeć się za wejściem – zakończył kender – Jeśli go tam nawet nie ma to będziemy mogli zacząć nowe poszukiwania.
   Halmarain skinęła potwierdzająco.
-Tylko pamiętaj, że zaklęcie nie trzyma za długo. Lepiej, żeby cię nie zobaczyli.
   Chłoszczący deszcz nie ustawał. Wspinanie się po zboczu szło wolno, lecz w końcu dotarli pod drzewo gdzie schronił się już Grod. Czując się pomocnym, czy też chcąc się takim okazać, krasnolud żlebowy wskazał na północ, potem na południe, po czym dla pewności dodał jeszcze wschód i zachód. Pozostali dojrzeli gdzieś w oddali błysk ognia.
- Jak oni utrzymują ogień na takim deszczu? – pytała Ripple.
   Czarne chmury dosłownie zalewały ich wilgocią, lecz wyglądało to, jakby ogień krasoludów nic sobie z tego nie robił.
- Wspaniale! Ogień, który płonie na deszczu. Chciałbym coś takiego. Czy to jakś magia? Krasnoludy też mają magię? – pytał Trap z płonącą nadzieją w oczach.
- Nic mi o tym nie wiadomo, ale też krasnoludy nigdy nie były przedmiotem moich nauk – odparła Halmarain – Oczywiście poza Agharami – dodała widząc twarde spojrzenie Groda.
   Trap pomyślał, że już zaakceptowała myśl o magii koła krasnoludów żlebowych gdy zauważył jak schyla głowę i ukrywa uśmiech.
   Podczas gdy pozostali podróżni czekali pod drzewem, które dawało choć trochę ochrony deszczem Trap, to ślizgając się, to zjeżdżając pogonił w dół zbocza. Na dnie doliny dzielącej dwa wzniesienia górskie napotkał rwący potok, lecz szczęśliwie się składało, że w poprzek tego potoku padło spore drzewo. Spory pień zastąpił most w miejscu, gdzie prąd rwał najmocniej.
   Wspinaczka po przeciwległym zboczu była już trudniejsza a to z powodu wody omywającej całe strome zbocze, lecz w końcu znalazł się w odległości pięćdziesięciu stóp od obozu krasnoludów. Szóstka Neidarów siedziała pod czymś w rodzaju namiotu. Właściwie były to tylko derki rozpięte na pośpiesznie wyciętych drągach, lecz jakoś chroniły przed bezpośrednio lejący deszczem. W każdym razie chroniły ognisko. Krasnoludy były nawet częściowo suche ponieważ siedziały na siodłach zdjętych z grzbietów kuców, które teraz były dość blisko bowiem nawis skalny chronił je częściowo przed deszczem. Zwierzęta były spętane i spały.
   Trap zmarszczył brwi. Gdyby to się działo w jednej z jego opowieści to krasnoludy gadałyby jeden przez drugiego a on dowiedziałby się wszystkiego co mu potrzebne. Miast tego siedziały i milcząco gapiły się w ogień. Poszukiwania wejścia spadły tylko na jego barki.
   Kender wydobył pierścień, wsunął go na palec i sam się sprawdził. Był wciąż widzialny. Uznał, że to nie ten pierścień. Trzymając pierwszy w lewej ręce prawą przeszukiwał sakiewki. Acha! Zakładając drugi pierścień zniknął natychmiast, sam siebie nawet nie widział.
   Skoro krasnoludy nie zamierzały gadać o niczym interesującym obszedł cały obóz i z bliska obejrzał skalną ścianę. Zaraz za ogniskiem znalazł coś dziwnego. W miejscu gdzie podstawa kamiennej ściany przechodziła w krzywiznę wystawała cienka jak wafelek ścianka przypominająca trochę zasłonę. Wąziutkie otwarcie, tak wąziutkie, że poszukiwacz musiał przycisnąć się do ściany by go nie przeoczyć, pozwalało wejść do komory długiej na dwanaście a szerokiej na sześć stóp.W wielu miejscach ściana zewnętrzna była tak cienka, że nawet przyćmione światło ogniska krasnoludów docierało do wnętrza. Trap rozejrzał się wokoło.
   Uznał, że oto znalazł wejście do porzuconego miasta Diogondamaar. Mógł nawet zobaczyć cienkie szczeliny w miejscach, gdzie ściana została nienaturalnie wygładzona i wyrównana. Obrysowywały one drzwi wysokie na pięć szerokie na cztery stopy. Nieregularności ściany za jego plecami były dziełem natury. Cała reszta ściany była chropowata, wyjątkiem był fragment zasłony. Wielki sekret był porażką.
   Wyślizgnął się z tego przedpokoju I pognał wzdłuż podstawy ściany na tyle długo, by zniknąć w mroku po czym zdjął pierścień. Jak tylko wrócił pod drzewo po drugiej stronie doliny opowiedział o wszystkim czego się dowiedział.
- A więc wszystko co pozostaje nam do zrobienia, to trzymać z dala krasnoludy gdy będziemy otwierać wejście sposobem o jakim nie mamy pojęcia – powiedziała Halmarain takim tonem, że całe zadanie wyglądać zaczęło na niemożliwe.
   Deszcz wypłukał z czarodziejki resztki entuzjazmu.
- Myślałem trochę o tym – powiedział Trap – gdzież jest ten nożyk, co tnie wszystko?
   Zaczął przetrząsać swoje sakwy, lecz to Ripple znalazła nóż w swoich bagażach.
- Musiałeś go tu włożyć przez pomyłkę – powiedziała wręczając nóż bratu.
- Ładny Kender potrzebuje ładny nóż – powiedział Grod.
- Mam przez to rozumieć, że ich też obrabiasz? – Halmarain aż podniosła głowę ze zdumienia.
   Sama myśl, że ktoś może zabierać rzeczy kendera wydawała się jej nie do pomyślenia.
- Naprawdę? – oczy Trapa patrzyły na krasnoluda bardziej z podziwem niż z gniewem – Lepiej chyba sprawdźmy pakunki i wszystko posortujmy – powiedział do Ripple jak tylko zatknął nóż za pas.
   Szybko omówili plan i zaczęli przekradać się przez dolinę. Idąc cały czas w deszczu i mroku mogli podejść rzeczywiście blisko obozu krasnoludów unikając przedwczesnego wykrycia. Kiedy już zbliżyli się na tyle, na ile starczyło im odwagi Trap włożył pierścień niewidzialności i przemknął obok krasnoludów. Poszło o tyle łatwiej, że tym razem leżeli owinięci w derki i głośno chrapali. Trap przekradał się u stóp skalnej ściany aż doszedł do miejsca gdzie krasnoludy trzymały swe wierzchowce. Przy pomocy noża Orandera szybko poprzecinał skórzane pęta, którymi kuce były unieruchomione.
   Kiedy już ostatnie zwierzę zostało uwolnione narobił hałasu, zupełnie podobnego do przerażonego rżenia, i klepnął kuce po zadach. Runęły wystraszoną szarżą u podnóża skały przebiegając w pobliżu śpiących krasnoludów.
   Pierwszy z krasnoludów, który je usłyszał narobił wrzasku czym poderwał resztę na równe nogi. Cała szóstka pobiegła ścigać spłoszone wierzchowce. Kiedy tylko oddalili się od ogniska Trap wbiegł w obręb światła, zdjął pierścień i dał sygnał pozostałym by się pośpieszyli. Po kilku chwilach wszyscy znaleźli się w schronieniu za kamienną zasłoną. Trap zaciągnął Halmarain do obrysu drzwi podczas gdy Ripple wypatrywała powrotu krasnoludów.
- To tutaj.
   Stał przed wygładzonym fragmentem kamiennej ściany i   szeroko rozkładając ramiona i pokazywał Halmarain rysunek drzwi.
- Dziwne. Jaskinię ukryli świetnie a drzwi pozostawili tak łatwe do odkrycia – powiedział.
- Spróbuję zaklęcia otwarcia powiedziała czarodziejka.
   Podciągnęła rękawy i przygotowywała się do trudnego dzieła.
- Nie zapomnij o innych zaklęciach – odezwała się Ripple z cienia jaskini – Dwóch krasnoludów już dopadło swe kuce. Szybko tu wrócą.
- Cisza, nie przerywaj mi koncentracji – powiedziała Halmarain.
   Mamrotała inkantancję o troszkę dziecinnym brzmieniu.
- No i ? Nic się nie dzieje – rzekł Trap choć i tak wszyscy to widzieli.
   Halmarain zmarszczyła brwi.
-Nie miałam nadziei na to, że zaklęcie otworzy drzwi, lecz powinien ukazać się pobłysk… poświata wokół obramowania drzwi… coś powinno się dziać. Spróbuję zaklęcia poszukiwania.
   Obserwowali ścianę, lecz zaklęcia czarodziejki pozostały bezowocne.
- Koło próbować drzwi? – spytał Umpth.
   Stał obok i głaskał wyczekująco zardzewiałe i ubłocone koło.
- Dobra, spróbuj – Halamarain wyglądała na wyczerpaną.
   Położyła dłonie na biodrach.
- No, zobacz co możesz zrobić.
- Krasnoludy wracają – ostrzegła Ripple.
- Gdybym miał tu więcej światła to może znalazłbym zamek – zasugerował Trap.
- Musimy poczekać na światło dzienne. W przeciwnym razie krasnoludy dostrzegą poświatę przez tą zasłonę – odparła Halmarain – Jeśli tylko zachowamy ciszę to nikt się nie zorientuje, że tu jesteśmy.
   Bardzo się myliła.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#34 2014-11-23 23:25:31

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 34

   W wielkiej księdze historii Astinus zapisywał…

   Stopa Draaddisa Vultera wykonała ślizg a on sam aż zawirował. Szedł na wschód, wzdłuż mokrego, gliniastego brzegu rwącego potoku. Spodziewał się znaleźć ciała utopionych kenderów i merchesti gdy nagle wyczuł wiadomość płynącą doń z północnego wschodu.
   Był zaskoczony, zaskoczony głównie z tego powodu, że już na parę godzin kompletnie zapomniał o posłańcu; skrzydlatym szczurze. A ponieważ o nim zapomniał to zapomniał również o konieczności wzmocnienia rozkazów dla szczura. Mały stwór pozwolił, by wiatr zwiał go w stronę gór. Poszukał sobie schronienia po zawietrznej stronie skalnego rumowiska.
   Czuł słaby nakaz, lecz kiepskim umysłem go ignorował, zwłaszcza, że właśnie obserwował gobliny Draaddisa. Człekokształtne stwory, podobnie jak i szczur, starały się właśnie znaleźć jakieś schronienie przed deszczem. Myśli skrzydlatego szczura skupiały na zimnym deszczu i głodzie, omijały kwestię rozpoznania goblinów. Wyraźnie skupiał się na własnym nieszczęściu.
   Wystraszony skrzek szczura rozbrzmiał w umyśle Draaddisa, gdy zwierzę przesłało obraz dwójki kenderów, którzy przeszli może o dwie stopy od ciemnej kryjówki posłańca. Za kenderami szybko posuwały się dwa krasnoludy żlebowe oraz merchesti zaś tyłów pilnował najmniejszy z krasnoludów. Dopóki szczur nie przesłał wyraźnego obrazu twarzy Halamarain Draaddis nie orientował się, że mała czarodziejka idzie z podróżnymi i prawdopodobnie im przewodzi.
   Wycofał umysł i powtórnie rozpatrzył własne wnioski. Uznał, że musiał się pomylić. Widział małą uczennicę w laboratorium Orandera.  Widział kenderów na szlaku, razem z merchesti, dwójkę krasnoludów żlebowych oraz jednego, młodego, jeszcze bezbrodego krasnoluda…
   Uczennica podróżowała w przebraniu. Widział ubranie krasnoluda i drugiego spojrzenia już mu nie poświęcił. Nie rozpoznanie jej było bardzo poważnym błędem; smocza królowa nie będzie zadowolona, chociaż i ona nie przejrzała tego przebrania.
   Uczennica doprowadziła podróżnych do zachodniej odnogi Gór Khalikst, blisko krasnoludzkich kopalń. Musiał istnieć powód dla którego szli na wschód… Chalmis Rosterig! Już otwierał usta by wypowiedzieć zaklęcie teleportacji, gdy zdał sobie sprawę, że już go nie pamięta. Ponowna nauka a potem teleportacja będą jednak i tak szybsze niż fizyczna podróż podczas panującej burzy.
   Wydobył księgę, znalazł jakiś kamień który, choć mokry, nie był pokryty błotem. Draaddis usiadł, okrył opończą księgę dla ochrony jej przed deszczem i zapalił niewielkie magiczne światełko.
   Poruszał ustami w miarę zapamiętywania słów. Musiał dostać się do Digondamaar nim uczennica z kenderami dotrze do białego maga.
* * * * *
   Uwielbiam co prawda opowiadać tą historię, lecz jest ona strasznie długa a moje gardło jest już bardzo, bardzo suche… dzięki, oberżysto, dużo lepiej, wspaniałe piwo podajesz.
   Aaa, gdzie to ja skończyłem? Właśnie opuszczali Solathus… już to opowiadałem? A mówiłem już o wspaniałym stampede ‘wari? Lubię tą część. Nie chcielibyście tego jeszcze raz usłyszeć?
   Och, już wiem… pogonili precz kuce krasniludów I dotarli do tajnego wejścia do Digondamaar…
- Wraca dwójka krasnoludów – ostrzegła Ripple, którą pozostawili na straży by obserwowała krasnoludy usiłujące połapać swe wierzchowce – Trzech złapało już po kucu i teraz gonią pozostałe…
   Potworny błysk pioruna oświetlił na moment zbocze górskie. Na ułamek sekundy światło przebiło cienką warstwę kamiennej kurtyny.
- A to co?
   Trap ciągle badał skalną ścianę w poszukiwaniu sposobu na otwarcie sekretnych drzwi. W błysku światła, gdzieś wyżej na ścianie, widział chyba kawał skały jakiego wcześnie nie zauważył. Usiłował go odnaleźć gdy światło już zgasło, lecz bez skutku.
- O rany! Ten piorun wystraszył kuce krasnoludów i jeden z nich zwalił jeźdźca – powiedziała Ripple – To wystraszyło resztę i teraz wszyscy galopują z góry na sam dół.
- Czy którykolwiek z krasnoludów patrzy w naszą stronę? –spytała Halmarain.
- Nie, są teraz zbyt zajęci zjeżdżaniem i spadaniem!
   Mała czarodziejka podniosła różdżkę, wypowiedziała cicho słowo zaklęcia, machnęła różdżką a z jej końca wypłynęła mała kulka światła i popłynęła nad Trapa by zawisnąć nad jego głową.
- Chwaliłeś się jak to umiesz znajdować pułapki i zamki, znajdź teraz – powiedziała z wyzwaniem w głosie.
- Jej! To nie fair! Nikt przecież nie może widzieć w ciemności… chociaż wiesz, Ripple, czy czasem Makeway Northgo nie miał takiego magicznego szkiełka, że…
   Trap odwrócił się od ściany całkowicie zajęty pytaniem na temat odległego krewniaka.
- Zamierzasz może się kiedyś tej skale przypatrzyć? – spytała z naciskiem Halmarain.
- Och. Pewnie! Zapomniałem – Trap wrócił do poszukiwań.
   Zaczął właśnie się dokładniej przyglądać gdy nadbiegła Ripple.
- Połapali już kuce i właśnie włażą pod górę – ostrzegła.
   Halmarain zamamrotała i mała kulka światła spłynęła do koniuszka różdżki by tam zgasnąć.
- Musimy poczekać do wschodu słońca – powiedziała – Każdy musi zachować bezwzględną ciszę.
    Nałożyła na Begluga zaklęcie uspokojenia a ten owinął się w derkę i położył spać. Dwójka krasnoludów żlebowych siadła na ziemi. Oparli się o kamienną zasłonę z wyrazem całkowitego zadowolenia malującym się na twarzach.
   Czekanie było najgorsze dla kendera, znudził się tym po niecałej minucie. Trap usłyszał coś, co mogło przypominać szperanie. Zorientował się, że Ripple przegląda teraz sakiewki, szpera w nich i szuka czegoś zajmującego, co pomogłoby jej znieść upływ czasu. Wyglądało to na dobry pomysł więc też zaczął gmerać palcami we własnych rzeczach. Wydobył jeden z gładkich kamyków i przekładał z ręki do ręki przez jakiś czas. Zdawało mu się, że trwało to już dobrych parę godzin gdy usłyszał jak krasnoludy wracają do obozowiska.
- Ktoś przeciął pęta – powiedział jeden z krasnoludów – Gobliny albo koboldy włóczą się gdzieś blisko.
   Krasnoludy zaczęły gadać we własnej mowie. Powiedział coś jeszcze lecz kender nie za dobrze znał ich język więc za dużo nie zrozumiał.
- Zrobię pochodnię i się rozejrzę – powiedział drugi – Ajajaj! Te kolce kłują jak…
   Krasnolud nie dokończył zdania bowiem jego krzyk bólu zaskoczył Trapa, który upuścił to, co w jego opinii było tylko kamykiem.
   Zabawiał się jednak jedną ze szklanych kulek ognistych, które zwędził w Deepadel a która teraz upadła na kamienną posadzkę przedsionka i pękła. Eksplodowała płomieniami niemal dokładnie między stopami Ripple, która wrzasnęła i odskoczyła w tył.
- Pośród wszystkich głupków…
   Halmarain połknęła resztę skargi. Jeśli nawet krasnoludy nie usłyszały Ripple to ona sama zaraz zdradzi ich kryjówkę.
- Nie jest głupi! Przestań się nadymać i pamiętaj o swojej magii – Ripple odskoczyła  od znikających płomieni i ostrzegała Halmarain
   W jednym mgnieniu oka chwyciła hippik i już stała w gotowości do palnięcia pierwszego krasnoluda jaki się tylko ukaże.
   Krasnoludy żlebowe się obudziły i, rozpoznając zbliżającą się walkę, stanęły oparte plecami o gładką skałę.
- Halmarain, nie zapominaj, znasz magię jaką teraz możesz użyć – powiedziała Ripple – A my byśmy bardzo chcieli zobaczyć magię.
- I co takiego mam zrobić? – pytała rozzłoszczona czarodziejka – Nie chcę ich zabijać więc co, mam zacerować im ubrania czy pozmywać naczynia?
   Nawet jeśli krasnoludy nie dojrzały błysku płomieni to z całą pewnością usłyszały krzyk Ripple i późniejszą rozmowę z czarodziejką. Trap dojrzał z głębi skalnego przedsionka poruszające się światła pochodni i słyszał podzwanianie dobywanej broni.
   Ponieważ tajemnica ich nadejścia została już złamana więc Halmarain cichym poleceniem przywołała światło z końca różdżki i posłała je do wejścia gdzie oświetlało Neidarów, lecz obrońców pozostawiało skrytych w cieniu.
   W wejściu jako pierwszy ukazał się Tolem, przywódca krasnoludów, a Trap posłał mu pocisk w postaci zwykłego kamienia. Upewnił się czym strzela dzięki podniesieniu kamienia z podłoża. Celował w sam środek krasnoludzkiego napierśnika a siła uderzenia kamiennego pocisku okazała się na tyle duża, że Neidar zachwiał się i cofnął do swych kompanów.
- Wybacz, nie miałem zamiaru cię zranić – zawołał Trap – Jeśli tylko się uspokoisz to wszystko będziemy mogli wyjaśnić i nie sądzę żebyś się potem złościł. Zauważyłeś, że nawet nie próbowałem cię zabić.
- I to był twój błąd! – ryknął w odpowiedzi krasnolud.
   Wpadł galopem do przedsionka wznosząc topór ponad ramiona zupełnie jakby miał zamiar rozrąbać na połowę Trapa w momencie, gdy tylko go dopadnie.
- Musisz nauczyć się słuchać – odparł Trap i odskoczył w bok unikając rozpędzonego krasnoluda.
   Tolem nie mógł dobrze widzieć szorstkiej, pokrytej gruzem podłogi przedsionka więc wpadł na kamienie i omalże upadł. Potknął się, zatoczył i obrócił w lewo. Stał twarzą w stronę Ripple gdy odzyskał równowagę.
- Nie ranić Ładny Kender – wrzasnął Umpth.
   Chronił się pod odległą ścianą lecz widok topora spadającego na głowę przyjaciółki odbudował odwagę krasnoluda. Rękę miał opartą o obręcz koła. Ruchem szybszym od myśli, za szybkim by go móc przewidzieć, złapał za koło i cisnął je mocno w stronę krasnoluda.
   Oś walnęła w róg na hełmie Tolema i zaczęła nim obracać. Sama waga koła wytrąciła krasnoluda z równowagi . Zatoczył się wstecz i wpadł na swych kompanów, którzy jego śladem pognali do przedsionka. Czworo z nich leżało teraz bezładnie jak kupa siana.
-Jego zrobić dobry kręci-taniec – zawołał Grod pełen podniecenia i strachu jednocześnie.
- Aghar magia bardziej duża niż Neidar – odparł Umpth z satysfakcją w głosie.
   Podbiegł do Trapa i pomógł mu wstać.
   Ripple klęczała na kamieniach. Nie była tak cierpliwa jak jej brat i szybko dała sobie spokój z pomysłem wyjaśniania całej kradzieży krasnoludom. Wpakowała hippik w szczelinę skalnej podłogi, podniosła kamień i użyła luźnej pętli jako improwizowanej procy.
   Kamień trzasnął jednego z krasnoludów, który właśnie wstawał z plątaniny ramion i nóg. Trafiła go silnym ciosem w ramię i krasnolud padł na jednego z towarzyszy.
   Pozostała dwójka krasnoludów zachowywała się dziwacznie. Wpadli co prawda do schronienia jakie dawał przedsionek, lecz byli wyraźnie mniej zainteresowani małą grupą podróżnych niż czymś, co pozostawało na zewnątrz.
   Whippik należący do Ripple nie był pomyślany jako dobra proca więc drugi pocisk poleciał nad głową krasnoluda. Poleciał gdzieś w ciemność i palnął coś z głośnym „bum”. Krzyk bólu i przekleństwa zaraz po nim były zdecydowanie człekopodobne.
- Ktoś tam jeszcze jest – powiedział Trap.
   Prawie zapomniał o krasnoludach tylko stanął wysoko na palcach usiłując dostrzec cokolwiek.
- Gobliny – warknął jeden z krasnoludów znajdujący się najbliżej wejścia.
   Chyba zapomniał o wrogości wobec podróżnych w obliczu wroga znacznie bardziej niebezpiecznego.
- Ilu? – spytał Tolem jako przywódca krasnoludów.
   Uwolnił już hełm od ciężaru koła i był gotów do ponownego ataku na Trapa. Najwyraźniej nie odpowiadało mu teraz odwracanie uwagi Ne większego wroga.
- Wygląda na tuzin lub więcej, no i są z nimi straszaki, nie widzę ile.
- Gobliny? Straszaki? O rany, nagle robi się wokół całkiem tłoczno – Trap aż zatańczył z podniecenia – Razem damy radę pogonić precz dwadzieścia goblinów.
- Nie ma żadnego razem… - warknął największy krasnolud, lecz Tolem mu przerwał dowodząc czemu został przywódcą.
- Walka z kenderem może poczekać – powiedział – Najpierw rozprawmy się ze wspólnym wrogiem.
   Popatrzył na grupkę zbitą przy odległej ścianie przedsionka.
- Jedno z was używa magii; mogłoby teraz posłać światło na zewnątrz to wiedzielibyśmy ilu musimy pobić.
   Halmarain westchnęła na utratą tajemnicy i przeszła pomiędzy krasnoludami w stronę wyjścia. Poprowadziła światełko i wtedy ujrzeli dziewięć straszaków i w pewnej odległości jeszcze dwadzieścia goblinów.
- Nie dacie im wszystkim rady – powiedziała do Tolema – Powiedz jak dostać się do Digondamaar. To jedyna szansa.
   Gobliny powoli podkradały się w kierunku wejścia, lecz krasnoludy, a każdy uzbrojony w kuszę, widziały teraz wyraźnie swe cele. Pierwszego goblina trafił Tole prosto w gardło. Kolejny zginął z pierzastym grotem w oku a następny uciekł wraz z kompanami kulejąc bowiem strzała tkwiła w jego nodze. Umknąwszy poza zasięg strzał krasnoludów zatrzymali się zebrali do kupy, najwyraźniej omawiając strategię postępowania.
- Zabrałaś mapę – warknął krasnolud, gdy gobliny uciekły – Choć pewnie to kender.
- Jeśli masz na myśli ten łańcuszek z dyskami – powiedziała Halmarain – To zabrał go jeden z Agharów, a na dodatek nie miał pojęcia co zabrał. Po prostu szukał czegoś ładnego żeby dać prezent Konderskiej dziewczynie.
- A ty tego nie badałaś i nie zapamiętałaś? – naciskał Tolem.
- Gdyby tak było to już wiedzielibyśmy jak dostać się do środka – odpaliła mała czarodziejka.
- Nie potrzeba naszyjnik wtrącił się Grod – Krasnolud prowadzi. Obóz krasnolud u drzwi krasnolud To Miejsce.
- Mogliśmy użyć dysków – powiedział Trap.
   Nie chciał przyznać, że może istnieć jakaś tajemnica w którą on nie umiałby się wgryźć. Poszperał w sakwie po czym wręczył łańcuszek dysków krasnoludowi.
- Po prostu nie mieliśmy czasu z tym całym wędrowaniem, ściganiem i w ogóle wszystkim co się działo. Przypuszczam, że będziesz to teraz chciał z powrotem i już nigdy nie zbadam tych rysuneczków.
   Halmarain przyciągnęła z powrotem niewielkie światełko, by pomóc krasnoludowi w poszukiwaniu wejścia.
- Dobrze wiesz, że będę chciał tego z powrotem – warknął Tolem – A teraz lepiej szybko tam wejdźmy. Te straszaki jednym uderzeniem rozwalą cienką część zasłony.
- Przynajmniej rozjaśniło się na tyle, że można zobaczyć, co się robi – odezwał się Trap.
   Pilnie obserwował jak krasnolud przewraca w palcach kolejne dyski szukając tego, który wyjawia tajemnicę Digondamaar.
- Oczywiście, gdybym tylko sam miał dość światła to dałbym pewnie radę otworzyć te drzwi – prychnął.
   Już jako małe dziecko wyjawiał wielkie talenty w dziedzinie rozwikływania wszelkich pułapek; z tego też względu nadano mu takie a nie inne imię (przy.tłum. – Trap=pułapka, Springer=skoczek). Wyglądało to wręcz na niesprawiedliwość, że tak mało swych talentów mógł użyć w pierwszej podróży.
   Gdy tylko Tolem odnalazł właściwy dysk kender nie miał już czasu na jego badanie. Gobliny i straszaki podchodziły po zboczu góry i już były blisko podstawy klifu. Ponieważ wejście było wąskie a jego układ dziwaczny to nie więcej niż dwa krasnoludy naraz mogły wypatrywać wroga. Gobliny nie musiały obawiać się prawdziwego ataku ze środka.
   Halmarain zgasiła światełko chociaż humanoidy z pewnością już zdążyły je dostrzec przez cieniutką zasłonę. Staraszaki włóczniami waliły w ścianę, lecz bez światła z wewnątrz wskazującego słabe miejsca ciągle chybiały.
   Krasnoludy znów użyły kusz. Dwóch naraz występowało do przodu w stronę wejścia, strzelało przed siebie po czym cofało się szybko, by zrobić miejsce dla drugiej dwójki z gotowymi kuszami. Kender stał z boku i aż podskakiwał z niecierpliwości, tak palił się do walki. Halmarain trzymała ramię małego demona i stała tak daleko od pola walki jak to tylko było możliwe w tak ograniczonej przestrzeni. Nie musiała też popędzać krasnoludów żlebowych, ci woleli się skryć niż walczyć.
   Straszaki wciąż atakowały skalną zasłonę. Mała czarodziejka pisnęła gdy zza jej pleców doszedł dźwięk przesuwanych kamieni i otworzyły się drzwi, nie tam gdzie wskazywały linie na ścianie, lecz na najpaskudniejszym końcu przedsionka, gdzie kamienie wyglądały na całkiem nie ruszane.
- Kto się ośmiela naruszać mą prywatność? – zagrzmiał głos.
   Gigantyczny dźwięk wydawał człowiek, który stojąc był tylko trochę wyższy od krasnoluda. Otaczała go poświata w odcieniu lekko różowym, przynajmniej częściowo tłumacząca gniew palący się w jasno błękitnych oczach. Brodę i włosy miał białe jak śnieg i bardzo długie. By nie przeszkadzały mu w chodzie, podzielił i brodę i włosy na dwa długie pasma zwisające do kolan po obu stronach głowy.
   Nosił brudną, ongiś białą szatę której brzeg pokrywały wyhaftowane runy.
   Zrozumienie sytuacji, że tuzin postaci wewnątrz jest właśnie atakowanych przez humanoidy z zewnątrz zajęło mu mgnienie oka.
- Do środka – rozkazał.
   Wskazał drzwi za swymi plecami i zaczął mamrotać jakąś inkantację.
   Trap poczuł jakby coś ciągnęło go wraz z silnym wiatrem. Spojrzał na własne stopy, poruszały się szybko po podłodze działając jednak nie na jego polecenie, lecz na skutek obcej woli.
   Tuż przed nim, równie szybko, poruszali się Halmarain, krasnoludy żlebowe oraz Beglug. Trap nie mógł się zatrzymać, lecz obejrzał się przez ramię i spojrzał za siebie. Ripple, znajdująca się tuż za nim, oraz pozostałe krasnoludy poruszali się z tą samą prędkością. Te ostatnie patrzyły na własne nogi wytrzeszczonymi oczami.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#35 2014-11-25 21:24:52

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 35

   Gdy tylko Trap został przeciągnięty przez ukryte drzwi i znalazł się w pasażu wiodącym do Digondamaar natychmiast szeroko uśmiechnął się do czarodzieja.
- Cześć, nazywam się Trapspringer Fargo – wyciągnął rękę na powitanie, lecz poruszał się zbyt szybko by czarodziej mógł ją ująć – Doceniam fakt uratowania z łap goblinów ale czy musiałeś ruszać nami z taką prędkością? Z przyjemnością obejrzałbym te tajemne drzwi.
   Musiał całkiem odwrócić głowę by dojrzeć czarodzieja. Ostatni z krasnoludów już zdążył przejść za nim przez drzwi. Znowu dało się słyszeć szuranie i drzwi się zamknęły.
   Niezamierzony ruch stop ustał I kender mało się nie przewrócił. Gdzieś z przodu chwiali się na nogach Hamarain i krasnoludy żlebowe. Beglug zatańczył na drobnych kopytach i upadł na ścianę raniąc sobie ręce. Zapiszczał i zaczął lizać rany.
   Kender mógł wszystkich widzieć dzięki światłu jakie emanowało z postaci czarodzieja. Wyglądało jakby był otoczony łuną rozświetlającą całe przejście.
   Krocząc zamaszyście minął krasnoludy, które to popatrywały na ściany przejścia to nieufnie spoglądały na świecącą łunę i magicznego gospodarza. Kender pomyślał, że jednak czarodziej jest bardziej interesujący od ścian. Podłoga, sklepienie oraz ściany były tak gładkie i równe jakby je wycięto nożem, tyle że miejsce wyglądało dokładnie tak samo jak każde inne. Nazwa tych podziemi w języku krasnoludów oznaczała Złote Sale, lecz żadnego śladu złota nie było nawet widać.
   Chalmis Rosterig zamierzał minąć Ripple ta jednak zastąpiła mu drogę i, podobnie jak jej brat, wyciągnęła rękę na powitanie.
- Jestem Ripple Fargo, miło mi cię spotkać – wyciągnęła rękę tak energicznie, że nie miał jak jej zignorować – Czy wszyscy czarodzieje są tak niewielkiego wzrostu? – pytała dalej jakby nieświadoma zmarszczenia brwi jakie wywołała jej uwaga – Jeżei tego wymaga sztuka czarodziejska, to może i ja zostanę czarodziejką. Uwielbiam zanurzać się w księgach, uczyć zaklęć i czynić magię. Czy możesz zrobić jakieś sztuczne ognie?
- Kender! – słowow wystrzeliło z ust Chalmisa z mocą eksplozji – Tego mi jeszcze brakowało… kender.
- Oczywiście! Możemy być bardzo pomocni jeśli tylko dasz nam okazję – zgodził się z nim Trap naśladując szybkie krczki czarodzieja po jego lewej stronie podczas gdy Ripple drobiła po prawej – Chcieliśmy pomóc Oranderowi, lecz przeszedł przez portal i już nie mogliśmy zbyt wiele zdziałać, lecz jeśli zdołasz go ściągnąć z powrotem to może wcale nie będzie chciał wracać jeśli mu się tam spodobało… a to byłby prawdziwy wstyd ponieważ Halmarain powiedziała, że on mógłby zrobić dla nas magię. Ten wisiorek jest magiczny? Z całą pewnością jest przepiękny. Mogę go dotknąć?
   Sięgnął ręką do klejnotu zwieszającego się z łańcucha I leżącego na piersi czarodzieja.
   Chalmis ostro odepchnął rękę kendera i odwrócił się przez ramię.
- Chodźcie wreszcie! – zawołał do krasnoludów – W przeciwnym razie zostaniecie tu w ciemności. Nie mielibyście ochoty na spotkanie z  tym, co się włóczy w tych tunelach gdy gasną światła.
   Krasnoludy przyspieszyły kroku by dołączyć do reszty. Halmarain złapała Begluga za ramię i poprowadziła go dalej przejściem idąc tuż przed białym magiem. Umpth i Grod truchtali tuż za nimi, przy czym Umpth wciąż toczył koło.
   Gdzieś zza pleców dobiegały odgłosy przytłumionego uderzania; to człekokształtne stwory usiłowały otworzyć tajemnicze drzwi. Gdzieś z przodu widać już było światło pochodni. Aura światła, otaczająca czarodzieja, zgasła gdy tylko weszli do komnaty oświetlonej pochodniami umieszczonymi w lichtarzach na ścianach.
- Noo, teraz rozumiem – powiedział Trap rozglądając się dookoła.
   W świetle pochodni ukazały się obrazy, coś jakby złote rysunki na skalnych ścianach. Nawet przy ograniczonej wiedzy kendera na temat obróbki metali szybko pojął, że do wypełnienia rys w skale użyto rafinowanego złota. Rysunki były raczej niczym więcej jak zwykłymi szkicami choć zawierały sporo detali. Złoto mieniło się różnymi kolorami. W pobłysku świateł pochodni czasem świeciło zielonkawo, czasem czerwono czy żółto czyniąc rysunki prawie, że barwnymi.
   Komnatę w najwidoczniejszy sposób zaprojektowano jako wielką jadalnię. Stało tam ponad pięćdziesiąt stołów i ławek, wszystko kamienne, wszystko w długich rzędach. Kilkanaście było popękanych; blaty kamienne, które ongiś były siedzeniami ław czy blatami stołów leżały zwalone na bok, lecz większość była w doskonałym porządku.
   Kiedy już wszyscy znaleźli się w komnacie Chalmis przystanął i zaczął się im przypatrywać, zwłaszcza długie spojrzenie poświęcił Beglugowi.
- Z jakiego powodu tu przyszliście i to wlokąc za sobą w ślad przeróżne paskudne stwory i naruszając moje odosobnienie? – zagrzmiał czarodziej.
   Mówiąc o paskudnych stworach wskazał palcem na kierunek z którego przyszli więc najwyraźniej miał na myśli gobliny. Krasnoludy żlebowe, wciąż jeszcze owinięte derkami, uznały, że najbezpieczniej będzie się schronić za plecami kendera. Beglug warknął i sięgnął w stronę czarodzieja szponiastą łapą.
   Chalmis Rosterig wyciągnął w stronę merchesti palec i mruknął coś cicho. Beglug zamarł zupełnie jakby go coś zamroziło.
-A teraz gadać! - rozkazał Chalmis.
   Rozkaz czarodzieja uwolnił potok wyjaśnień i usprawiedliwień, pytań i objaśnień. Wydawało się ,że cała winę należy zwalić na Trapa gdy Halmarain zdawała pełną relację o próbie Orandera podjęcia podróży między płaszczyznami, podróży gwałtownie przerwanej dramatyczną interwencją kendera. Krasnoludy z kolei nie potrafiły zaakceptować faktu, że jakiś żleb owiec był zdolny do wypróżnienia im kieszeni. Głośno oskarżali kendera o kradzież Mapy Sekretnej Wiedzy, jak nazywali naszyjnik.
   Trap z kolei głośno wyjaśniał, że ani nie ukradł naszyjnika, ani nie przerwał celowo zaklęcia Orandera i z całą pewnością pragnął powrotu tego ostatniego z innego świata, żeby mógł z nim przedyskutować problemy z magicznymi pierścieniami. Ripple zaś ponawiała pragnienie nauki magii a czy w międzyczasie, mógłby Chalmis,  proszę, pokazać jakieś sztuczne ognie? Naprawdę chciałaby je zobaczyć. Krasnoludy żlebowe, których przerażenie okazało się tylko tymczasowe, głośno dyskutowały o wszystkich osobach co to sobie nawzajem przerywają a przecież kender już im tłumaczył, że to bardzo grubiańskie i nierozważne.
- Dość tego! – zagrzmiał Chalmis.
- O jej, ty to masz głos – powiedział Trap – Mógłbyś nauczyć mnie jak można tak ryczeć? Byłoby wspaniałe. Mógłbym się zakraść każdemu za plecy po cichutku… oczywiście nie zamierzam tak ryczeć cały czas, ale…
- Pozamieniam was w żaby i skończy się to całe paplanie – ostrzegł Chalmis.
- Naprawdę? – naciskała nagle rozzłoszczona Ripple – Halmarain też tak mówiła, lecz ona tego nie może.
- Ale Mistrz Chalmis może, więc lepiej się zachowujcie jak należy – ostrzegła mała czarodziejka.
- Nie wszystko naraz – Chalmis trochę zniżył głos – Najpierw, tak dla uspokojenia, kto skradł mapę wiedzy krasnoludów? Oddać natychmiast.
- Oni mieć – odparł Grod.
- A więc wasz problem już rozwiązany i nie będziemy musieli wysłuchiwać niczego na ten temat – powiedział czarodziej w stronę krasnoludów – A teraz o co chodzi z merchesti, Oranderem i płaszczyzną Vasmarg? I pamiętaj, mała z czerwonych szat, że nic mnie nie łączy z osobnikami spoza mego zakonu.
   Halmarain odpowiadała z pokorą, która wprawiła kendera w zdumienie.
- Rozumiem to, Mistrzu Chalmisie, lecz jesteśmy w wielkiej potrzebie i błagamy o pomoc… nie tylko dla nas, czy Orandera… cały nasz świat może być zagrożony.
   Powtórzyła całą historię od nowa kładąc jednak mniejszy nacisk na winy kendera a większy na niebezpieczeństwo wejścia na świat rodziców Begluga, lub grozę dorastania Begluga na Krynnie. Była zdecydowana ratować Orandera jeżeli tylko jeszcze pozostawał wśród żywych. Podniosła badawczy wzrok ma wielkiego maga.
- A sądzę, że są jeszcze inni, którzy wiedzą o Beglugu i kamieniu bramy niesionym przez kendera.
   Opisała Jaerume Kaldre i powiedziała Mistrzowi Chalmisowi, że uważa go za jednego z nieumarłych.
   Chalmis Rosterig słuchał z rosnącym napięciem wyrażonym ściągnięciem brwi. Ostatnia informacja wywarła wrażenie większe niż pozostałe.
   Halmarain opisywała porwanie Ripple I Begluga.
- Koboldy dokładały starań, by żadne z porwanych nie doznało uszczerbku i gnały z nimi co sił w tym kierunku. Podejrzewam więc, że rozkazy dostawały z Pey i tam miały porwanych dostarczyć – zrobiła wyczekującą pauzę.
-  Do Draaddisa Vuktera – oznajmił Chalmis z twarzą coraz to bardziej zasępioną – Pomyślałem o nim gdy tylko wspomniałaś nieumarłego. Chciałbym wierzyć, że nie kryje się z tym sama Mroczna Królowa ale to chyba za wiele oczekiwań.
- Nic o tym nie wiedziałem – odezwał się Trap – Nie mówiłaś nam. To nie było w porządku. Podróż mohła być dużo bardziej interesująca gdybyśmy wiedzieli, że to Takhisis nas ściga. Myślisz, że może tu przyjść? Byłoby wspaniale zobaczyć smoka.
- A jak myślisz, dlaczego tak walczyłam, żeby dostać się do Mistrza Chalmisa – malutka kobieta zwróciła się do kendera – Myślisz może, że awanturowałam się i walczyła w tej podróży bo tak lubię?
- Myśleć tak – zdecydowanie odparł Grod.
- Myśleć też – szybko poprał brata Umpth.
- Och, zamknijcie się! – Halmarain spiorunowała Agharów wzrokiem I zwróciła się do czarodzieja w białej szacie – Przyniosłam księgę Mistrza Orandera spisaną przez wielkiego Mistrza Alchviema. Mogę ją otworzyć i czytać ,lecz nie mam tyle mocy by jej użyć.
- A Ładny Kender przynieść rondel – dodał Grod.
- Mamy tylko jeden kamień bramy – powiedział Mistrz Chalmis – Jeśli jednak Orander wciąż ma drugi to być może mamy szansę – pociągnął w zamyśleniu długą brodę – Przyjrzyjmy się temu. Jeżeli sługusy Takhisis są na waszym tropie to nie mamy zbyt wiele czasu.
- Jeść teraz? – spytał Grod.
   Mistrz Chalmis popatrzył ostro na krasnoluda żlebowego a potem popatrzył na całą resztę zgromadzonych. Palcem wskazał kolejne drzwi w wielkiej komnacie.
- Tam znajdziecie kuchnię. Zabierzcie tam krasnoludy żlebowe i zostawcie nas w spokoju – odpowiedział i dalej już całą uwagę poświęcił Halmarain –Zabierz merchesti i księgi do mojego laboratorium.
   Poprowadził do innych drzwi.
- Ładny Kender robi pudding z kukurydzy? – zapytał Grod tupiąc tuż za Ripple.
   Za jego plecami tupało sześciu Neidarów, lecz sugestia Aghara zdołała przykuć ich uwagę na dobre.
- Słyszałem, że kobiety kenderówrobią najlepszy pudding z kukurydzy – powiedział jeden z nich z zazdrością w głosie, lecz najwyraźniej oczekujący takiego smakołyku.
- A pudding Ripple jest już sławny – powiedział Trap do dużego krasnoluda.
   Teraz, kiedy już krasnoludy odzyskały naszyjnik, kender nie widział żadnych przeszkód by mogli zostać przyjaciółmi.
   W kuchni znaleźli rondel, który był już napełniony gorącą wodą. Ripple postanowiła sprawdzić, czy to tylko woda a nie jakaś tajemna mikstura. Krasnoludy tymczasem przeszukały pomieszczenie znajdując nie tylko kukurydzę, lecz i inne niezbędna składniki o które poprosiła.
   Po kilku chwilach cała mieszanina znalazła się w rondlu.
   Cała grupa stała wokół, popatrywała na rondel nadzieją w oczach a kenderska dziewczyna zawzięcie mieszał. Po kilku chwilach dobiegło ich jednostajne zawodzenie, którego źródłem musiała być inna komnata. Zachowanie krasnoludów dowiodło, że pochodzą z umuzykalnionej społeczności; wszyscy zatkali sobie uszy, żeby jakoś się chronić przed hałasem.
- Znowu śpiewają a jeśli jest coś, czego czarodzieje nie potrafią robić, to jest to właśnie śpiew – powiedział Trap, przy czym aż się wzdrygnął – Lepiej pójdę ich nauczyć jak…
   Ruszył do drzwi, lecz Tolem capnął go za ramię.
- Zostaniesz tutaj! Jeżeli dobrze zrozumiałem czarodziejkę – tu Tolem się wzdrygnął – To właśnie twoja chęć pomocy spowodowała cały bałagan.
   Dwa krasnoludy przesunęły się do drzwi kuchni i  całkiem je zablokowały a trzeci, największy, stanął obok Tolema.
- Ciągle nie jestem przekonany, czy to nie ty ukradłeś mapę wiedzy – powiedział i popatrzył z góry na kendera – Zostaniesz tam, gdzie mogę cię mieć na oku.
- Chciałem zobaczyć trochę magii – uskarżał się Trap.
- Najlepsze co robią i tak jest niewidzialne -  odparł Tolem rzucając krzywe spojrzenie przez ramię – Lepiej nie mieszać się do spraw czarodziei.
- Nie jestem pewna czy masz rację -  powiedziała Ripple równocześnie postukując wielką, drewnianą łychą w rondel – Oni naprawdę fałszują. Nie rozumiem, jak mogą zrobić cokolwiek…
   W tej chwili fałszywe tony zawodzenia czarodziejów zostały zagłuszone niskimi tonami huku rozlegającego się echem w przejściu. Huki wkrótce zastąpił hałas pękających w oddali kamieni a zaraz potem wrzaski i krzyki goblinów.
- Przedarli się – powiedział Tolem.
   Chwycił kuszę i wydobył wojenny topór.
-Jak zdołali skoro czarodziej zapieczętował drzwi? – zapytał jeden z krasnoludów maszerując za Tolemem z kuchni.
   Ripple odsunęła rondel z ognia i złapała hippik, który uprzednio położyła na stole.
- Nie wiedziałam, że to zrobił – powiedziała – Znowu nie zobaczyłam magii.
   Cała grupa, szóstka krasnoludów, dwójka kenderów i Agharowie truchtem gnała w stronę przejścia i wpadła razem do sali jadalnej gdzie przedtem rozstali się z dwójką magów i Beglugiem.
- Jeżeli naprawdę zapieczętował  to gobliny nie mogły otworzyć – upierał się Trap przy swoim zdaniu.
- Uwaga! -  wrzasnął jeden z krasnoludów i rozpłaszczył się na podłodze.
   Nad jego głową przeleciała ognista kula. Nadleciała z przejścia, prosto od wejścia frontowego.
- Nie sądzę, żeby te typki przełamały pieczęć – odparł Tolem – Tu potrzeba czarodzieja i jeden już nadchodzi!
- No, to wreszcie zobaczę trochę magii – powiedziała Ripple a oczy jej aż rozbłysły.
- I może to być twój ostatni widok w życiu – odparł Tolem.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#36 2014-11-27 12:56:00

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 36

   Do komnaty wpadła z przejścia kolejna ognista kula. I znowu Neidarowie, Agharowie oraz dwójka kenderów przykucnęła za powalonymi kamiennymi płytami z rozbitych stołów.
- O rany! Ale strzał! Ciekawe czy trudno cisnąć coś w ciemne przejście? – zastanawiał się Trap.
   Nie oczekiwał bynajmniej odpowiedzi od nikogo tylko podniósł niewielki, kanciasty odłamek skały, oparł hoopak o kamienną kolumnę która kiedyś była nogą od stołu i naciągnął procę. Pocisk pofrunął i zniknął w ciemnościach przejścia.
   Odpowiedzią było absolutnie ludzkie przekleństwo, głos pełen bólu, zaskoczenia i
- Trafiłeś czarodzieja! – powiedział Tolem rzucając jednocześnie Trapowi spojrzenie pełne respektu.
   Krasnolud załadował bełt do kuszy i strzelił w mrok przejścia. Goblin wrzasnął.
- Całkiem sporo ich tam się musi tłoczyć – powiedziała Ripple – Trafimy w kogoś za każdym razem.
   Ustawiła hippik i przygotowała niedużą strzałkę. Jej strzała i pięć krasnoludzkich bełtów wpadło w mrok czający się w przejściu jednocześnie. Usłyszeli krzyki bólu i wycie, lecz nie umieli stwierdzić kto z nich trafił w cel. Salwa za salwą krasnoludzkich bełtów, niewielkie strzałki Ripple a także kamienie Trapa, leciały w przejście a orientując się z dźwięku prawie każdy pocisk dochodził celu. Drugiego krzyku czarodzieja jednak nie słyszeli.
- Pewnie przodem posłał sługusów – stwierdził Tolem.
   Wszyscy zdawali sobie sprawę, że czarodzieje bardziej polegają na swej wiedzy i sztuce a daleko mniej na broni. Trzeba było rozsądnie założyć, że użytkownik magii jest chroniony albo tarczą własnej sztuki albo tarczą własnych sług.
   Ostatnie salwa nie przyniosła okrzyków. Nie było słychać dosłownie nic, żadnych kroków, żadnego szurania ani podzwaniania bronią. Kompletna cisza stała się równie niesamowita co sama idea wrogów czających się w ciemności.
- Iść po biała szata – zaproponował Umpth – Jego bić czarny czarodziej.
- Nie – najwyższy z krasnoludów, który akurat znajdował się najbliżej krasnoludów żlebowych, złapał Umptha za ramię – Akurat teraz lepiej dać mu spokój.
- Tak, lepiej zostawić w spokoju – powiedział Tolem – Nie param się magią ale ten stwór co z wami przylazł to jakiś demon. Jeśli dobrze zrozumiałem co oni gadali, to zamierzają teraz odesłać go do jego świata?
   Z wrócił się z tym pytaniem do Ripple.
- Właśnie teraz próbują tego dokonać. Tego no i jeszcze sprowadzić Orandera, czarodzieja czerwonych szat., z powrotem. Halmarain dała słowo, że on pokaże nam trochę magii ale nie wiem czy będzie tego chciał. Czarodzieje wyglądają na równie naburmuszonych jak krasnoludy… och, nie to miałam na myśli… a w każdym razie nie teraz, gdy już odzyskaliście naszyjnik…
   Trap tylko częściowo przysłuchiwał się propozycji krasnoluda żlebowego i całej rozmowy, jaka się z tego wywiązała. Cała ta cisza, ten brak aktywności, nieee… to straszna nuda. Z zapartym tchem czekał na dalszą walkę. Co się, u licha, stało?
   Czyżby zabili już wszystkie stwory? Nie, trudno by było w to uwierzyć. Nawet gdyby każdy bełt i każda strzałka Ripple były śmiertelne w skutkach… co było zgoła nieprawdopodobne… to ilość pocisków, jakie posłali w ciemność przejścia była mniejsza liczby wszystkich stworów. Jeżeli zaś ostatnia salwa w nic nie trafiła to znaczyć mogło, że wróg albo się wycofał, albo znalazł sposób by uniknąć trafienia. Krasnoludy wciąż zadawały pytania na które Ripple starała się odpowiedzieć. On tymczasem powoli odsuwał się na bok, ja najdalej od całej grupy. Przesuwał się coraz bliżej mrocznej czeluści przejścia.
   Uznał, że najlepiej uniknie wystawiania się na cel jeśli padnie na brzuch. Zrobił to i powoli przesuwał się do ściany usiłując dojrzeć coś interesującego. Trzymał głowę przy samej ziemi i przesuwał się do przodu wyglądając zza narożnika. Oko w oko spotkał się ze świniookim goblinem w metalowym hełmie. Stwór podniósł jazgotliwy alarm i się wycofał. Trap szarpnął głowę wstecz i po chwili gnał pędem w stronę bezpiecznego schronienia.
- Czołgają się od przejścia, są już przy samych drzwiach! – krzyknął do pozostałych.
   Biegł do połamanego stołu z rozwalonym blatem, szukał zasłony i kamieni do hoopaka.
- Celować teraz nisko! – krzyknął Tolem do pozostałych krasnoludów.
   Posłali w przejście jeszcze sześć pocisków i z satysfakcją słuchali wycia trafionych.
   Usłyszeli wypowiedzianą niskim głosem gdzieś w ciemności komendę i nagle co najmniej dwadzieścia człekopodobnych stworów wpadło do komnaty. Niektóre wciąż jeszcze były w kuckach.
   Ripple i szóstka krasnoludów miała broń w pogotowiu. Mogli teraz widzieć cele więc cztery straszaki padły martwe nim przebiegły trzy kroki wewnątrz oświetlonej komnaty. Pozostali przeskoczyli ciała martwych kompanów i dopadły krasnoludy i kendera nim kusze zostały ponownie naładowane i wymierzone.
   Trap był nieco z boku całego zamieszania. Podniósł szybko duży, kanciasty kamień w wpakował go w procę hoopaka. Dwa razy zawinął bronią nad głową i wypuścił pocisk. Trafił goblina w tył karku i złamał mu kręgosłup. Ukląkł za połamanym stołem i macał podłogę szukając  kolejnego kamienia i  wciąż mając na oku toczącą się przed nim bitwę.
   Nie znalazł nic. Miał jednak wciąż w sakwie, jak pamiętał, jakieś kamienie. Ręka sama zanurkowała i na dnie wyczuł przegubem pierścień. Sam wślizgnął mu się na palec i kender przestał widzieć siebie. Na moment się zatrzymał. Czy ma zatrzymać pierścień? A dlaczego nie? Szóstka krasnoludów I czterech towarzyszy to wciąż znacznie za mało a przecież muszą jeszcze stawić czoła czarodziejowi.
   Ma jeszcze jakieś ogniste kulki? Mocno się zastanawiał. Sięgnął do sakiewki, lecz pojawił się ten sam problem co wcześniej… nie mógł dotykiem odróżnić ognistej kulki od gładkiego kamyka. Musiał zobaczyć. Malutkie pociski, które nosił w sakwie mogły tylko zirytować duże straszaki więc uznał, że lepiej przeskoczyć stół i zaatakować hopakiem.
   Wybrał najodpowiedniejszy cel… oto straszak, który chyba ściga krasnoludy żlebowe. Jednak zmienił zdanie. Tolem powstrzymywał dwa gobliny potężnymi zamachami topora, lecz trzeci stwór, chwiejąc się lekko i balansując na stopach, wypracowywał sobie pozycję dogodną do ataku ot strony pleców krasnoluda. Goblin uznał, że jest gotowy więc nastawił włócznie i runął naprzód. Kender był za daleko by mógł zadać śmiertelny cios więc po prostu cisnął hoopak między kolana goblina i go wywalił. Włócznie o kamiennym ostrzu wypadła z rąk stwora i poleciała do przodu akurat w chwili, gdy Tolem wykonał unik przed ciosem goblina stojącego przed nim. Goblin przed Tolemem otrzymał przypadkowy cios włócznią prosto w pierś.
   Trap został palnięty w plecy, obrócił się szybko i ujrzał goblina gapiącego się na coś co czuł lecz nie mógł ujrzeć. Trap nadział go na ostry, zakończony metalem koniec hoopaka.
   Dwójka goblinów ujrzała jak ich kompan doznaje niewytłumaczalnego upadku a potem ginie bez żadnej widocznej przyczyny. Cofnęli się i wrzasnęli do czarodziej, że natknęli się na jakąś magię.
   Trap ich całkiem ignorował bowiem właśnie szukał wzrokiem siostry. W sam czas by ujrzeć jak dziewczyna cofa się przed straszakiem, który wzrostem przerastał ją ponad dwukrotnie. Kroczył na nią potężny stwór dzierżący wzniesioną, kamienną maczugę. Chwyciła nasadę metalowo drewnianego hippika lewą ręką a w prawą chwyciła skórzaną pętlę. Ruchem błyskawicy wskoczyła na kamienną ławę a potem na stojący za nią stół. Jednym ruchem zawinęła pętlą nad głową i chlasnęła nią przez twarz stwora. Wrzasnął i upuścił maczugę zakrywając oczy dłońmi.
   Trap nie zamierzał być gorszy więc uniósł hoopak i kolejnego straszaka też palnął w gębę. W oczy nie trafił, lecz uderzył w ryjkowaty nochal bestii, złamał go i wbił w czaszkę. Uderzenie było śmiertelne.
- Trap? – spytała Ripple.
   Właśnie zobaczyła jak straszak pada bez żadnej widocznej przyczyny.
- Nosisz pierścień? – pytała dalej.
   Jej oczy biegały na wszystkie strony. Na przemian to szukała brata, to wypatrywała najbliższego z wrogów.
- No nie jest fajnie? Już zaczynałam się bać, że nie spotka nas nic interesującego.
   Uchyliła się przed rzuconą włócznią i chwyciła ją kiedy ta walnęła niegroźnie w ścianę. Złapała za koniec, zawinęła nad głową ze dwa razy i posłała wirującą w tumult.
   Trójkę krasnoludów otaczały gobliny lecz ci trzymali się mocno o własnych siłach a nawet spychali wrogów wstecz w stronę przejścia gdy nagle ukazał się czarodziej. Pochylił głowę jakby właśnie nasłuchiwał czegoś spoza pola bitwy.
   Oczy rozbłysły mu gniewem i zaczął mamrotać jakąś inkantację. Gdy tylko skończył lodowata burza przeleciała falą zarówno po obrońcach jak i napastnikach. Lodowe kulki uderzały człekokształtne stwory i pół ludzi jakby każda z nich wyleciała z procy. Siła magicznej burzy odrzuciła wszystkich do odległych drzwi na końcu komnaty. Za ścianą lodowych kul pozostał nietknięty czarny mag.
   Nawet będąc wciąż niewidzialnym Trap cofał się wraz z innymi i tylko starał się uniknąć lodowej nawały.
   Krasnoludy żlebowe stojące z tyłu złotem zdobionej komnaty dopadły przejścia jako pierwsze, reszta Neidarów oraz para kenderów gnała ich tropem. Tuż za nimi biegły ścigające ich gobliny. O wiele wyższe straszaki musiały się mocno schylić, by przejść pod sklepieniem. Pomiędzy siłami starającymi się uniknąć lodowej nawały zapanowało niepisane zawieszenie broni. Huragan lodu szedł ich śladem do przejścia. Pochodnie na ścianach gasły jedna po drugiej w miarę jak burza je dopadała. Uciekali wszyscy w stronę światła a za nimi następowała ciemność idąca na czele burzy.
   Wszyscy uciekali trasą wyznaczoną przez Agharów tak więc Trap nie był zaskoczony, gdy wpadł w drzwi i znalazł się w laboratorium Chalmisa Rosteriga. Jedno, szybkie spojrzenie wokół i już wiedział, że nie różni się ono zbytnio od komnat Orandera. Półki na książki i zwoje, bulgoczące płyny i dziwaczne przedmioty w szklanych pojemnikach.
   NA końcu komnaty stała Halmarain trzymając w jednej ręce kamień bramy a drugą ramię Begluga. Nuciła jedną nutę, którą Trap uznał za dziwnie znajomą. Wyglądało na to, że nie może poradzić sobie z jedną, nie harmonizującą nutą i kender uznał, że właściwie mógłby jej w tym pomóc. Obok czarodziejki stał Chalmis. Intonował zaklęcie, które chyba wpływało na głos Halmarain; był znacznie głębszy i głośniejszy niż zwykle.
   Burza lodowa zatrzymała się w drzwiach komnaty i tam się miotała w te i z powrotem i zagarniała tak, że krasnoludy, kenderzy i humanoidy znaleźli się w pułapce, przyparci do lewej ściany.
   Kender ujrzał jak Chalmis rusza gdy tylko Draaddis Vulter ukazał się w drzwiach. Chalmis schylił się nad Halmarain. Poruszał ustami wyraźnie coś mówiąc, lecz wycie człekokształtnych stworów, przekleństwa i okrzyki krasnoludów , łomot lodu na podłodze nie pozwoliły Trapowi usłyszeć głosu czarodzieja białych szat. A potem Chalmis się wyprostował i wzniósł ramię, wypowiedział coś pod nosem i lodowa burza znikła a Trap przestał być niewidzialny.
   Biało odziany czarodziej ciągnął dalej zaśpiew a wokół malutkiej kobiety, stojącej wciąż z kamieniem bramy w jednej ręce a ramieniem Begluga w drugiej, narastała płonąca poświata. Wciąż ciągnęła fałszywą nutę. Człekokształtne stwory, uwolnione od zgrozy lodowej burzy, znowu zaatakowały kenderów i krasnoludy. Topory krasnoludów starły się z włóczniami i maczugami. Trap zdrowo się uwijał byle tylko wyślizgnąć się goblinowi, który uparł się żeby kendera przyszpilić do kamiennej ściany na ostrzu włóczni. Ripple dawała sobie radę sama i to walcząc ze straszakiem przerastającym chyba dwukrotnie. Jeszcze wycofując się przejściem wyciągnęła z sakwy niewielką, zaopatrzoną w ostre zadziory, kulę po czym odwinęła z niej ochronną tkaninę i przymocowała do whippika. Zaimprowizowany mini-morgenstern mógł utrzymać daleko stwory znacznie od niej większe.
   W wejściu do laboratorium Chalmisa Draaddis Vulter przeklinał złamanie zaklęcia jego lodowego sztormu. Zaczął kolejny zaśpiew. Rozdzierający uszy dźwięk kruszonej skały wypełnił pokój i odbił się od ścian. Dokładnie przed czarno odzianym magiem podłoga poruszyła się i wzniosła w postaci kamiennego stwora zaopatrzonego w cztery nogi i sześć ramion lecz pozbawionego głowy. Kamienny golem zignorował walkę toczącą się pomiędzy krasnoludami i kenderami z jednej a humanoidami z drugiej strony. Runął prosto w kierunku białego czarodzieja.
   Chalmis już intonował własne zaklęcie; z podłogi dobiegł kolejny ryk rozdzieranej skały. Kilkanaście macek z elastycznego kamienia chwyciło czołgającego się golema Draaddisa i podniosło go w górę. Czworonożny stwór walnął o kamienną podłogę z siłą, która wstrząsnęła całym otoczeniem.
   Ripple upadła i goblin omalże nadział ją na włócznię. Podobnie wytrącony z równowagi Umpth usiłował podeprzeć się kołem. Koło mu się wyślizgnęło z rąk, podskoczyło i palnęło goblina w głowę. Na wpół ogłuszony goblin wyprostował się, popatrzył na krasnoludy żlebowe i potrząsnął głową by choć trochę oprzytomnieć.
   Umpth zorientował się, że uwaga stwora zwróciła się w jego kierunku więc chwycił koło, postąpił krok wstecz i dzierżył swój artefakt wysoko, jakby to była tarcza. Podobnie do brata przerażony Grod chyba nagle przypomniał sobie, że nosi topór i wydobył go z pokrowca. Chciał już podnieść go nad głowę, lecz stracił chwyt i tylko walnął kamienną ścianę za plecami. Stalowe topór zrykoszetował o kamień i rękojeścią zadał ogłuszający cios goblinowi.
   Krasnoludy żlebowe miały już dość bitwy. Umpth złapał koło a Grod podniósł wilgotną derkę i razem zaczęli ganiać wokół walczących w samy środku komnaty kamiennych potworów. Trzy macki jednego potwora zostały już połamane i zniknęły w kamiennej podłodze. Dwa z sześciu ramion i jedna noga pierwszego z nich też uległy zniszczeniu i również zniknęły.
   Trap odskoczył w bok w ostatniej chwili, gdy już straszak nań szarżował. Wielki stwór miał ciężką, metalem okutą maczugę. Jej cios rozwaliłby czaszkę kendera gdyby tylko doszedł celu. Straszak był kompletnie nie przygotowany na taki unk kendera. Ciężka broń kontynuowała ruch w dół i w końcu palnęła w kamienną podłogę z siłą, która wprawiła ramię napastnika w drgawki. Trap zawinął hopakiem póki jeszcze straszak stał w szoku i ciągle drżał. Całą masą ciała wbił broń prosto w pierś straszaka.
   Był co prawda zajęty toczoną właśnie walką, lecz jakąś częścią umysły był też zaniepokojony obecnością Begluga stojącego obok Halmarain. Mały demon jakby się powoli budził i zaczynał dostrzegać walkę, która toczyła się wokół niego. Nagle zaatakował macki kamiennego golema stworzonego przez Chalmisa i odgryzł jedną z nich. Resztka wijącej się macki trzepnęła nim na bok gdzie z kolei szpony demona rozdarły gardło goblina cofającego się przed ciężkim toporem krasnoluda. W oczach Begluga zapłonęło światło walki, ruszył w stronę Ripple.
   W tym momencie Trap właśnie cofał się przed długą włócznią kolejnego straszaka i szukał możliwości ataku własną, znacznie krótszą bronią. Z dużym zadowoleniem zauważył jak merchesti idzie w kierunku jego siostry. Jeżeli Beglug do niej dołączy to będą się nawzajem chronić i będą razem zdolni zadać wrogom znaczne straty. A przynajmniej tak sobie pomyślał. Słysząc głos Ripple zorientował się, jak bardzo się mylił.
- Beglug, co ty robisz!? – wołała dziewczyna.
   Beglug lekko ją pacnął szponiastą łapą.
   Trap jeszcze nigdy nie uciekał przed wrogiem. Teraz jednak znacznie bardziej zajmował go los siostry i Begluga niż walka ze straszakiem. Rozejrzał się wokoło; był niebezpiecznie blisko pozostałych macek kamiennego golema więc zanurkował pod jedną z nich. Upadł i odtoczył się dalej wykorzystując moment gdy macki zmusiły straszaka do schylenia. Humanoid był zbyt skupiony na dopadnięciu  oczekiwanej ofiary, runął do przodu i… został schwytany przez kamienne ramię.
   Trap wstał i od razu uskoczył pomiędzy krasnoluda a goblina usiłując dostać się do Ripple. Kolejna fala napastników, wpadająca do komnat Chalmisa Rosteriga, uniemożliwiła mu dołączenie do siostry.
   Kolejna dwudziestka goblinów i straszaków dołączyła do bójki i zmusiła Trapa i szóstkę krasnoludów do cofania się aż pod ścianę. Krasnoludy żlebowe gnały pomiędzy plecami goblinów a kamiennym golemem i szukały jakiegoś bezpiecznego kąta. Gonitwę skończyły stając twarzą w twarz z Draaddisem Vultere, który natychmiast groźnie wzniósł ramię.
   Przez krótką chwilę Trap mógł zobaczyć Ripple, która cofała się przed rozszalałym merchesti po drugiej stronie komnaty. Starała się go utrzymać na dystans, lecz mały demon wyraźnie starał się zabić kenderską dziewczynę. Porzuciła hippik, który do obrony przed demonem był kompletnie nieprzydatny.  Miast tego używała porzuconej przez zabitego straszaka włóczni. Używała jej ostrożnie i nie pozwalała Beglugowi jej pogryźć. Trap wyraźnie widział, że stara się nie czynić krzywdy stworowi, lecz tylko chroni samą siebie. Czego jednak nie zauważyła to fakt, że cofa się dokładnie w kierunku Halmarain, która była chyba tak bardzo zaangażowana w rzucanie zaklęcia, że nie widziała niczego innego.
   Trap nie mógł ruszyć na pomoc, zbyt był zajęty bronieniem się przed napastnikami.
- Grod, pomóż Ripple! – wrzasnął.
   Krasnolud żlebowy zaczął się rozglądać szukając źródła krzyku w tej całej awanturze i wtedy dojrzał inną postać. Draaddis Vulter właśnie wznosił ramię by rzucić kolejny czar w stronę białej szaty.
- Nie lubić lód! – warknął Grod i cisnął na czarodzieja swoją derkę.
   Ciężka, mokra derka spadła na twarz i głowę maga i spowodowała, że ten się zachwiał. Draaddis Vulter usiłował utrzymać równowagę, lecz na swe nieszczęście poczynił kilka kroków wstecz. Wciąż mając głowę zakrytą derką znalazł się zbyt blisko Ripple jak na spokój ducha krasnoludów żlebowych.
- Zostaw Ładny Kender sam! – wrzasnął Umpth i użył najpotężniejszej broni jaką dysponował.
   Cisnął koło. Koło trafiło Draaddisa w środek pleców i popchnęło w kierunku Halmarain.
   W tym momencie mała czarodziejka podniosła wzrok i ujrzała postać gnającą do niej z głową okrytą derką. Dźwięk, jaki wydobyła niósł tony przerażenia.
   Jasność rozbłysła z kamienia bramy i uformowała połowę łuku zawieszonego w powietrzu. Tuż obok uformowała się nagle pustka. Piekący, gorący wiatr wionął do komnaty i pogasił wszystkie światła.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#37 2014-11-27 12:56:37

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Opowieści o Wujku Trapspringerze

Rozdział 37

   Trap rozpoznał w kompletnej ciemności znajomy ryk. Ludzki głos wrzeszczał z zaskoczenia i przestrachu. Przez komnatę przeleciał gorący wicher i kender odskoczył wstecz gdy poczuł na plecach dotknięcie gigantycznej, szponiastej łapy. Minęła go i nagle straszak wydał wrzask przerażenia. Po chwili zabrzmiały dwa kolejne krzyki strachu i bólu. Kender przycisnął się do ściany.
   Nagle Beglug zagulgotał, wyraźnie zachwycony. Po okrzyku Begluga jedyne co dało się słyszeć przez kilka chwil to dźwięk hulającego po komnacie wichru. Nagle wiatr ucichł. Po chwili mroczną komnatę rozświetlił nieco świetlik z różdżki trzech czarodzieji. Najmniejsze światełko należało do Halmarai i wznosiło może cal na podłogą. Kobieta leżała na brzuchu, nie śmiała nawet podnieść głowy.
   Drugie światło należało do Chalmisa a trzecie do czarodzieja czerwonych szat, który parę tygodni temu zaginął. Wyglądał teraz na wychudzonego i zmęczonego.
   Trap poznał Orandera, zauważył jak bardzo jest osłabiony, i pośpiesznie podniósł i ustawił przewrócone krzesło, by czarodziej wygodniej mógł spocząć.
- Ty jesteś Orander. Szukaliśmy właśnie ciebie. No może nie całkiem ciebie, lecz czarodzieja, który mógłby nam pomóc cię wydostać ponieważ Halmarain obiecała, że pokażesz nam magię jeśli jej pomożemy, I nawet jeśli ona upiera się, że to moja wina, że przeszedłeś przez złe drzwi, to myślę…
- Mistrzu Orander!
   Halmarain już siedziała i wpatrywała się w twarz nauczyciela. Po policzkach spływały jej strugi łez – Żyjesz! Nie śmiałam już mieć nadziei! – załkała – Chcieliśmy cię wydostać zanim…
- Czas tamże musi być całkiem inny – rzekła Chalis do nowoprzybyłego całkowicie pomijając okrzyki swych gości.
- W przeciwnym razie już bym nie żył – odparł słabo Orander kiedy dowiedział się, że na Krynnie minęło kilka tygodni – Ponieważ miałem jeden z kamieni to wciąż mogłem śledzić postępy Halmarain, choć jak przypuszczam odległości też są tam inne. Ciągle szły za mną merchesti. Nie mam pojęcia czego chciały…
   Zmarszczył brwi  i spojrzał na swoją uczennicę.
- O co chodzi, dziewczyno?
   Halmarain kręciła się jakby chciała rozciągnąć skurcz i jednocześnie masowała bark.
- Och, to nic takiego skoro wreszcie tu jesteś – odparła – W tej ciemności ktoś mnie uderzył a potem nadepnął. Draaddis Vulter! Zataczał się w moją stronę gdy portal się otwierał.
- Przeszedł do Vasmarg  - powiedział pełen nabożnego lęku Trap.
   Rozejrzał się wokoło. Czarno odziany czarodziej zniknął wraz z walczącymi kamiennymi golemami. Pozostałe przy życiu humanoidy wycofywały do wejścia do laboratorium. Uciekały naciskane przez krasnoludy. Dwójka krasnoludów żlebowych przypatrywała się gawędzącym czarodziejom po czym podeszła do Ripple.
- Jeść teraz?
   Grod pytał tonem wyraźnie świadczącym, że zarówno walka pomiędzy krasnoludami, kenderami i goblinami, późniejsza próba magii czarodziejów a nawet otwarcie portalu do innej płaszczyzny istnienia były tylko przerywnikami wśród spraw znacznie ważniejszych.
   Halmarain popatrzyła na dwójkę krasnoludów żlebowych i niechętnie odeszła od boku swego mistrza. Zaproponowała by dokończyć przygotowanie posiłku Bi i jej mistrz mógłby skorzystać na takim wzmocnieniu.
   Nim jeszcze Ripple i Halmarain były gotowe do nakładania puddingu na talerze szóstka Neidarów wróciła niosąc okrwawione topory. Przegnali na zbocza gór kilka pozostałych straszaków. Z mniejszych goblinów nie przeżył nikt.
   W południe dnia następnego czarodzieje wciąż jeszcze byli pogrążeni w poważnej dyskusji. Badali kamienie bramy. Krasnoludy wybrały się zbadać głębokie jaskinie Digondamaar. Kenderska para łaziła dokoła dotykając czego się tylko dało i nikt, łącznie z nimi samymi, nie zdawał sobie sprawy, że ich sakiewki stały się o wiele cięższe od chwili gdy zjawili się krasnoludzkich jaskiniach. Właśnie skończyli zwiedzanie komnat, które Chalmis oświetlił gdy dołączyły do nich krasnoludy żlebowe.
- Czerwone czarodzieje idą swoje To Miejsce – poinformował Grod.
   Nawet nie rozumiejąc zbyt wiele słów zrozumieli, że Orander i Hamarain będą podróżować za pomocą magii.
- My szukać dobre nasze To Miejsce teraz? Kender pomóc?
- Obiecaliśmy im to – przypomniała bratu Ripple – Założę się, że pasowałoby im Solanthus a i ja go nie zwiedziałam.
   Skoro podotykali już wszystkiego w polu widzenia to nuda szybko ich dopadła. Dwójka kenderów w towarzystwie dwóch krasnoludów żlebowych wyruszyła późnym popołudniem w stronę nizin. Musieli odszukać kuce.
- Mistrz Orander i Mistrz Chalmis to uprzejmi czarodzieje – powiedziała Ripple.
   Mówiąc to wyjęła z sakwy pierścień wzięty ze skrzynki Orandera. Czerwony mag był tak wdzięczny Kenderom za pomoc, że podarował im pierścienie. Orander był zbyt słaby, by zrobić coś poza przekazaniem daru. Chalmi wzmocnił magię pierścieni.
- Mistrz Chalmis dodał magii i do moich – powiedział Trap.
   Wyjął obydwa pierścienie z sakwy. Brwi uniosły mu się wysoko z zaskoczenia widokiem naszyjnika dysków, który służył krasnoludom jako mapa wiedzy.
- Byłam pewna, że oddaliśmy to Neidarom – rzekła Ripple.
- Ładne dla Ładny Kender – odezwał się tupiący obok Grod.
   Sięgnął ręką i dotknął błyszczących loków Ripple zwieszających się jej na plecy i podskakujących w rytm marszowego kroku.
- Grod, nie wolno zabierać niczego, co należy do innych – karcił go Trap – No, ale posiadanie tego to wspaniała sprawa! Pomyśl tylko, czego możemy dokonać. Ale ubaw, będziemy mogli odwiedzić krasnoludy wszelkiego rodzaju… nawet takie, które do nas by nigdy nie trafiły… i robią wspaniałe przedmioty… chociaż niektóre z nich są równie nieznośne co Halmarain… pewnie będą zachwycone mogąc spotkać kogoś nowego po tak długim przebywaniu pod ziemią…
- To mogłoby być zabawne – Ripple uśmiechnęła się do brata – I oddamy to następnym razem, gdy tu wrócimy. Dobrze wiesz, co krasnoludy myślą o takich co to zabierają ich rzeczy.
- Trapspringer, on ukraść, jego nieżywy – powiedział Umpth.
   Grod skinął głową.
-Dobra opowieść. Kender opowie?
   Popatrzył na Trapa wzrokiem tak pełnym nadziei, że Ripple szturchnęła Brata by co szybciej zaczął opowiadać.
- Mój biedny Wujek Trapspringer – powiedział Trap zaczynając jak zwykle opowieść od tych samych słów – Nie przypuszczam, że wdałby się w bójkę z tymi dziwacznymi stworami gdyby wiedział, że to kamienne golemy…
*   *   *   *   *
   Atinus z Palanthas pozwolił sobie na uśmiech gdy zapisywał…
   Głęboko pod ruinami Pey czarny, jedwabny materiał, suto zdobiony złotymi runami, okrywał czarną kulę. W głębi swego królestwa wściekała się Królowa Mroku. Wiedziała o przejściu Draaddisa do płaszczyzny Vasmarg. Straciła sługę a skoro kula była przykryta, straciła też możliwość obserwacji świata Krynnu.
*   *   *   *   *
   Dwieście stop powyżej kuli budził się i przeciągał wilk. Spał dobrze. Nie dręczył go żaden koszmar senny. Nie miał pojęcia co mogło wywołać straszne koszmary… to mógł być ktoś, kogo zjadł.
… i tak kończy się opowieść Wujka Trapspringera.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
przegrywanie kaset vhs łódz ciechocinek hotel spa