DragonLance Forum

Forum dla fanów DragonLance, książek fantasy oraz RPG.


#41 2020-05-06 15:19:20

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 39

W obozowisku Sligów

- Sligowie – szepnął Clotnik wąchając powietrze – Można nawet wyczuć ich odrażający odór. To na pewno oni ją zabrali – powiedział z odrazą w głosie i kopnął ziemię – Ogień Kishpa ich jednak nie powstrzymał. Wciąż gonią za zaczarowanym piórem – nagle obrócił posępną twarz do Tanisa – Pozbyłeś się tego pióra, prawda?
- Tak – odparł Tanis lekko nieobecnym tonem.
   Wypatrywał śladów, które mogłyby mu powiedzieć w jakim kierunku poszli ci kuzyni hobgoblinów.
- Zostawiłem w pamięci Kishpa, dokładnie jak kazał.
   Wysilał się teraz by elfim wzrokiem przeniknąć mrok. Wszędzie wokoło grobu widział ślady stóp sligów. Lecz nie mówiło mu to nic więcej ponad to, co już i tak wiedział. Umysł mu się skręcał od samooskarżeń. Pluł sobie w brodę, że pozwolił Brandelli na samotny spacer. Przebyć z nią drogę tak długą, po to tylko by stracić ją na rzecz bandy sligów! Wściekał się! Byłby chyba oszalał z frustracji, gdyby nagle nie dostrzegł w oddali niewielkiego światełka, ognisko na sąsiednim wzgórzu. Wskazał je ręką.
- Tam! Wygląda na obozowy ogień.
   Ruszyli w stronę światła. Tanis prowadził w ciemności tak, by być pewnym, że nigdy nie zostaną ich sylwetki oświetlone, że pozostaną skryci w cieniu. Przygięci do ziemi szybko zbliżali się do celu. Gdy byli już blisko zapach obozowego ognia zmusił ich do zatrzymania. Tanis skulił się za spalonym pniakiem, przyciągnął Clotnika i szepnął.
- Obejdziemy dookoła. Raczej nie spodziewają się nikogo od strony, z której przyszli.
   Ciężko oddychający Clotnik skinął głową. Ruszyli, a kiedy byli już blisko tylnej strony obozu krasnolud zdołał zadać pytanie między dwoma stęknięciami.
- Ciekawe, skąd wzięli drewno na ogień? Wszystko tu spłonęło trzy dni temu.
   W odpowiedzi Tanis tylko zamknął mu gębę dłonią i pociągnął do ziemi twarzą do dołu. Pobliski strażnik sligów zatrzymał się jakby usłyszał jakiś odgłos. Różne dźwięki nadbiegały od strony obozu; strażnik nastroszył szpiczaste uszy i wyraźnie usiłował zorientować się, czy ten nowy dźwięk też nadszedł z obozowiska. Z mieczem w pogotowiu zaczął złazić ze wzgórza i się rozglądać.
- Nie ruszaj się – szepnął Tanis Clotnikowi w ucho – Cokolwiek będzie się działo, nie pozwól by spadła na ciebie jego plwocina… to trucizna.
   Clotnik skinął głową i Tanis odjął dłoń. Migające światło ze szczytu wzgórza oświetlało sylwetkę strażnika sligów żółtymi promieniami. Miał więcej niż sześć stóp wzrostu. Nie nosił ubrań, lecz miał umazane w szerokie, czarne i brązowe pasy. Ciało pokrywała ciężka, zrogowaciała skóra, bardziej przypominająca elastyczny kamień niż prawdziwą skórę. Ogon wlókł się po ziemi.  Gdy slig spojrzał wstecz mógł Tanis dostrzec długie, cienkie, otwarte usta ukazujące szereg grubych i ostrych zębów. Uszy maiła slig niemal rogate, ostro zakończone i całkiem spore.
   Clotnik obrócił się by coś szepnąć Tanisowi, lecz pół-elf już się zdematerializował nie czyniąc przy tym najmniejszego dźwięku. Krasnolud zamarł, był sam i nie miał pojęcia, co ma robić. A właściwie i tak mógł tylko patrzyć w cichym przerażeniu jak strażnik sligów powoli się doń zbliża przebijając się przez spalone zarośla. Szczęki sliga poruszały się w te i we wte, jakby zbierał w gębie trującą ślinę. Schodził coraz niżej wzgórza. Widać już było metalowe świecidełko zwisające z lewego ucha, które dosłownie powiewało w przód i w tył przy każdym kroku stwora.
   Slig był coraz bliżej. Krasnolud pragnął dosłownie zagłębić się w ziemię, zniknąć, lecz chyba nie było to możliwe. Stwór szedł w jego kierunku.
   Tanis zszedł mu z drogi i obserwował aż slig minął go dosłownie o dwa kroki poruszając się w kierunku Clotnika, który ukrywał się wciąż w zaroślach poniżej. Gdy tylko stwór go minął, Tanis wyskoczył za jego plecami i wydobył miecz. Slig usłyszał znany mu dźwięk i odwrócił się ze zdumiewającą prędkością… prosto na ostrze Tanisa.
   Pół-elf sztychem przebił gardło bestii; tuż powyżej zbrojo - podobnej skóry okrywającej i chroniącej jego klatkę piersiową. Padając, chciał stwór jeszcze krzyknąć jakieś ostrzeżenie, lecz zdołał tylko zagulgotać i to cicho. Tanis nawet nie czekał na śmierć bestii. Zabrał miecz sliga i podbiegł do Clotnika.
- Masz, trzymaj – powiedział, wręczając broń krasnoludowi – Mam nadzieję, że nie będziesz go potrzebował.
- Na pewno nie na długo – odparł drżącym głose, nawet broda mu drżała – Nie jestem wojownikiem.
   Tanis objął ramiona krasnoluda i spojrzał prosto ww zielone oczy.
- Znałem kiedyś człowieka, który był bardziej przerażony od ciebie, kiedy szedł do pierwszej bitwy. Gdy było po wszystkim nie tylko był wciąż żywy, stał się bohaterem. Dasz radę. Po prostu bądź za mną. I nie szwendaj się za daleko; przyciągasz za dużo uwagi.
   Tanis ostrożnie podchodził w górę wzgórza. Po chwili widział już obóz sligów. Oraz Brandellę. Była przywiązana do palika wbitego w ziemię, leżała blisko ogniska. Jeden ze sligów, wnioskując z rozmiarów cielska najpewniej ich przywódca, stał nad nią i spluwał trującą śliną o kilka cali od jaj twarzy. Spadała na ziemię tuż obok długiego warkocza, który spowijał jedno ramię. Nie krzyczała. Nawet się nie ruszała. Po prostu patrzyła na sliga z obrzydzeniem w twarzy.
   Slig wyglądał na kogoś pod wrażeniem jej postawy, lecz nie na tyle, żeby przestać. Tanis próbował wyrozumieć co gada przywódca sligów. Brzmiało to jak Wspólna Mowa, lecz wszystko, co pół-elf dosłyszał i zrozumiał, brzmiało jak ostrzeżenie:
- Gadaj albo śmierć!
   Clotnik doczołgał się do Tanisa. Zobaczył szczątki wozu i puste baryłki po obu jego bokach. Wóz najwidoczniej był w drodze do stawu, pewnie miał tam napełnić beczki wodą. Krasnolud zastanawiał się, gdzie też podział się woźnica. Uwagę krasnoluda zwróciły też kawałki czegoś czarnego obracającego się nad ogniskiem. Coś, z czego tłuszcz kapał w ogień i powodował skwierczące trzaski i skoki płomieni. Clotnik nachylił się do pół-elfa i szepnął.
- Skąd oni wzięli sarninę? Myślałem, że cała zwierzyna uciekła przed ogniem.
   Tanis spojrzał spojrzeniem niemal martwym, bez wyrazu. Clotnik zorientował się, że kawałki mięsa na rożnie nad ogniskiem nie pochodzą z jelenia. Przełknął ślinę z obrzydzeniem i odwrócił wzrok.
   Tanis dalej przeglądał obozowisko. Skoro był tu wóz, to coś przecież musiało go ciągnąć. W końcu dostrzegł czego szukał. W odległym krańcu obozu stały dwa kudłate woły bagienne. Sześcionożne zwierzęta pociągowe, skrzyżowanie konia, bawołu i bizona. Nie były szybkie, lecz wytrzymałe i spokojne.
- Jak szybko możesz biegać? – szepnął Tanis.
- A jak szybko muszę? – nerwowo odparł krasnolud.
- Szybciej od sligów.
- Jeśli będą mnie gonić to pognam szybciej od wiatru.
- Lepiej, żeby tak było – powiedział Tanis – ponieważ zamierzasz zaatakować – wraz ze swymi wojownikami – ich obóz. A wtedy będziesz musiał gnać jak jeszcze nigdy nie gnałeś.
   Clotnik przełknął ślinę. Z trudem.

   Brandella musiała walczyć ze sligami gdy zaskoczyli ją przy grobie Kishpa. Nie brobila swego życia, bardziej chodziło jej o spokój Kishpa i życia Tanisa i Clotnika. Za żadne skarby nie chciała dopuścić, by sligowie niepokoili grób czarodzieja, rozkopywali go i przeszukiwali w pogoni za zaczarowanym piórem. Piórem, o które ją zaciekle wypytywali. Powiedziała im nawet, że wie, gdzie jest pióro… nie miała jednak zamiaru im tego zdradzać. Nie miała też zamiaru mówić im, że ma tu jeszcze dwóch towarzyszy w pobliżu. Znacznie bardziej by jej odpowiadało zginąć tu dla tych, którzy poświęcili tak wiele by ją ocalić.
   Walka ze sligami była zdecydowanie krótka. Jeden ze stworów uderzył ją gargantuicznie wielką łapą. Przez chwilę myślała nawet, że ma złamaną szczękę. Dwa dziksze sligi złapały ją za ramiona i, ku jej przerażeniu, chyba zamierzały żywcem ją zacząć zjadać. Zostały powstrzymane przez przywódcę przy pomocy kilku solidnych kopniaków.
   Zaczynało się ściemniać. Co prawda sligowie często mieszkali w jaskiniach, to jednak raczej nie przepadały za otwartą przestrzenią w ciemności. Przywódca, wyraźnie górujący nad pozostałymi stworami i zaznaczony sporą szramą po cięciu w pysk, rozkazał by zabrano Brandellę do obozu. Tam poznają, pewnie po torturach, co chcą wiedzieć.
   Woźnicę rozbitego wozu upiekli na jej oczach. Zmusili ją, by patrzyła jak ciało człowieka piecze się na rożnie. Odmówiła rozmowy. Ciągle tylko słuchała.
- Możemy przehandlować ją za broń.
- Tylko wtedy, gdy będzie nienaruszona.
- Jeśli szybko nie zacznie gadać, to…
- Połamane kości i poparzenia obniżą jej wartość.
   Przywódca uciął gadkę krótkim warknięciem.
- Jeśli ma pióro to można będzie nawet odżałować jej życie. Poza tym – dodał – Jeżeli nie będzie można jej sprzedać, to będzie ją można zjeść później.
   Brandella cicho leżała obok ogniska i myślała o Kishpa, Tanisie i Scowarze. Mylala o wszystkich aktach odwagi, który była świadkiem przez ostatnie kilka dni. Była zdeterminowana, niezależnie od wstrząsów żołądka nad którymi nie do końca potrafiła zapanować, by dorównać tym przykładom. Pobielała jednak, gdy przywódca sligów wyrwał z roztrzaskanej beczki jedną klepkę i wsadził jeden jej koniec w ogień. Gdy zaczął od płonąć slig podszedł do tkaczki i trzymał płonące drzewce w pobliżu jej twarzy.  Po chwili powiedział we Wspólnej Mowie.
- Zamierzam podpalić ci włosy. Te luźne spłoną w jednym błysku ale warkocz będzie się spalł powoli – a to dla dobrze. Jeśli nie powiesz gdzie jest magiczne pióro to będziesz się palić, spalę ci głowę i twarz aż nic nie zostanie. Rozumiesz?
   Odwróciła wzrok. Cienkie usta stwora rozchyliły się ukazując ostre zęby.
- Tak, rozumiesz.
   Brandella zacisnęła zęby i postanowiła, że nie będzie krzyczeć choćby ból stawał się nie do zniesienia. Slig obniżył płonącą szczapę. Brandella słyszała już trzaski drewna i czuła gorąco ognia.
Z zachodniej strony obozu dobiegł nagle dziki okrzyk a Brandella zamknęła oczy.
- Atak! – krzyczał jakiś slig.
   Rumor ciężkich nóg przeleciał obok niej, sligowie gnali w stronę zagrożenia. Brandella domyśliła się, że to Tanis i Clotnik i serce w niej zamarło. Oto oddadzą swe życie za nic. Przecież nie mogą zaatakować we dwóch bandy tak wielkiej i licznej – stworów było co najmniej dwadzieścia!
- Malutkie zamieszanie – powiedział przywódca, który z innymi nie pobiegł – Moi wojownicy się tym zajmą. A ja zajmę się tobą.
   I przytknął płonące drzewo do jej włosów.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#42 2020-05-10 18:08:59

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 40

Gasnąca pamięć

   Slig usłyszał jakiś hałas nim jeszcze dostrzegł jego źródło. Był to tętent od którego trzęsła się ziemia. Slig okazał się jednak wolny w odejmowaniu wzroku od płonących włosów Brandelli. Gdy spojrzał w górę, Tanis na grzbiecie jednego z bagiennych wołów, był już o kilka stóp od niego. Kopnął sliga prosto w pierś i cisnął go plecami w ognisko. Slig wrzasnął i zaczął się toczyć.
   Jednym, gładkim ruchem Tanis zeskoczył z byka, mieczem ciął warkocz Brandelli niemal przy samym karku by zaraz potem, dobrze wymierzonym cięciem, uwolnić ją z więzów. Schował miecz, wskoczył na grzbiet byka i wyciągnął do niej dłoń.
Skoczyła i chwyciła ją mocno. Jednym, zwinnym ruchem wskoczyła na szeroki grzbiet byka. Za ich plecami przywódca wciąż wył poparzony płomieniami ogniska.
   Tanis wbił pięty w wielkie boki zwierzęcia a ten ruszył do szarży wszystkimi, sześcioma potężnymi nogami.Za nimi grzmiał tętent drugiego byka. Był uwiązany do pierwszego. Tanis gnał szarżującym zwierzęciem prosto w dół wzgórza, w kierunku, w którym ruszyła banda sligów. Dopadł ich i ciął z góry mieczem wykutym z szarej stali przez Flinta. Padali jeden po drugim. Nie było może tak łatwo i lekko jak wtedy, gdy miecz został zaklęty przez Kishpa, lecz i tak zrobił co swoje.
   Tanis zapędził się aż do czołowych szeregów wroga. Katem oka dostrzegł poruszenie z przodu wyraźnie kontrastujące z kiwającym się stylem biegu jaszczuropodobnych sligów.
- Clotnik! – huknął na całe gardło.
   Tanis zwolnił bieg byka na wystarczająco długi czas, by krasnolud wspiął się na luzaka. Potem ruszyli galopem pozostawiając za sobą przeklinające bestie.
   Napoili byki ze stawu w polu, zebrali resztę swoich rzeczy i szybko oddalili się na zachód. Zanim, kompletnie wyczerpani, nie zatrzymali się na nocny spoczynek zostawili już sligów daleko w tyle. Kiedy już stanęli i rozłożyli obóz, Tanis wziął na siebie pierwszą wartę. Brandella uparła się na drugą zmianę wiec poszedł ją obudzić po dwóch godzinach. Zbliżał się już świt. Przyklęknął obok niej i obserwował przez chwilę jak śpi. Sen miała równie spokojny jak bezdźwięczna noc w lesie. Pomyślał o przyszłości: będzie dobrze pasować do małej grupki przyjaciół. Flint, Caramon i Tas natychmiast uznają ją za swoją – co prawda, w pobliżu kendera będzie musiała pilnować wszystkich swych rzeczy. Nawet Raistlin może ją zaakceptować by dowiedzieć się czegoś o magii Kishpa. Kit, co oczywiste, ją znienawidzi. Brandella jednak sama sobie poradzi z wojowniczką.  Razem utworzą grupę co się zowie. I być może, po jakimś czasie, Brandella ujrzy go w trochę innym świetle. Mógł czekać. Poczeka.
   Sięgnął dłonią by ją zbudzić. Palce dłoni przeszły przez jej ciało.
- Brandella! – wrzasnął.
   Zerwana z głębokiego snu usiadł wyprostowana. Świeżo obcięte loki zatańczyły jej na ramionach.
- Co jest? Co się stało? – krzyknęła rozglądając się w poszukiwaniu zagrożenia – Sligowie?
   Zaskoczony przebudzeniem Clotnik najpierw pognał do byków a dopiero potem zorientował się, że tylko on się porusza. Zatrzymał się, spojrzał wstecz na Brandellę i Tanisa.
   I słuchał…
- Chciałem cię obudzić – powiedział zdumiony i zdezorientowany Tanis – Tylko, że tu nie było niczego, czego by można dotknąć. Moja dłoń przeszła przez ciebie!
   Kobieta dotknęła swej dłoni i poczuła ciało i kości.
- Musiałeś chyba jeszcze spać i coś ci przyśniło – odparła uspokajająco – Wciąż tu jestem. Widzisz?
   Wyciągnęła ramię w jego stronę. Sięgnął by ująć jej dłoń, lecz mimo, że ją widział nie mógł jej ani dotknąć, ani zatrzymać.
   Brandella wydała zduszony okrzyk. To była prawda.
- Czujesz cokolwiek? – spytał Tanis.
   Chciał ją przede wszystkim uspokoić a poza tym musiał zrozumieć, co tu się właściwie dzieje. Oczy kobiety rozszerzyły się z przerażenia.
- Nie czuję niczego innego niż przedtem. Tanis! Ja tego nie rozumiem!
   Poranna, lekka mgła jakby przepływała przez nią. Stawało się tak, jakby ona sama zaczynała być mgłą. Mgłą delikatną i zwiewną.
- Czy sligowie coś ci zrobili? – pytał Tanis poprzez dziką gonitwę myśli – Czy dawali coś do jedzenia albo do picia?
   Zaprzeczyła z osłupieniem w twarzy.
- Nie. Nic z tych rzeczy.
   Tanis wyprostował się i zmarszczył czoło w zamysleniu.
- Czekaj! – zawołał wyciągając do niej rękę, lecz zatrzymując ją zanim dotknął kobiety – Kiedy byłaś prz grobie Kishpa? Czy coś tam zaszło? Cokolwiek niecodziennego? Niezwykłego?
   Powolnym ruchem martwy liść z rękawa białek koszuli, którą pożyczył jej Clotnik. Liść spadł na ziemię a Tanis go podniósł i skruszył palcami. Przynajmniej on był rzeczywisty. Odezwała się zupełnie spokojnie.
- Nie było żadnej magii. Niczego takiego. Musi chodzić o coś innego.
   Desperacja już wyraźnie znajdowała odbicie w jej głosie.
- To jest coś innego – powiedział Clotnik – Coś, czego nie zwalczysz swym mieczem, Tanisie. Bardzo mi przykro.
   Tanis obrócił się twarzą w stronę Clotnika. W oczach błyszczał mu gniew. Podszedł do krasnoluda i powiedział przez zęby.
- Mówisz, jakbyś wszystko o tym wiedział.
   Clotnik lekko się uśmiechnął choć zmęczenie bruździło mu twarz. Nie cofnął się jednak.
- Nic dobrego dla ciebie nie wyniknie, jeśli swój gniew obrócisz przeciwko mnie – powiedział cicho a w oczach miał tylko smutek – Nie wiedziałem. Kishpa raz tylko zasugerował, że coś takiego może się zdarzyć. Nawet on nie był tego jednak pewny.
- Nie był pewny czego? – błagała Brandella – Co się ze mną dzieje, Clotnik?
- Dla Tanisa stałaś się tak realna jak samo życie – poważnie odparł krasnolud – Według niego twoje serce bije, twoja skóra jest ciepła w dotyku a twój głos brzmi jak muzyka skomponowana przez mistrza.
   Brandella się zarumieniła. Tanis z uwagą studiował czubki pobliskich drzew, tak był zaambarasowany wyjawieniem sekretu, który dla wszystkich i tak był oczywisty.
- Tylko dlatego, że on widzi cię jako rzeczywistą, stałaś się rzeczywistą – dodał Clotnik – W zamiarach Kishpa leżał samotny powrót Tanisa z pamięci czarodzieja, lecz już z tobą jako własnym wspomnieniem. Miast tego tanis posunął się o krok dalej; wyniósł cię z pamięci Kishpa fizycznie, byś żyła tu, w jego świecie. Kishpa mówił, że coś takiego może się zdarzyć. Powiedział jednak, że jeśli nawet się zdarzy, to nie przetrwa długo.
- Dlaczego? – zagrzmiał Tanis – Dlaczego nie przetrwa? Dlaczego ona nie może tu ze mną zostać?
   Stało się. Teraz już wiedziała wszystko. Gdy na nią spojrzał oczy miała pełne łez. I nawet teraz nie był pewny, czy są to łzy żalu czy może litości.
   Clotnik odezwał się z ogromnym smutkiem w głosie.
- Nie może tu zostać bowiem jest tylko pamięcią. I jak każda pamięć musi kiedyś zgasnąć.
- Skoro nigdy nie zgasła w pamięci Kishpa – zawołał Tanis – To nigdy nie zgaśnie i w mojej.
- Takie było życzenie i zamierzenie Kishpa – powiedział krasnolud – Ale będziesz musiał zadowolić się jej widokiem wyłącznie woczach swej duszy. Nic więcej nie da się zrobić. Ona gaśnie.
   Tanis aż do bólu pragnął teraz trzymać ją w ramionach, lecz nawet i to było już niemożliwe.
- Chodź ze mną – szepnął do Brandelli.
   Chciał teraz być tylko z nią. Clotnik skłonił się nisko gdy go mijali.
- Żegnaj – powiedział cicho.
   Stanęła. Pomimo tego, że właśnie trzęsła się ze strachu, że nie wiedziała co ją czeka, ucałowała Mertwigowego syna w policzek. Nie było w tym nawet cienia dotyku, lecz nie było też wątpliwości w umyśle Clotnika, że właśnie został pobłogosławiony.
   Strumienie światła kładły się na ziemi jako, że dzień miał się już narodzić. Światło jak gdyby przebijało się przez Brandellę, jakby jej tam już nie było. Krzyknęła i odskoczyła ze ścieżki szukając cienia. Tanis pospieszył za nią wołając.
- Nie obawiaj się!
- Obawiaj?! – zawołała gorzko – Kiedy zgasnę, stanę się tylko wspomnieniem, czymś co przydarzyło się w twojej przeszłości. Ty pójdziesz dalej, ja już nie.
- Brandella, moja Brandella – z jękiem opadł przed nią na kolana krusząc zeschłe, poczerniałe liście.
- Pomyśl o tym w ten sposób. Moja pamięć jest jak osobny świat, zupełnie jak u Kishpa. Będziesz tam żywa. Nawet jeden dzień nie minie a znajdziesz coś nowego, coś świeżego do odkrycia.
   Pochyliła głowę na ramię a jej szczupłe ciało zaczęło rozpływać się w powietrzu.
- Posłuchaj – dodał z uporem – Pamięć i wyobraźnia są jak kolory na palecie malarza, ciągle mieszane tworzą nieustannie coś nowego. I to właśnie znajdziesz we mnie, Brandella: cały, nowy świat do poznania.
   Z wysiłkiem szukał słów zapewnienia.
- Wszystko, cokolwiek o tobie pamiętam, będzie się ciągle zmieniało. Któregoś dnia zastanowię się jak wyglądałaś jako mała dziewczynka, wybrane cię sobie jako dziecko. A ty staniesz się znowu młoda. Którejś nocy będę szedł samotnie ulicami miasta – gdzieś, gdzie nigdy nie byłaś – będę o tobie myślał, będę do ciebie mówił. A ty odpowiesz w moim umyśle. Będziesz gdziekolwiek i będziesz wszędzie.
   Klasnęła dłońmi odchodząc dalej od światła.
- Mam nadzieję, że to co mówisz, okaże się prawdą
- Nigdy cię nie zapomnę – przyrzekał do gasnącej i znikającej w cieniu postaci.
- A ja zawsze będę z tobą – odparła głosem tak cichym, że Tanis nawet nie był pewien, czy go rzeczywiście usłyszał.
  I może nawet nie. Może głos ten dotarł do niego z jego własnej głębi.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#43 2020-05-11 12:47:47

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 41

Nowa myśl, stare miejsce

   Zarjephwu, przywódca sligów, wykąpał poparzone cielsko w stawie, który znaleźli na polu. Szli po śladach  byków bagiennych w świetle księżyca, lecz obawiając się nocy zdecydowali nie iść dalej. Nie zaniechali jednak bynajmniej pościgu. Jeśli chodzi o samego Zarjephwu, kobieta, która zdołała im właśnie uciec wiedziała z całą pewnością gdzie się znajduje zaklęte pióro. W przeciwnym razie dlaczego tamci dwaj mieliby ryzykować życiem, by ją ratować?
   Kiedy tylko wstał dzień przywódca wstał z wody, która tak jeszcze niedawno łagodziła poparzone ciało Kishpa. Slig wezwał wojowników.
- przebyliśmy długą drogę w poszukiwaniu zaklętego pióra – powiedział – Nie zatrzymamy się teraz.
- Ale tamci mają bagienne byki i jadą na nich. Jak mogłeś do tego dopuścić? – skarżył się Ghuchaz, ambitny wojownik, który miał ochotę na miejsce przywódcy w zamian za Zarjephwu.
   Cała banda aż wstrzymała oddech. Kwestionowanie przywództwa Zarjephwu było równoznaczne z wyrokiem śmierci. Zaczęli w ciszy odstępować od Ghuchaza, który szybko się zorientował, że posunął się za daleko. Przywódca tymczasem tylko oblizał czubek pyska zastanawiając się jak zacząć wyzwanie. Zamigotały drobne oczka.
   Sligowie nie przepraszają, ani tez zresztą nie wynajdują usprawiedliwień. Ghuchaz jednak był cwańszy od pozostałych. Zanim Zarjephwu wykonał pierwszy ruch już młody wojownik pospieszył do niego i pośpiesznie zagadał.
- Myślę, że wiem w jaki sposób możemy pokonać byki i złapać zdobycz.
   Zaskoczony przywódca sligów powstrzymał gotowość do ataku i spytał.
- Jak?
   Ghuchaz zrobił grymas odpowiadający ludzkiemu sprytnemu uśmiechowi. Zarjephwu był większy i silniejszy, lecz młody slig był daleko bardziej podstępny. Jeszcze krótka chwilka i to on będzie dowodził bandą… i to on będzie posiadał zaklęte pióro. Chcąc wpędzić Zarjephwu w przekonanie, że oto dał się zastraszyć przybrał potulny wyraz pyska i podszedł bliżej do przywódcy by wyszeptać mu swój plan prosto do ucha.
- Slady byków prowadzą na zachód i łatwo je wyśledzić – powiedział cicho a jednocześnie mrugał do kompanów, którzy jednak odwracali wzrok i nie chcieli widzieć akcji młodzika – Powinniśmy iść na północny zachód;  tam są siedziby ludzi. Możemy je napaść i zdobyć konie i byki. Jeśli pogoda się utrzyma, nie będzie ani padało, ani wiało piaskiem to łatwo odnajdziemy ślady zdobyczy. Dopadniemy ich w parę dni.
   Zarjephwu słuchał beznamiętnie. Wiedział, że młodzik ma rację. Dobrze byłoby mieć kogoś tak przebiegłego za swoją prawą rękę. Może to być też niebezpieczne. Ta myśl jeszcze błąkała mu się we łbie gdy Ghuchaz nagle obniżył łeb i wbił głęboko długie, ostre zęby prosto w niechronioną szyję przywódcy. Nie zdołał jednak jej rozerwać. Zarjephwu został zaskoczony, lecz był w stanie uderzyć z taką siłą i szybkością, że głowa Ghuchaza pękła nim jeszcze zdał sobie sprawę, że oto spadły na niego dwie, niemal kamienne pięści. Ciało młodego sliga padło na ziemię.
   Krew spływała z szyi przywódcy i pokrywała twarde, łuskowe ciało. Znaczenie posiadania zaklętego pióra nigdy jeszcze nie była bardziej widoczna. Taka zdrada nie byłaby możliwa gdyby Zarjephwu był w posiadaniu tego instrumentu do pisania. Chroniłoby to jego bandę – a zwłaszcza jego samego – przez przepowiadanie przyszłości. Rana od ugryzienia, szramy po oparzeniach; to wszystko tylko ból z którym sobie musi poradzić. Jedyne co się liczy, to zdobycie tego pióra.

   Clotnik dreptał przed dwoma byka a uwiązane zwierzęta obserwowały krasnoluda z wyraźnie byczym, potężnym zadowoleniem. Krasnolud wpatrywał się w zacieniony szlak jeleni i czekał, by poznać los Brandelli.
   Gdy już rozwiała się poranna mgła mógł Clotnik dostrzec, jak ścieżką, powoli schodzi i wraca do obozu Tanis. Był sam. Twarz miał nieprzeniknioną. Pytanie krasnoluda było wręcz wypisane na jego twarzy. Tanis zaś spojrzał w niebo, patrzył wszędzie byle nie w twarz Clotnika i walczył o utrzymanie emocji na wodzy.
- Początkowo bardzo się bała? – odparł na niezadane pytanie.
- A później? – pytał Clotnik podchodząc bliżej.
- Myślę, że odnalazła jakąś nadzieję.
   Krasnolud skinął głową choć tak naprawdę, to nie miał pojęcia o czym Tanis mówi. Najbardziej chodziło mu teraz o pocieszenie pół-elfa.
- Jeśli jest cokolwiek, co mógłbym uczynić…
   Tanis zastanawiał się przez chwilkę.
- Tak – odparł na koniec – Jest coś. Opowiedz mi wszystko, co wiesz o Brandelli. Chcę o niej usłyszeć, zapamiętać wszystko.
   Clotnik opowiadał a Tanis słuchał. Siedzieli na wzgórzu, wdychali chłodny wiatr a krasnolud ciągnął jedną opowieść po drugiej. Wszystkie pochodziły od Kishpa opowiadającego o Brandelli. Pomagało, lecz nawet teraz gryzła Tanisa zazdrość; żałował, że wszystko, czego się dowiaduje pochodzi ze wspomnień Kishpa. Chciałby tak ogromnie, by mogła mu to powiedzieć bezpośredni, ona sama.
   I wtedy przypomniał sobie, że przecież pisała do niego list. Powiedziała, że to jest list wyłącznie do niego i że jest zakopany w Ankatavaka. Skoczył na nogi.
- Co jest? – pytał Clotnik.
   Początkowo Tanis nie odpowiadał. Wątpliwości goniły go teraz jak wraże strzały. Pisała do niego list, gdy byli jeszcze w pamięci Kishpa. O ile dobrze rozumiał, to zdarzyło się to tylko w pamięci starego czarodziej; w rzeczywistości przecież Tanis nigdy nie był w Ankatavaka. Jeżeli teraz się tam uda, to czy list tam będzie? Nie wyglądało to na możliwe, lecz musiał się przekonać.
- Chodź – powiedział kładąc rękę na ramieniu krasnoluda – Idziemy.
- Dokąd? – spytał Clotnik wstając z ziemi.
- Do Ankatavaka.
   Tanis myślał o Brandelli, otym jak ona pisze do niego list. Za każdym razem wyobraźnia podsuwała mu inny obraz. Raz zobaczył, jak płacze nad kawałkiem pergaminu pisząc pożegnalny list. Innym razem wyobraźnia wykreowała scenę o tym, jak pisze starannie, dokładnie, jak zgniata jeden pergamin po drugim nie mogąc znaleźć słów oddających jej uczucia. Za trzecim razem wyobraził sobie, jak ona pisze list mówiący mu jak mają się odnaleźć gdyby się pogubili.
- Szukaj mnie w swoich snach.
   Przyrzekł sobie, że tak właśnie zrobi.
   Widząc pół-elfa głęboko zamyślonego Clotnik nie zamierzał mu przeszkadzać. Jechali obok siebie kierując się na zachód do Ankatavaka. Od celu podróży dzielił ich jeszcze jeden dzień jazdy. Krasnolud powiedział Tanisowi, że wieś jest zrujnowana, opuszczona po strasznej powodzi parę dekad temu. Tanis to nie odstraszyło. Wciąż chciał tam jechać a krasnoludowi powiedział, że jest tam coś, co ma nadzieję odnaleźć.
   Clotnik chciał się troszkę rozweselić i zająć czymś ręce. Sięgnął do torby podróżnej i wyciągnął kilka kul do żonglowania: mosiężną, złotą i szklaną. Nie ćwiczył już ponad tydzień a nie miał ochoty w tym zardzewieć. Byk pod krasnoludem ciężko człapał a on sam zaczął podrzucać kule w powolnym, leniwym kręgu.
   Kątem oka ruch kul zauważył Tanis. Przyciągnęło to jego uwagę i popatrzył na Clotnika. Zachwycała pół-elfa sprawność krasnoluda, z jaką żonglował na grzbiecie poruszającego się stworzenia. Dopiero po chwili zorientował się, że Clotnik żongluje również niezwykłą, czystą szklaną kulą z niebieskimi i zielonymi znakami.
   Zaschło mu w ustach. Pragnął, by Clotnik przestał, lecz obawiał się, że dźwięk głosu rozproszy krasnoluda i spowoduje katastrofę. Clotnik dostrzegł, że oto ma widownię. Zaczął bardziej skomplikowane popisy. Mosiężna kula powędrowała wysoko w niebo, za nią poleciała złota a potem i szklana. Co było tylko niewielkim kręgiem wirujących kul stało się zapierającą dech w piersiach wielką elipsą na szczycie której kula omal nie znikała z pola widzenia.
   Tanis nie mógł się już powstrzymać. Głosem tak spokojnym, na jaki mógł się tylko zdobyć, żeby nie zdekoncentrować Clotniak zaczął:
- To jest bardzo dobre. Zastanawiam się tylko…
   W tym momencie, zupełnie nagle, byk pod krasnoludem potknął się w koleinie i to dokładnie w momencie, gdy krasnolud posłał szklaną kulę pod niebo. Poleciała pod jakimś wariackim kątem, daleko w prawą stronę. Tanis ocenił jej trajektorię i zmusił swego byka do galopu. Zwierzę pognało szybciej niż pół-elf mógłby się spodziewać. Przebiegł za tor lotu kuli; spadała teraz za jego plecami. Puszczając wodze zwierzaka Tanis zeskoczył w pełnym pędzie i próbował chwycić szybko spadającą kulę. Obrócił się w powietrzu by obserwować niebo. A potem walnął plecami na ziemię. Szklana kula spadała z nieba prosto na niego. Podniósł rękę by ją złapać… a nagle z nikąd pojawił się Clotnik, chwycił kulę tuż przed wyciągniętymi palcami Tanisa a byk krasnoluda minął pół-elfa o cal, o mało go nie stratował. Krasnolud zawrócił i podjechał do Tanisa wołając z daleka.
- Wszystko w porządku?
   Pół-elf nie odpowiedział. Podnosił się i oczyszczał z kurzu miotany cichą furią. Po chwili wyciągnął rękę i wyrwał Clotnikowi szklaną kulę z dłoni.
- Nigdy nie żongluj tą kulą! Nigdy!
   Clotnik próbował ją odebrać, lecz Tanis nie zamierzał się poddać.
- Dlaczego to dla ciebie takie ważne? – pytał krasnolud – I co cię to może obchodzić?
- Ponieważ ja wiem ile ta kula kosztowała twego ojca.
- Jest ładna, przyznaję. Ale jest bardzo stara. Nie może być wiele warta – protestował Clotnik.
- Kosztowała go życie – odparł Tanis.
   Krasnolud stał jak wryty. Po prostu gapił się piękną, bogatą w detale, kulę szkła spoczywającą w dłoni Tanisa. Delikatne zwoje kolorów na powierzchni szkła przywoływały z pamięci błękit nieba nad zielonymi lasami.
-  To był ostatni dar, jaki kupił dla twej matki – wyjaśniał pół-elf przyciszonym głosem – Chcial by to miała pomimo, że tak naprawdę nie było go stać na zakup.
- Czy więc ukradł? Zimno naciskał Clotnik.
   Tanis zamilkł. Co dobrego wyniknie z faktu, że powie mu prawdę? Dla siebie samego też by wolał, by jego ojciec okazał się dobrym i szczodrym człowiekiem, miast być zmuszonym odkrywać gorzką prawdę. A i tak w końcu to nie obiektywna prawda jest ważna, lecz to co za prawdę przyjmiesz, w co będziesz wierzył. Pół-elf był teraz jedynym, który wiedział, że Mertwig raz popełnił straszny błąd. Postanowił więc, że ten sekret umrze wraz z nim.
- Twój ojciec – powiedział Tanis – Był osobą, która należało podziwiać i szanować.
   W gonitwie myśli wyjaśnial dalej.
- Mertwig zapłacił życiem za tą kulę, ponieważ wraz z matką zostali zaatakowani przez gobliny, które próbowały ją ukraść. Nie pozwolił na to. Zginął w walce z goblinami, ofiarując swoje życie w zamian za moje. Tak więc, przyjacielu, proszę byś nigdy nie żonglował więcej tą kulą. Trzymaj ją bezpiecznie a za każdym razem, gdy na nią spojrzysz pomyśl o swym ojcu i swej matce.
   Tanis podał mu błyskotkę a Clotnik z szacunkiem ją przyjął.
- Na duszę mego ojca… masz moje słowo – powiedział krasnolud.

  Napad na ludzkie osiedle poszedł wyśmienicie. Przynajmniej w opinii Zarjeohwu. Żaden człowiek nie ocalał a tylko jeden slig poniósł śmierć. Śmiały rajd w samo południe ukazał piętnastu pozostałych sligów z niewielkim stadem byków i koni. Zwierząt wystarczyło by każdy z nich miał zapasowego wierzchowca. Poganiali ostro. Nie dbali, czy zajeżdżą zwierzęta na śmierć. Gdy coś takiego miało miejsce slig po prostu się przesiadał i jechał dalej. Jeszcze przed zmierzchem odnaleźli trop kobiety i jej wybawców. Dopadną ich gdzieś następnego dnia.
   Tej nocy w obozie cała banda wychwalała Zarjephwu z powodu jego sprytu w obranej strategii i świetnego przewodzenia. Zastanawiał się troszkę ilu z nich może podejrzewać, że cały pomysł marszu na północny zachód i napadu na osiedle ludzi pochodził od Ghuchaza. Co nie znaczy, że to miało znaczenie. Po tym, co zrobił z młodym sligiem nie obawiał się kolejnego wyzwania. A kiedy będzie miał zaklęte pióro to nikt nigdy nie zdoła go pokonać, choćby miał nawet śmiałość go wyzwać.
   Zarjephwu czuł ból poparzonych pleców, zwłaszcza teraz, leżąc na ziemi. Kiedy odpływał powoli w sen szczęki mu się rozwarły a świetle księżyca błysnęły ostre zęby. Pamiętał tego człowieka… a może pół-elfa… który kopniakiem posłał go w ognisko i uciekł z kobietą. Jaszczurcza gęba skrzywiła się w imitacji uśmiechu. Sligowie pogardzali elfami. Tego jednego spotka już jutro.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#44 2020-05-12 18:20:54

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 42

Ruiny Ankatavaka

   Zapach słonego powietrza dopłynął do Tanisa w delikatnej, morskiej bryzie. Wiedzieli już, że zbliżają się do Cieśniny Algoni. I do Ankatavaka. Pół-elf mimowolnie nachylił się mocniej na grzbiecie byka i wysilał teraz wzrok by sięgnąć nim dalej i dostrzec jakieś znaki wioski poprzez zasłaniający jeszcze las. Zastanawiał się nawet, czy to w tym lesie ludzie zbierali się przed szarżą na elfie barykady. Między tymi ludźmi był i jego ojciec.
   Tanis szybko wypchnął to z pamięci. Nie miał ochoty pamiętać własnego ojca. Tanis prowadził byka lekkim truchtem. Podrapał go po spoconym karku i powiódł czymś, co tylko z trudem mogło udawać szlak. Ot, ścieżka, jaką już dawno temu zawojowala przyroda.
- Kiedy byłeś to ostatni raz? – zawołał Tanis do Clotnika, który lekko został z tyłu.
   Krasnolud mruknął jakieś przekleństwo. Tanis słyszał jak łamie gałąź zagradzającą mu ścieżkę.
- Co najmniej sześćdziesiąt lat temu. Powódź przyszła trzydzieści osiem lat temu. Może pamiętasz zimę, kiedy lało niemal każdego dnia?
- Oczywiście. Byłem wtedy ze swym druhem, Flintem – Tanis roześmiał się głośno – Przebijaliśmy się przez pustynię w Taladas gdy zaczęło lać. Wystarczyło jednej nocy, by pustynia poddała się powodzi. Ratowaliśmy się czepiając się utopionego skrita. Spędziłeś kiedyś trzy dni trzymając się grzbiet martwego, sześciostopowego chrząszcza?
- Szczęśliwie, nie – Clotnik trzasnął kolejną gałąź.
   Głosy obu mężczyzn zaczęły się oddalać. Między drzewami Tanis dostrzegł otwarte pole. Za tą łąką stały pokruszone ściany Ankatavaka. Wskazał je palcem, już miał coś zawołać gdy Clotnik powiedział.
- Widzę – a potem dodał żałobnym tonem – To wygląda tak smutno.
   Nawet z tej odległości wioska wydawała się umarła. Jechali dalej przekraczając otwarte pole. Było płaskie, tylko czasem zaznaczone samotnym pniem drzewa. Tanis lekko zakręcił by wyminąć sterczący pniak, pamiętał go jeszcze. Kiedy doń dojechał spojrzał w dół. Z satysfakcją ujrzał, że jest pusty.
   Główna brama wznosiła się dokładnie przed nimi. Była otwarta, wpuszczała każdego, człeka czy zwierza, wprost na ulice wioski. Co prawda do wejścia wcale nie potrzeba było bramy. To, co kiedyś było chroniącymi wieś ścianami było teraz mieszaniną pokruszonych murów wyglądających jak prastare ruiny. Przejechali przez bramę a powiew wiatru dmuchnął w nich kurzem a Tanisa chyba przeniosł do innego czasu. Gdziekolwiek spojrzał widział oczami wyobraźni wioskę taką, jak ją zapamiętał. Widział elfów na barykadach, na wschodniej, południowej i północnej. Słyszał okrzyki radości wieśniaków, gdy zaklęty deszcz Kishpa zatrzymał armię ludzi pierwszego dnia oblężenia. Spojrzał na południe i znowu staczał walkę na barykadzie. Przypomniał sobie strzałę, która nadleciała z nikąd i ocaliła mu życie. Spojrzał na  otwarty plac wioskowy i ujrzał budynek, z którego tą strzałę wystrzelono. Kiedyś, dawno temu, żyła tu Brandella. Był w jej pokoju na piętrze, lecz tylko w umyśle Kishpa. Chciałby to jeszcze raz ujrzeć.
   Dwupiętrowy budynek chylił się na jedną stronę, jedna ściana już się zapadła. Wyglądało to, jakby cała konstrukcja była o krok zawalenia. I tak tam podjechał. Zsiadł. Podszedł do wejścia.
- Dokąd idziesz? – pytał Clotnik z grzbietu swego wierzchowca.
- Do środka.
- Zbyt niebezpieczne – zauważył żongler.
- Nie martw się – odparł lekko – będę ostrożny.
   W rzeczywistości przeskoczył susem sekcję schodów nie mających raczej zamiaru utrzymać jego ciężaru. Kiedy dotarł na górę zauważył, że drzwi do pokoju Brandelli wiszą na jednym zawiasie. Popchnął je wszedł. Pokój był ograbiony z mebli a jednej ściany już nie było. Część dachu też była porwana. Wielki malunek jaki pokrywał mieszkanie był już tak zblakły wiatrem, deszczem i słońcem, że dostrzeżenie jakiegoś na nim obrazu było raczej niewykonalne – poza jednym miejscem. W odległym narożu, nisko na ścianie, zobaczył rysunek zaskakującej świeżości. Wyobrażał mężczyznę widzianego z tyłu, twarzy nie pokazano. W jego ciele widoczna była postać kobiety o równie niewidocznej twarzy. Sięgnął dłonią by dotknąć rysunku. Gdy ją cofnął ujrzał na czubkach palców świeżą farbę.
   Oczy mu się rozszerzyły ze zdumienia? Czyżby wciąż był rysunek wilgotny? A może to któryś z kolorów po prostu odchodził ponieważ farba była wystawiona na wilgotne, morskie powietrze? I dlaczego jest wciąż widzialny gdy inne już zagasły?
   O ile pamięć go nie zawodziła to jej łóżko było przy tej właśnie ścianie. A może, jeśli ktoś tu żył po jej odejściu to też tu miał łóżko i ono chroniło malunek. A może zostało to namalowane, w jakiś sposób, właśnie dla niego. Właśnie teraz. I to przez nią.
   Jego uwagę przyciągnął nagle trzeszczący dźwięk. Po chwili głośny trzask i chmura kurzu powędrowały na pierwsze piętro.
- Tanis! – wrzeszczał Clotnik na ulicy – Wszystko w porządku?
   Podszedł do okna.
- Nie może być lepiej – zawołał.
- Budynek się rozpada – ostrzegał żongler – wyskakuj… i to szybko!
- Już idę!
   Tanis pośpieszył do drzwi i w stronę schodów. Tyle, że kilkunastu stopni już nie było. Część schodni po prostu się załamała, rozleciała i spadła na sam dół. Pół-elf się skrzywił. Wyjście stąd nie będzie łatwą sprawą. No, ale innej drogi nie było.
   Schodzenie powolne, z całkowitym obciążaniem kolejnych schodków, było absolutnie najgorszym pomysłem, na jaki mógłby wpaść. Musiał te schody pokonać pędem, przeskoczyć nad brakującą sekcją, no i mieć nadzieję, że gdy wyląduje na sekcji dolnej to ona wytrzyma i się nie rozpadnie. Wziął głęboki wdech i pognał na złamanie karku w dół skacząc po trzy stopnie za jednym zamachem. Kiedy dopadł wyrwy w schodach po prostu skoczył. Przeleciał nad pustą przestrzenią i wylądował prawą stopą na dolnej sekcji. Schody się załamały.
   Tanis odbił się od ściany po prawej stronie. Impet znosił go dalej w dół po schodach a on tymczasem usiłował odzyskać równowagę. Ani pół-elf, ani schody nie utrzymały pionu. Tanis twardo opadł na ostatnie z nich i wytoczył się na ulicę przez otwarte drzwi. Schody za nim się załamały. Z drzwi wypłynął tylko gęsty obłok kurzu. 
   Clotnik zeskoczył ze swego byka i pobiegł do Tanisa, lecz ten już kiwał dłonią, że nie trzeba pomocy.
- Wszystko w porządku – powiedział – Muszę tylko złapać oddech.
   Na twarzy krasnoluda malowały się różne emocje: niepokój, strach, irytacja. Głos trzaskał jak suche drewno.
- Nie ma powodu, by kończyć tu śmiercią tylko dlatego, że jesteśmy umarłej wsi. Zachowaj ostrożność!
- Z całych sił – zapewnił go Tanis wciąż jeszcze ciężko dysząc.
   Podczas gdy pół-elf dyszał i prychał, krasnolud zaczął łazić samotnie po okolicy odkrywając na nowo własne wspomnienia. Mimo wszystko, tu się urodził i dorastał. Tu, w Ankatavaka. Doszedł właśnie do środka placu i tam się zatrzymał. Popatrzył i się szeroko uśmiechnął. Po chwili Tanis do niego dołączył.
- Czemu się tak przyglądasz?
- Ten pomnik – odparł krasnolud z nostalgią w głosie – Pamiętam, jak został odsłonięty. Właśnie wróciłem ze statku i dowiedziałem się, że mój ojciec nie żyje. W moim życiu wszystko się wtedy zmieniło. Nie wiedziałem wtedy, kim jest ta osoba – powiedział wskazując na sterany pogodą pomnik.
   Tanis spojrzał a na twarzy pojawił mu się wyraz kompletnego zaskoczenia. To był Scowarr! Stał tutaj. Z mieczem w dłoni. Z głową owiniętą bandażami tak niechlujnie, że za chwilkę spadną.
   Poniżej, na cokole pomnika, widniał napis.
„ Nigdy nie zapomnimy Wielkiego Scowarra. Przybył jako obcy. Odszedł jako bohater.”


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#45 2020-05-14 17:52:06

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 43

Metalowe pudło

   Tanis opowiadał krasnoludowi dzieje Scowarra. W tym momencie jakiś ruch przykuł uwagę Clotnika; coś lub ktoś daleko w ulicy.
- Ktoś tam jest – powiedział Clotnik.
   Tanis nie spostrzegł nikogo.
- Wyglądało to na starego mężczyznę, który umknął natychmiast jak nas zobaczył – wyjaśniał Clotnik.
- Pójdę i poszukam. Jeśli ktoś z elfów tu pozostał gdy inni odeszli to może znajdę kogoś, kto znał mojego ojca i go pamięta.
   Tanis miał nadzieję, że tak się nie stanie, lecz powstrzymał język
- Idź śmiało – powiedział – Ja i tak mam to coś do roboty.
   Interpretując prawidłowo spojrzenie Clotnika szybko przyrzekł.
- Niczego niebezpiecznego w tym nie ma.
   Clotnik pośpieszył w dół ulicy, kierując się w stronę plaży.  Ongiś ciasno ułożone brukowanie teraz było porozrzucane a szczeliny między kamieniami wypełniały zielska. Tanis obserwował krasnoluda jak ten obchodzi róg ulicy i za nim znika. Pół-elf wolał teraz być sam. Nie chciał by Clotnik widział ewentualne rozczarowanie jeśli nie znajdzie wiadomości jaka zakopała dla niego Brandella. Nie chciał też by krasnolud zaglądał mu przez ramię gdy będzie czytał list o ile go odnajdzie.
   Brandella powiedziała, że wiadomość jest zakopana u podnóża barykady gdzie ongiś zabił ogromnego pająka. Oceniając odległość od bramy i od ulicy, którą nadbiegł Mertwig na ratunek, Tanis z łatwością ustalił prawidłową lokalizację. W tym miejscu wyrósł jaskrawo pomarańczowy polny kwiat. Żywy kontrast w stosunku do jasno zielonych chwastów porastających całą przestrzeń. Tanis wykopał kwiat z korzeniami zamierzając go po prostu odrzucić na bok, lecz po chwili – sam nie bardzo wiedząc dlaczego – spędził kilka minut przesadzając go kawałek dalej.
   Potem wziął się poważnie do pracy. Najpierw wydobył miecz i głęboko nim spulchnił ziemię i glinę. Ukląkł, zaczął kopać ręcznie i garściami odrzucał ziemię na bok. To była ciężka, gorąca robota. Ziemia się nie poddawała no i nie było wiadomo, na jakiej głębokości może być zagrzebane pudło po prawie stu latach – zwłaszcza gdy wody powodzi naniosły dodatkową warstwę mułu na glebę. No a poza tym to zawsze była niestety szansa, że jest on zakopany gdzie indziej. No i, co najgorsze, że może go wcale nie być. 
   Tanis potrząsnął głową. Tej ostatniej możliwości nie miał zamiaru rozważać. Kopał dalej. Drapał głębiej i głębiej, aż w końcu wydrapał dziurę na głębokość piędzi. Potem na dwie. I dalej kopał… miał nadzieję… nadzieję… nadzieję, że jego własne doświadczenia w pamięci Kishpa są równie realne co wspomnienia maga. Czyż bowiem Clotnik nie powiedział, że Brandella zniknęła w tym samym czasie, co i pół-elf? A czyż Scowarr stałby się bohaterem gdyby obok niego nie było Tanisa? Jest przecież możliwe, że on, Tanis, był tu w przeszłości, żył i oddychał nawet jeśli tylko krótką chwilę, że w jakiś sposób połączyła się pamięć z rzeczywistością.
- Sam siebie ogłupiasz, Pół-Elfie – zbeształ sam siebie.
A mimo to kopał dalej.


   Zarjephwu krążył pośród ruin wioskowych murów. Sligowie zostawili wierzchowce w lesie i ostrożnie pokonali przestrzeń między lasem a wioską. Nie wiedzieli, czy przypadkiem zwierzyna nie wystawiła warty. Oddział Zarjephwu rozproszył się za jego plecami używając odłamów zwalonych ścian i innych śmieci jako ukrycia.
   Po chwili Zarjephwu dostrzegł pracującego Tanisa. Usiłował coś wykopać z ziemi. Kazał więc pozostałym sligom trzymać się w ukryciu a sam obserwował pracującego pół-elfa. Kiedy Tanis uniósł głowę i otarł brew z potu przywódca sligów wiedział, już, że jest to ten osobnik, którego szuka, ten który kopniakiem wpakował go w ognisko. Pół-elf wyglądał na znużonego i pokaleczonego, lecz twarz świeciła mu jasno. To jasne spojrzenie przywódca sligów uznał za euforię wywołaną zbliżaniem się do dawno pożądanego celu. Zarjephwu skrzywił gębę w grymasie uznawanym przez sligów za uśmiech. Uznał, że wie już co odnalazł Tanis.
   Slig bezwiednie podrapał się po spalonej, łuskowatej skórze. Połowa pleców i jedno ramię miał odbarwione przez płomienie. Spędził większość ostatnich dwóch dni myśląc tylko ,jak to będzie gdy dopadnie osoby, która zadała mu taki ból. Z euforią obmyślał coraz to bardziej krwawe szczegóły. 
   Dla przywódcy sligów było oczywiste, że pół-elf czegoś poszukuje. I, że to coś jest dość głęboko zakopane, oraz jest bardzo wartościowe – tak jak zaklęte pióro. Zarjephwu się skrzywił złośliwie. Pozwoli pół-elfowi na wykonanie całej, ciężkiej roboty a potem zgarnie całą nagrodę.
   Tanis tymczasem, pochłonięty całkowicie celem jaki miał może w zasięgu ręki, był całkowicie nieświadomy obecności oczu obserwujących go z nieodległych ruin. Dziura jaką wykopał miała już niemal głębokość całego ramienia więc był bliski rezygnacji. Nic tu nie było do odnalezienia. Wszystko, co uzyskał tym drapaniem w twardej, kamienistej glebie były krwawiące palce i obolałe ramiona. Zdegustowany ze szczętem cisnął w dziurę miecz. Dziwny dźwięk dotarł do jego uszu: oto ostrze uderzyło o coś metalicznego!
   Tanis padł płasko na ziemię i wpakował głowę wraz z ramionami do dziury. Wyciągnął miecz i odrzucił wstecz wydrapując kolejną warstwę ziemi. Jeszcze więcej, kamieni, korzeni i pokruszonej gliny. I nagle coś kompletnie innego. Zupełnie jak pokrywka pudełka.
   Zarjephwu częściowo zaklinował się pod wielkim kamieniem, który kiedyś stanowił kotwę bramy Ankatavaka; takie leżenie pod skałą gdzie było chłodniej i wilgotniej było czymś naturalnym dla jaszczurko podobnych sligów.  Ze zwodniczo przymkniętymi, niemal śpiącymi, oczami obserwował i czekał. Zaczynał się niepokoić ponieważ nie widział żadnych znaków obecności nikogo więcej. Gdzie była kobieta? Gdzie podział się towarzysz pół-elfa obecny gdy nieśli jej pomoc? Czy opuścili już brzeg i odpłynęli? Jeżeli tak, zastanawiał się slig, to co chce wykopać pół-elf?
   Gdy Tanis nagle doskoczył do dziury Zarjephwy poczuł, że oto skonczył się czas oczekiwania. Dał sygnał i wstał na nogi. Czternastu pozostałych sligów pojawiło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wstając z przeróżnych kryjówek. W ciszy poszli w kierunku Tanisa.
   Serce Tanisa waliło mocniej nawet niż wtedy gdy w tym samym miejscu walczył z gigantycznym pająkiem. Gorączkowo macał palcami we wszystkich kierunkach, próbował brzegów znaleziska. Było to niewielkie, metalowe pudełko, wciąż jeszcze malowane jaskrawo czerwono i błękitnie. Malowane tą samą, kobiecą ręką. W tym samym stylu co malunki w pokoju Brandelli tylko tu poznaczone trochę rdzą. Duszę Tanisa przepełniała nadzieja. Pospiesznie obkopał z czterech stron i wreszcie uwolnił pudełko z miejsca, w którym spoczywało od niemal stu lat.
   Mając już pudełko w dłoniach tanis wyciągnął się z dziury i wydał tryumfalny okrzyk. Gdyby spojrzał w stronę zewnętrznych granic wioski dostrzegłby zbliżających się sligów. Wydostając się z dziury został jednak zwrócony do nich plecami a wzrokiem ogarniał tylko i wyłącznie bezcenną zdobycz.
   Sligowie byli rozproszeni na dużym placu. Najbliższy, Zarjephwu, miał do Tanisa tylko trzydzieści stóp i zbliżał się szybko. Tanis próbował otworzyć pudełko; rdza je zablokowała. Sięgnął zza pasa nóż i starał się podważyć wieko. Dwadzieścia stóp dalej sligowie zaczynali się zbliżać jako już jedna grupa. Szli w morderczej ciszy a włócznie, berdysze i topory ściskali mocno w pazurzastych łapach.
   Nóż chyba pomagał. Tanis zdołał wcisnąć ostrze pod naroże pokrywki i odchylić je do góry. Pokrywka się wykrzywiła a potem, lecz bardzo powoli, zaczęła się otwierać.
   Sligowie dotarli już na piętnaście stóp. Zarjephwu zasygnalizował pozostałym, że chce wziąć pół-elf żywcem jako jeńca. Tortury będą wyśmienite.
   Tanis coś posłyszał… coś w pudełku. Niemożliwe jednak by było tak jakieś zwierzę; pudełko było na to zbyt szczelnie zamknięte. Odsunął je troszkę od siebie i zajrzał do wnętrza pod odchylonym wiekiem. Były tam dwie rzeczy; pióro jakie dał Brandelli i zgięty kawałek starego pergaminu. Wielkimi literami, zapisane we Wspólnej Mowie, widniało dobitne ostrzeżenie:
   Sligowie Za Plecami!


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#46 2020-05-15 15:51:26

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział  44

Na śmierć

   Tanis obrócił się wirującym ruchem i zobaczył tylko długie, jaszczurcze ramiona, które mają zamiar go dopaść i powalić na ziemię. Miał nóż w ręku więc ciął po łapach najbliższego ze sligów wywołując wrzask bólu. Dwaj inni tymczasem zaatakowali głowami trafiając go w ramię i pierś. Uderzenie posłało go na ziemię a metalowe pudełko wyleciało mu z rąk. Pióro poleciało swobodnie spadło na ziemię. Notatka natomiast – list Brandelli ! – zawierająca ostrzeżenie wypadła z pudełka i spadła na powrót do dziury, którą wykopał.
   Przetoczył się ostro w lewo. Obijając się o pokruszone kamienie brukowe tylko syknął z bólu. Ledwo uniknął ciosu włócznią, która minęła mu nogi dosłownie w cal. Miecz leżał gdzieś za nim. Jeśli nie zdoła go znaleźć to już jest martwy… a nawet jeśli znajdzie, to też nic nie wiadomo. Spróbować jednak musiał.
   Sligowie ruszyli na niego całą paką, lecz największy z nich, taki potwornie poparzonym cielskiem, wrzasnął:
- Zabrać pióro!
   Sligowie przystanęli zakłopotani, lecz natychmiast przerwali atak i ruszyli wykonać rozkaż Zarjephwu. Tanis też dostrzegł pióro, lecz załapanie go po to tylko, że umrzeć z nim w dłoni chyba nie byłoby najlepszym pomysłem. Miast tego zanurkował po swój miecz, chwycił rękojeść, obrócił się na kolana. Wysoki, chudy slig właśnie podnosił pióro z ziemi. Zbyt długo się nim nie nacieszył. Tanis ciął mieczem, odciął ramię stwora i ciął z rozpędu przez pierś. Pióro wypadł z dłoni pozbawionej życia.
   Najbliższy slig wystartował, by przechwycić pióro. Tanis poderwał się z ziemi, ciął w kierunku sliga, lecz jego miecz został zablokowany włócznią, którą dzierżył Zarjephwu. Czarne ślepia ze srebrnymi źrenicami wpatrywały się w pół-elfa z wręcz namacalną nienawiścią. Potężne mięśnie stwora prawie eksplodowały z wysiłku.
- To pióro jest nasze – warknął gardłowo we Wspólnej Mowie – I twoje życie też.
   Ledwie skończył już strzyknął trującą śliną w stronę twarzy Tanisa. Najwidoczniej chciał go oślepić. Pół-elf odchylił się, upadł na plecy i desperacko walczył o wstanie na nogi. Dwójka ramion oplotła go od tyłu i starała się zmiażdżyć: kolejny slig. Tanis poczuł jak powietrze wylatuje mu z płuc w miarę jak stwór wytężał się chcąc życie z niego wycisnąć. Pół-elf chciał walczyć choćby łokciem, lecz ramiona miał ciasno przypasane do boków i nie miał jak się uwolnić.
   Oczy Tanisa zaczynały już zachodzić mgłą gdy nagle slig go puścił. Tanis nie miał pojęcia, co go ocaliło. Po prostu padł na kolana. Tym razem jednak inna para rąk go chwyciła i podniosła na nogi.
- Clotnik! – sapnął pół-elf.
   Krasnolud użył jego własnego miecza do nadziania sliga, przebił go na wylot z tyłu. Ostrze wciąż jeszcze tkwiło w martwym ciele bowiem Clotnik nie miał sił go wyrwać. Tanis z przemożną siłą przypomniał sobie jak to Mertwig ocalił mu życie w dokładnie tym samym miejscu. Wyrwał z ziemi włócznię, która ledwie minęła jego nogi i rzucił ją krasnoludowi. Po czym, wciąż ciężko oddychając, powiedział.
- Przypominasz twojego ojca.
   Clotnik się skłonił.
- Później podziękuję, jak należy – dodał pół-elf – Tarez najważniejsze: odbierzmy zaklęte pióro z rąk tych stworów.
   Twarz krasnoluda wykrzywiła się w grymasie zgorszenia.
- Pióro? – skrzeknął – Oni go wzięli?
   Wciąż jeszcze mieli trzynastu przeciwników, każdy większy i silniejszy niż pół-elf czy krasnolud. Ucieczka też nie miała sensu; nie mogliby uciec daleko. To był jednak tylko jeden powód do walki. Drugim było to, że pozwolenie na zabranie zaklętego pióra, pióra przepowiadającego przyszłość, przez sligów było po prostu nie do pomyślenia.
   A jednak właśnie w tej chwili bardzo wysoki wojownik sligów trzymał pióro wysoko i dumnie wręczał je Zarjephwu. Tanis nawet się nie zastanawiał: natychmiast wskoczył pomiędzy sligów. Clotnik gnał tuż za nim a oczy zzieleniały mu groźnie i podbródek, dotąd wąziutki, nagle spotężniał.
   Pół-elf zablokował mieczem cios berdysza, zwiniętą pięścią palnął w brzuch kolejnego sliga lecz sam zachwiał się od ciężkiego ciosu łokciem w bok głowy. W tej chwili Clotnik dźgnął włócznią w udo kolejnego sliga a ten opadł na kolana. Tanis dostrzegł szansę. Wskoczył na plecy upadłego sliga i uzyskał w ten sposób wystarczający wzrost, by sięgnąć ostrzem zaklęte pióro wciąż wysoko trzymane przez wielkiego przeciwnika.
   Ostrze Tanisa świsnęło, przecięło powietrze i rozcięło pióro na dwie, eleganckie połowy. Ryk gniewu z warczącej gęby Zarjephwu przeraził jego własnych wojowników. Był tak oszalały utratą pióra, że złamał kark najbliższemu z nich, stojącemu na drodze do Tanisa.
   Clotnik starał się osłaniać odwrót Tanisa. Ostrze włóczni wpakował w ramię jednego wroga podczas gdy tępym końcem walnął w pysk drugiego. Za wielu jednak przeciwników atakowało ze wszystkich stron. Za wielu.
   Kilkanaście potężnych ramion dopadło nóg Clotnika, szarpało mu skórę długimi, pazurzastymi paluchami. Kolejne łapy złapały w pół i powalały na ziemię. Tanis chciał chronić powalonego krasnoluda, lecz dwóch sligów chwyciło łapami ostrze miecza i je unieruchomiło. Zarjephwu ruszył nań z szarżą więc dwójka sligów zaczęła cofać ręce. Pół-elf wiedział, że już czekają tylko na odgłos kruszonych kości. Jego kości.
   Przeraźliwy pisk, dźwięk całkiem z innego świata, wybuchł nagle gdzieś za plecami Tanisa. W połowie dokonywanego mordu wszyscy Srogowie nagle się zatrzymali, zamarli. Dwójka więżąca ramiona Tanisa była tak zaskoczona, ,ze nagle się obrócili chcą sprawdzić sytuację. Nawet Zarjephwu stanął a na pysku miał wyraz kompletnego szoku.
   Tanis nie mógł się tak wykręcić, by ujrzeć co też zaskoczyło wrogów. Było jednak coś prawie znajomego w tym wysokim pisku. W następnej sekundzie dwójka sligów puściła Tanisa i runęła do ucieczki. Jeden był odrobinę za wolny. Miecz ciął go z tyłu i slig padł w drgawkach na ziemię.
   Tanis odwrócił się by spojrzeć w twarz na gnębiciela sligów – i stanął twarzą w twarz ze Scowarrem! Granitowy pomnik ożył! Powiewające wokół głowy bandaże, niemożliwie piskliwy krzyk zarówno przerażenia jak i odwagi, dziko wywijający miecz… oto był Bohater Ankatavaka, w całej swej chwale!
   Tanis został tak zaskoczony widokiem starego przyjaciela, że omal nie padł ofiarą ostrego cięcia szerokiego miecza sliga. W ostatnie chwili uchylił się, lecz jednocześnie zdołał wykrzyczeć nieskładne podziękowanie i powitanie do magicznie ożywionego pomnika.
   Lecz Scowarr nie odpowiedział. Szare, granitowe usta wyłącznie wrzeszczały. Runął na wojowników przytrzymujących Clotnika i pozarzynał ich jakby był bogiem zemsty. Krótkie włosy szczupłego człowieka, sterczące tu i ówdzie ze szczelin między bandażami, aż skrzyły się złością.
   Potem Scowarr wykonał obrót i ruszył wrzeszcząc piskliwie za tuzinem umykających sligów. Kolejny slig jednak nie uciekał.
   Zarjephwu był przerażony widokiem dziwnej, wrzeszczącej postaci odzianej w powiewające bandaże, lecz nie czuł strachu przed Tanisem, a to właśnie pół-elf był winien upadku jego bandy. Nie będzie szansy na torturowanie go, lecz przynajmniej będzie miał satysfakcję dokonują mordu.
   Przywódca sligów odrzucił włócznię i schylił się do przysiadu. Szeroko tworzył szczęki a trująca ślina zaczęła skapywać mu z języka. Patrzył na Tanisa wzrokiem wściekłym i głodnym. Pół-elf wiedział, że sligowie często zjadają wrogów, nawet żywych.
   Slig poruszał się na czworakach i powoli pokonywał odległość dzielącą ich obu. Nawet teraz był prawie wzrostu Tanisa. Za plecami pół-elfa jęczał Clotnik. Jego krew powoli nasączała ziemię dawno opustoszałej wioski, w której się urodził. Tanis musiał wroga odciągnąć. Cofał się więc i bacznie obserwował każdy ruch sliga. Zarjephwu był zadowolony z takiego pościgu. Pół-elf wytrącał go z równowagi; stwór go zarówno nienawidził jak i rozkoszował się słabością zwierzyny. Slig ostrożnie manewrował w kierunku Tanisa, zmuszał go do poruszania się w określonym kierunku. Czekał na moment, by skoczyć i zatopić zęby w gardle pół-elfa.
   Tanis zdołał się zorientować, że wycofał się już Praie na połowę wioskowego placu. Rzucił szybkie spojrzenie w kierunku Clotnika; krasnolud powoli podciągał się w kierunku swego osiodłanego byka. Jeśli będzie miał szczęście to uda mu się ujść z życiem.
   Nagle Tanis oparł się o coś twardego. Stał jak w pułapce na samym środku placu. Plecy miał oparte o cokół posągu Scowarra. Na chwilę spanikował. Co za straszny błąd! Zarjephwu skoczył.
   Tanis zrobił jedyną rzecz o jakiej mógł pomyśleć; ześliznął się plecami po cokole a jednocześnie kopnął obiema nogami. Stopy pół-elfa trafiły sliga w brzuch i posłały go w górę. Poleciał ponad cokół. W następnej chwili dał się słyszeć wrzask a potem zapadła cisza. Na Tanisa z góry zaczęła kapać krew.
   Zdumiony pół-elf ujrzał, że pomnik Scowarra jest znów na miejscu! Na jego mieczu wisiał wbity slig.
   Tanis, lekko drżący, podniósł się i popatrzył na starego przyjaciela. Oczekiwał gestu, słowa, uścisku ręki. Kamienna, star, deszczem sterana statua była beznamiętna jak kamień który ją tworzył. A może tylko marzył, że oto Scowarr ruszył mu na pomoc i rozproszył sligów? Wzrok Tanisa spoczął ponownie na inskrypcji na dole cokołu.
   Zmieniła się! Magicznie różniła się od oryginału. Przeczytał.
„ To było zabawne, co?”
   Tanis ryknął gromkim śmiechem.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#47 2020-05-17 20:04:53

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 45

List

- Powstrzymałem krwawienie – powiedział Tanis.
   Z troską patrzył na bladą, obolałą twarz Clotnika.
- Zdrowo cię poszarpali, zwłaszcza na plecach. No, ale poza kilkoma bardzo teatralnymi szramami to będziesz zdrów.
   Starał się mówić jasno i z pewnością siebie w głosie.
- Muszę być zdolny do żonglerki – powiedział zaniepokojony krasnolud – Czy moje ramiona będą się mogły poruszać w naturalnym rytmie?
- Nie mam całkowitej pewności – odparł Tanis – Ale przypuszczam, że tak.
   Clotniak to widać usatysfakcjonowało bowiem zaraz po odpowiedzi pół-elfa zamknął oczy i zaczął odpoczywać. Wstając z cienia pomnika Scowarra gdzie Tanis przytaskał krasnoluda mógł sobie wreszcie pozwolić na głębokie westchnienie. Poczuł zaraz jak rozluźniają mu się napięte mięśnie karku i ramion.
   Teraz, kiedy już Clotnik był opatrzony i odpoczywał Tanis z zapałem wrócił do listu Brandelli. Pośpiesznie podszedł do dziury, którą wykopał i na jej dnie odnalazł zwinięty pergamin. Był stary, pożółkły i kruchy na brzegach. Podniósł go delikatnie, wręcz z uczuciem, z tymczasowego grobu i powoli wrócił do Clotnika czytając słowa, jakie Brandella pisała do niego tak dawno temu…
   Tanisie – Który zaryzykowałeś Dla Mnie Wszystko
Piszę te słowa teraz, na kilka chwil nim odejdę wraz z tobą w, być może, beznadziejną podróż. Zdaję sobie sprawę, że ty jesteś pewien, że opuścimy pamięć Kishpa, lecz ja mam swoje wątpliwości. Gdyby tak miało być, że wrócisz do swego świata beze mnie to chcę byś wiedział jak wiele o tobie myślałam. I co do ciebie czuję. Ale to już przecież wiesz, prawda? Spytałeś mnie kiedyś co łączy dwójkę ludzi poprzez dzielący ich czas. Sądzę, że chciałeś wiedzieć jak Kishpa i ja mogliśmy kochać się tak głęboko przez wszystkie te lata tak abyś i ty jakoś przeniknął tajemnicę odnalezienia takiej miłości. Cóż ci odpowiedzieć? Muszę spojrzeć na własne tkaniny by powiedzie ci, że miłość jakiej szukasz przypomina jedną z moich szarf. Tak jak szarfa chroni delikatne gardło przed chłodem, tak i głęboka i szczodra miłość chroni to, co w człowieku delikatne przed całym światem. Miłość, podobnie jak szarfa, owija się wokół ciebie w najzimniejsze dni, i jeszcze raz gdy wiatry złych losów przynoszą co najgorsze. I, podobnie jak szarfa, wielka miłość otula twe serce. Lecz również jak szarfa, tak i miłość może łatwo zostać zagubiona jeśli nikt nie będzie dość ostrożny by o niej pamiętać.
   Teraz czekasz, podczas gdy ja piszę list, którego może nigdy nie przeczytasz. Przestanę więc teraz, tylko jeszcze powiem, ze powinieneś opuścić ten świat gdy ja tu pozostanę. Zawsze pozostaniesz w mojej pamięci. Bo tak naprawdę , czym jest pamięć poza sposobem zatrzymania wszystkiego, czego nigdy nie chcesz utracić?
   Żegnaj, lecz nigdy już - Do widzenia.
    Brandella. 
   Tanis doszedł do miejsca, gdzie spokojnie pochrapywał Clotnik i usiadł obok niego na kamiennym bloku ze ściany wioskowej. Czytał list jeszcze raz mimo, że już zaczynał mu się kruszyć w dłoniach.  Usiłował wyczytać coś między wierszami, wokoło linii pisma – chciał zrozumieć dokładnie, co miała na myśli pisząc te słowa. Dlaczego nie powiedziała wprost, co czuje do niego? Spodziewała się może, że w jakiś sposób on to już wie. A tak z drugiej strony, to może i lepiej sobie tylko wyobrażać, co mogła czuć.
   Podczas gdy Tanis siedział pogrążony w liście Brandelli, sześciu z siedmiu martwych sligów, którzy leżeli porozrzucani w ruinach, zaczęło się kręcić. Choć nadal leżeli gdzie padli, to jednak coś przemożnego zaczęło dziać się z ich ciałami. Niezależnie od ich wielkości, kształtu czy odniesionych ran zaczęli się przekształcać. Z początku powoli, potem trochę szybciej. Najpierw wielkie ręce zaczęły maleć a palce tracić długie, ostre pazury. Transformacja przyśpieszała a skóra stworów traciła łuskowatą twardość. Pyski zaczęły się kurczyć, szczęki i zęby traciły mięsożerny charakter. Uszy malały. Każde ciało zaczęło zmieniać kształt, nagle pojawiły się ubrania okrywające ich nagość, a broń przekształcała się w ręce. Po chwili oczy im się otworzyły, lecz oddech nie przechodził przez usta.
- Powolny czytacz, co, pół-elfie? – skrzekliwy głos dobiegł zza pleców a Tanis natychmiast sięgnął po nóż.
- Nie, nie, nie. Nic takiego, młody panie.
   Tanis obejrzał się przez ramię. Stary elf, wyglądający na niezbyt mocno trzymającego się na nogach, był o kilka stóp od niego. Wyblakła tunika i tkane nogawice, łatane już po wielokroć lecz skrupulatnie wyczyszczone, okrywały wychudzone ciało. Pół-elf wsunął nóż do pochwy.
- Nie powinieneś się podkradać w ten sposób – powiedział.
- Żadne podkradanie – tłumaczył stary elf w samoobronie – Zrobiłem mnóstwo hałasu, tyko ty mnie nie słyszałeś. Nie jestem zaskoczony, boś siedział z nosem wklejonym w ten kawałek pergaminu.
   Tanis złożył List Brandelli. Stary elf wskazał na Clotnika i powiedział.
- Chciał mnie już wcześniej znaleźć ale nie pozwoliłem. Nie lubię, jak ktoś mnie obserwuje.
   Tanis nie miał pojęcia jak ma się odezwać. Stary elf się skrzywił a pomarszczona twarz zaczęła wyglądać nieco młodziej.
- To zabawne – powiedział po chwili – Lecz ten krasnolud wygląda jakby znajomo.
- To syn Mertwiga i Yeblidod – dodał Tanis.
- Ach – powiedział elf i skinął głową – Pamiętam ich. Krasnolud był…
- Starcze – przerwał ostro Tanis – Swoje opinie zatrzymaj dla siebie.
   Rzucił spojrzenie na Clotnika by upewnić się, że żongler się nie obudził. Ku satysfakcji pół-elfa Leżał dalej spokojnie. Stary elf się skrzywił, lecz nie powiedział już nic na temat Mertwiga.
- Powiedz mi, starcze – gorączkowo dopytywał nachlając się w stronę elfa – Czy pamiętasz może kobietę… człowieka… która żyła w tej wiosce? Miała na imię Brandella.
   Elf dotknął dolnej wargi wychudzonym palcem.
- Brandella? Pomyślmy… była przyjaciółką Kishpa, czyż nie?
   Tanis uśmiechnął się radośnie.
- Opowiedz mi o niej.
- Muszę już iść – oznajmił nagle stary i zaczął odchodzić.
- Co się stało? – zapytywał zaniepokojony Tanis.
- Nie lubię tłumów. Dlatego żyję tu samotnie. Bywaj.
- Tłumy? – pytał Tanis – jeden pół-elf i jeden śpiący Krasnolud?
   W tej jednak chwili spojrzał wokoło i zobaczył widok, który napełnił go radością. W jego stronę szedł Flint, Caramon, Taistlin, Tas i – aż mu serce zadrżało – nawet Kitiara. Podczas gdy stary elf się wycofywał Tanis wsunął list Brandelli za tunikę i krzyknął pozdrowienie. Skoczył z kamienia i szczęśliwy pognał w stronę i wiernych towarzyszy.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

#48 2020-05-17 20:05:34

 janjuz

Najwyższy Kleryst

Call me!
Skąd: Zduńska Wola
Zarejestrowany: 2012-10-02
Posty: 829

Re: Tanis, Smutne Lata

Rozdział 46

Zemsta Fistandantilusa

   Flint Fieforge szedł na czele. Długobrody kiwał się na każdym kroku a na ramieniu niósł mocny topór bojowy o krótkim stylisku. Tuż za nim szli następni. Początkowo Tanis nie zwrócił uwagi na fakt, że nikt z nich się nie uśmiechał. W rzeczy samej, gdyby przyjrzał się uważniej, zauważyłby, że ich twarze nie mają żadnego wyrazu. 
- Myślałem, żeście się rozegnali na cztery wiatry – zawołał Tanis gdy tylko dystans pomiędzy nimi się zmniejszył.
   Nikt nie odpowiedział, lecz on sam nie oczekiwał odpowiedzi. Ciągnął natychmiast dalej.
- Jakże mnie odnaleźliście?
   Ponownie nie było żadnej odpowiedzi. Uderzyło Tanisa, że pewnie przynoszą złe wieści bo przecież inaczej nie byliby tacy cisi. Nawet Tasslehoff Burrfoot wyglądał na przygnębionego – jak na kendera to niespotykane. Tas i Flint nigdy jeszcze nie przrwali przekomarzanek. Tanis znowu spróbował.
- Nie spodziewałem się was ujrzeć wcześniej niż za pięć lat! – zawołał.
   Podchodząc bliżej, popatrzył pół-elf na swych przyjaciół z ogromną aprobatą. Możei przynosili złe wieści, lecz i tak musiał podziwiać jak wspaniale tego dnia wyglądają. Pomimo, że echo Brandelli dźwięczało mu w pamięci, to i tak przyznawał, że Kit jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie. Wyglądała dokładnie tak, jak ją sobie wyobrażał, zarówno królewska jak i Idzika, w brązowych oczach błyszczała żądza przygody, czarne loki pobłyskiwały kosmykami spod hełmu. Cieszył się, że Kit przybyła wraz z resztą. To mogło oznaczać, że wybaczyła mu zerwanie romansu w ostatnią noc w Gospodzie. Może nawet pozostaną przyjaciółmi.
   Oczyma szybko przeleciał po pozostałych. Sturm był jak zwykle wyprostowany i dumny a jego zbroja błyszczała w słońcu. Caramon szedł jak zawsze, jak na defiladzie, lecz wyglądał przy tym na bardzo niezależnego od Raistlina – taka zmiana mogła tylko Tanisa ucieszyć. Co do młodego maga to nigdy jeszcze nie wyglądał zdrowiej, ba, nawet wyglądał trochę młodziej. Dni, kiedy on sam i Raistlin stanowili parę bliskich przyjaciół Tanis zawsze wspominał z wielkim sentymentem.
   Tanis radośnie nadbiegał do druhów. Szeroko otworzył ramiona na powitanie Flinta, spodziewając się zwyczajowego klepania po plecach. Miast tego spotkał się z toporem Flinta celującym mu w głowę!
   Tanis ujrzał to w porę i pmyłał, że to tylko żart. Nie zareagował – a przynajmniej nie od razu. Dopiero gdy ujrzał, że broń leci w jego kierunku stanowczo za szybko, że będzie nie do zatrzymania, zawołał:
- Co z tobą?! – po czym usiłował zrobić unik.
   Było już za późno. Gdyby nie miał w tej chwili wzniesionego ramienia do poklepywania Flinta po plecach to nigdy nie zdołałby zablokować ramienia krasnoluda. Tępa strona topora walnęła Tanisa w ramię aż na moment znieruchomiał ogłuszony.
- Zwariowałeś? – zawołał Tanis.
   Flint nie odpowiedział. Zazwyczaj jasne oczy tym razem miał wręcz puste. Wzniósł topór do powtórnego ataku na głowę pół-elfa. Tanis obrócił się szukając pomocy u pozostałych. Miast tego ostrze Kitiary o mały włos go nie wypatroszyło. Ledwie się wykręcił wołając jednocześnie:
- Dlaczego to robicie?
   Był wstrząśnięty i zdezorientowany. Odskoczył od towarzyszy, którzy w martwe, złowróżbne ciszy ruszyli za nim trzymając broń w pogotowiu. Słońce ostro oświetlało niesamowitą scenę. Chwasty wokoło drżały w delikatnym wiatrze, który jednak upału nie łagodził. Pół-elf rozejrzał się dziko.
- Dlaczego nic nie gadacie? Co się z wami dzieje?
   Dalej nikt nie odpowiadał. Tanis odruchowo sięgnął do rękojeści miecza. Z góry jednak wiedział, że nie wyjmie go z pochwy Nie na najbliższych, najlepszych przyjaciół. I wtedy zorientował się co się dziej.
- Fistandantilus! – sapnął.
   Starszny czarodziej przyrzekł mu śmierć z rąk tych, których kocha najbardziej jeżeli on i Brandella zdecydują się go oszukać. Gdzieś, spoza Życia, w jakiś sposób zdołał uruchomić przerażające zaklęcie. A teraz najelepsi towarzysze Tanisa nadchodzili by go zabić. Nadal jednak nie zastanawiał się nawet nad zabijaniem ich, byli tylko pionkami magii czarodzieja.
   Wycofywał się dalej i gorączkował szukał sposobu, by jakoś przełamać zaklęcie. I wtedy wpadł na jedną myśl: Scowarr! Być może w kamiennym pomniku pozostała jeszcze magia; być może mogłaby być użyta do złamania zaklęcia więżącego jego kompanów. Odwrócił się i pognał w stronę granitowego pomnika.
   Szóstka towarzyszy kontynuowała powolny i stały krok. Szli za nim z taka nieubłaganą pewnością, która sama w sobie jest straszniejsza od szarży.
- Zakończ to zaklęcie! – błagał Tanis Scowarra – Użyj swej magii dla moich przyjaciół. Jakakolwiek moc została dana kamieniowi tego pomnika, błagam, użyj jej teraz!
   Pół-elf odwrócił się do swych starych przyjaciół. Nie zwolnili kroku, nie zatrzymali się. Rozproszyli się z widocznym zamiarem okrążenia pomnika i wzięcia go w pułapkę.
   Clotnik, przebudzony błaganiem Tanisa skierowanym do pomnika, otworzył oczy i starał się, widząc wszystko za mgłą, ujrzeć zagrożenie. Krasnolud zastanawiał się, czy to umysł nie igra z oczami. A może zapadł w delirium? Nie ufając własnym zmysłom nie powiedział nic. Miast tego starał się wstać i pomóc Tanisowi w walce z nowym wrogiem, nie mając zresztą pojęcia, że są to przyjaciele pół-elfa.
   Krasnolud z trudem podniósł się na kolana, lecz padł znowu. Z ust wyrwał mu się krzyk a Tanis pognał w jego stronę.
- Nie ruszaj się – powiedział patrząc w stronę Sturma i pozostałych – Rany ci się pootwierają.
   Najchętnie zarzucilby sobie krasnoluda na ramię i uciekł. Wiedział jednak, ,ze zanim odbiegł dalej już by go przyjaciele dopadli. A na dodatek nie mógłby wtedy walczyć mając Clotnika na ramienu. Pomimo takich myśli wciąż nie potrafił nawet zmusić się do przypuszczenia, że będzie walczył z Flintem i całą resztą.
   Ostre uderzenie bólu, które przywołało Tanisa do Clotnika zdołało również temu ostatniemu przywrócić trzeźwość spojrzenia i umysłu. Podczas gdy p ół-elf wisaił nad nim krasnolud rozejrzał się dokoła i pojął, co go tak kłopotało.
- Tanis! – wrzasnął chwytając go za przód tuniki – Czy ja oszalałem? Gdzie są martwi sligowie?
   Tanis się obejrzał. Clotnik miał rację. Ciała zniknęły, poza jednym, nadzianym na miecz Scowarra. A oni zabili siedmiu sligów…
   Tanis zrozumiał. To nie jego przyjaciele go teraz otaczali, to nie oni nadchodzili by go zabić. To były tylko obrazy sześciu towarzyszy, niejako wywołanych w jego umyśle. Zły mag rzucił zaklęcie na martwych, bowiem tylko z takimi mógł działać na płaszczyźnie żywych. Ta magia nie była już tak potężna jak magia jaką kiedyś Fistandantilus posiadał, wciąż jednak była wystarczająco mocna by zabić Tanisa.
   Teraz przynajmniej pół-elf wiedział, że może walczyć z tymi kreaturami. Tylko czy może zwyciężyć?
   Wizerunek Caramona złamał krąg i runął w kierunku Tanisa z opuszczną głową jakby miał zamiar zmiażdżyć go o cokół pomnika. Pół-elf zgrabnie uniknął szarży i podstawił Caramonowi nogę. Wielki mężczyzna padł twardo na ziemię, lecz podniósł się błyskawicznie. Tanis już nie zwracał na niego uwagi bowiem niby-Tas już był gotów do ataku swm hopakiem. W tej samej chwili obrazy Sturma i Kit zachodziły z drugiej strony błyskając srebrem kling w słońcu. Obraz Flinta natomiast był po drugiej stronie pomnika i skradał się za plecami pół-elfa. I tylko niby Raistlin trzymał się z tyłu.
   Tanis w końcu zdecydował się sięgnąć po miecz i dobył go z szerokim zawijasem. Klinga, ku jego radości, żarzyła się czerwienią! Magia znowy płynęła z jego miecza prosto w ramię i dalej do serca. Szybkim jak błyskawica ruchem nadgarstka uciął hoopak Tasa tuż powyżej dłoni niby kendera. Sparował cis Kitiary wymierzony w brzuch i kopniakiem odbił klingę Sturma na bok. Stracił prz tym równowagę więc Caramon z łatwością chwycil go za włosy i chwycił w duszący uchwyt. Pół-elf odbił atak wbijając sztych miecza w stopę wojownika. Ten natychmiast go puścił i padł z bólu tuż obok Clotnika. Krasnolud użył jedynej broni jaką miał pod ręką. Wzniósł spiżową kulę do żonglerki nad głową niby Caramona i…
- Nie! – wrzasnął Tanis, który nawet teraz nie potrafił zwalczyć odruchu, że to walka jednak z prawdziwym Caramonem.
   Takich wątpliwości nie miał Clotnik. Ignorując krzyk Tanisa walnął kulą w czaszkę Caramona i rozbił ją kompletnie. Odbicie brata Raistlina skręciło się kilka razy wq agonii i powoli powróciło do ciała martwego sliga leżąc tuż przed niedowierzającymi oczami Clotnika.
   Dziwna to była walka. Poza słowem Tanisa w stronę Clotnika nikt nie rzucił komendy, żadnego okrzyku, przekleństwa czy krzyków bólu pozostałych towarzyszy. Imitacje nie powiedziały nawet jednego słowa, nie wydały żadnego dźwięku. Słychać było tylko trzask broni i śmiertelną, nieziemską ciszę. Nawet wiejący w skąpanej słońcem wiosce ucichł. Jak gdyby sama wioska Ankatavaka – martwe kamienie, chwasty, potrzaskane budynki – wstrzymała oddech.
   Po mistrzowsku ciskając złotą kulę Clotnik strzaskał kolano niby Flinta; syn Mertwiga czynił wśród wrogów więcej szkód niż Tanis. Pół-elf mógł z łatwością dokończyć Flinta po tym jak Clotnnik go okulawił, lecz kiedy spojrzał w twarz starego przyjaciela to nie potrafił się na to zdobyć. Pozwolił mu się wycofać, po too tylko po kilku chwilach odpierać kolejny wściekły atak Flinta.
   To imitacja Kit pierwsza wytoczyła krew w walce. Jej ostrze przeszyło udo Tanisa. Było to niewielkie zranienie, lecz uświadomiło ono półpelfowi, że nie może liczyć tylko na szermierkę obronną. Nawet dysponując zaklętą klingą nie jest bynajmniej niezwyciężony.
   Sturm, Kit i Tas przesunęli się nieco gdy Flint wrócił do akcji. Na Tanisa ruszyli jednocześnie. Pół-elf się skupił, wymazał z pamięci ich twarze i skupił się tylko na ich broni i ciałach. Sturm i Kit uderzyli jednocześnie. Tanis sparował atak jednym ruchem a potem ciął Kit na wysokości talii. Nie krzt=yknęła. On tak. Musiał teraz odrzucić jej obraz. Odrzucić obraz walącej się na pobocze Kit.
   Rakcja pół-elfa otworzyła go na atak Tasa, który zbliżał się z krótkim, zakrzywionym nożem w małej dłoni. Clotnik wrzasnął ostrzegawczo. Tanis zobaczył niby kendera. Nawet kitka na głowie zwijała się tak, jak oryginałowi. Było za późno. Ostrze noża cięło Tanisa w ramię trzymające miecz. Ból o mało nie zmusił pół-elfa do puszczenia żarzącej się broni. Z grymasem na twarzy machnął mieczem. Ku własnemu przerażeniu przebil Tasselhoffa Burfoota. Ze zgrozą ujrzał jak martwy kender wali mu się pod stopy. Tanis już miał odrzucić miecz ze wstydu i poczucia winy gdy na jego oczach mały kender zaczął się zmieniac w ciało sliga przewyższające Tasa czterokrotnie.
   Miecz Sturma Brightblade był już nad pół-elfe zanim tenże oprzytomniał. Nawet dysponując zaklętą klingą był tanis na łasce Rycerza. Lecz srebrna kula żonglerska, ciśnięta pewną ręką Clotnika, odbiła ostrze Sturma w bok. Tanis ciąl własną klingą w gardło Rycerza, tuż nad napierśnikiem zbroi. Sturm – a przynajmniej jego imitacja – już nikomu nie zagrażał. Tanis poczuł jak kula obrzydzenia rośnie mu w gardle. Pozostali już tylko Flint iRaistlin.
- Fistandantilus! – krzyknąl Tanis nie mając ochoty na dalsze zabijanie – Poddaj się!
- Nie musisz krzyczeć – odezwał się Raistlin.
   Jego twarz była pozbawiona wyrazu, głos był tylko szeptem, podobnym do szelestu martwych, suchych liści.
- Masz dziwną zbieraninę przyjaciół, wszyscy dobrze walczą, no, poza tym chorym magiem. Z łatwością mógłbym cię zabić i zabrać do swego świata, lecz wygląda na to, że masz jakiegoś magicznego pomocnika. Możesz być pewien, że rozejrzę się za tym intruzem.
   Tanis się tylko uśmiechnął.
- gdybym był tobą, to trzymałbym się od Kishpa jak najdalej. Spotkanie z nim mogłoby być dla ciebie ponad siły. Poza ty, on ma dobrego pomocnika.
- Kogo?
- Wielkiego wojownika o imieniu Scowarr.
   Fistandantilus nie odpowiedział. Postacie Flinta i Raistlina po prostu padły na ziemię a ich ciała powoli przekształciły się w zwłoki sligów. W tej samej chwili i miecz Tanisa przestał się żarzyć czerwienią. Pół-elf wzniósł miecz do nieba i powiedział.
- Kishpa, jestem twoim dłużnikiem.
   Schował miecz do pochwy i poczłapał do Clotnika, który siedział oparty o cokół pomnika. Jedną ręką usiłował zatamować krew, która zaczęła płynąć z otwartej rany.
- Cieszę się, że to koniec – powiedział krasnolud – Kończyły mi się kule.





















Epilog

   Na odległym końcu wioskowego placu znowu ukazał się stary elf. Stał w oddali i wołał.
- Zawsze tak traktujesz starych przyjaciół?
   Tanis się zaśmiał i odkrzyknął.
- Ciesz się więc, że jesteś tylko znajomym.
   Pół-elf pokiwał staremu zachęcając go, by podszedł bliżej. Stary elf zbliżał się niezbyt chętnie i jakby z obawą.
- To ten mieszkaniec wioski, którego goniłeś – wyjaśniał Tanis Clotnikowi, który tylko przytaknął bez tchu.
   Stary elf podszedł, usiadł obok Tanisa i poklepał go po ramieniu.
- Przypominasz mi innego młodzieńca – powiedział – który był tu prawie sto lat temu. Walczył obok niego – dodał wskazując pomnik Scowarra.
   Tanis zmr€żył oczy i już otworzył usta by zadać pytanie, lecz stary elf o bursztynowych oczach kontynuował nostalgicznie.
- Pytałeś mnie o człowieka, Brandellę, pamiętasz?
- Tak? – z niecierpliwością pytał Tanis.
   Pomarszczone twarz starego wyrażała mądrość wieku.
- Pamiętam ją. Była piękną tkaczką. Moja żona miała kilkanaście jej szrf.
   Tanis nachylił się bliżej.
- Czy pamiętasz o niej bardziej osobistego?
   Elf pomyślał i oparł łokcie o kolana.
- Przyjemna dziewczyna. W wiosce mile widziana mimo, że przecież była człowiekiem. W mojej opinii – wyznał wyglądała bardzo pospolicie. Kishpa uważał ją za najpiękniejszą z kobiet, jakie kiedykolwiek widział – stary elf zastanowił się przez chwilę – Ale on, oczywiście, też był częściowo ludzkiego pochodzenia.
- Co się z nią stało? – naciskał dalej Tanis a Clotnik tylko słuchał.
   Stary elf, najwidoczniej już zmęczony rozmową, wstał i otrze[ał nogawice.
- Pewnego dnia po prostu zniknęła – powiedział pozostawiając wrażenie, że i on zaraz podejmie taką decyzję – odeszła z jakimś obcym. Kishpa ruszył za nią, lecz wrócił samotnie – elf zacisnął usta – Nigdy nie powiedział, co się stało.

   Kiedy Clotnik wydobrzał na tyle, by móc podróżować, wyruszli razem z Ankatavaka. Kierowali się wschód. Zbyt długo to już razem nie przebywali. Kiedy dojechali do skrzyżowania dróg Clotnik skręcił do najbliższego miasteczka pochwalić się żonglerskimi umiejętnościami. Tanis jednak wolal tymczasem samotność.
- Żegnaj – powiedział krasnolud z wysokości byczego grzbietu – Możemy się już nigdy nie spotkać.
   Smutek wyraźnie zagościł na jego twarzy. Tanis przyjrzał się przyjacielowi. Zapamiętał kolor szmaragdowych oczu, pochylone czoło, okrągławy tułów i ubranie w leśnych kolorach.
- Możesz być pewien, że będziesz żywy w mojej pamięci – odparł pół-elf.
   Clotnik odpowiedział szybkim uśmiechem, tak podobnym do uśmiechu Mertwoga, że tanisowi dech zaparło.
- A ty w moje, przyjacielu.
   A potem już krasnolud, siedząc tak wyprostowany jak to możliwe na szerokim grzbiecie sześcionogiego byka, skierował swego rumaka na drogę do miasteczka.
   Tanis ruszył w stronę gór w pobliżu Solace. W czasie jazdy często czytał lst, jaki Brandella doń napisała. Niewiele czasu minęło a stary pergamin rozpadł mu się w dłoniach na drobne kawałki. Nie miało to wielkiego znaczenia. Dawno już zapamiętał każde słowo.
   Chłodne, jasne dni i zimne noce oznaczały, że przed nim już wczesna jesień wkracza w wysokie partie krainy. W jedną z takich nocy, gdy tak dryfował na pograniczu snu, pomyślał jeszcze raz o Brandelli i Kishpa. O parze tak bardzo się kochającej. I nagle myśl go uderzyła z taką mocą, że usiadł wyprostowany.
- To nie tylko Brandellę miałem uratować z pamięci Kishpa – szepnął – Lecz i samego Kishpa!
   Połozył się uśmiechnięty. Co za mistrzowskie posunięcie, pomyślał. Jaki wspaniały koncept. Stary mag wokombinował w jaki sposób ocalić nie tylko ukochaną kobietę, lecz jak ocalić również siebie samego. Przecież w pamięci Tanisa Brandella i Kishpa żyją znowu razem, w całej krasie młodej miłości, poświęciwszy to, co w życiu mieli najcenniejsze – siebie nawzajem. Czyż może być znakomitszy gest miłości?
   Tansi wspominał ich miłość tak, jak zapamiętał ją Kishpa. Pół-elf zdawał sobie sprawę, że jeśliby zechciał, mógłby to zmienić. Mógłby wyobrazić sobie, że to jego samego Brandella tak naprawdę kochała. Po latach zdołałby nawet samego siebie przekonać, że taka była prawda. Prawda była taka, że jak wiedział, wspomnienia nie tylko blakną; zmieniają się, ubarwiają a czasem nawet tworzą się całkiem od nowa.
   Może nawet nic nie działo się tak, jak pamiętał to Kishpa. Ale i tak, to były wspaniałe wspomnienia. Nieważne jak bardzo by Tanis rozpaczał to i tak zdawał sobie sprawę z prostego faktu – wielka miłość istnieje – a zatem, pewnego dnia, może zaistnieje i dla niego.

   Jesień powoli przechodziła w zimę gdy Tanis doszedł do nieuchronnego wniosku, że w końcu, kiedy on sam już umrze, historia Brandelli i Kishpa umrze wraz z nim. Ale przecież można znaleźć sposób, by żyła nadal.
   Tanis kiedyś, jeszcze przed opuszczeniem Gospody Ostatni Dom, planował spróbowania swych sił w rzeźbiarstwie. Kowal Flint początkowo podsycał nawet jego zainteresowania. A tak naprawdę to dopiero pomnik Scowarra w Ankatavaka rzeczywiście go zainspirował. W tym kamieniu była magia. W jakiś sposób stawał się żywy. Nie miał pojęcia, czy zdoła wypracować takie dzieło, lecz czuł głęboką pasję, chęć podjęcia próby. I podejmie ją w sposób, który przekroczy granicę życia.
   Zaczął zimą, w lodzie, śniegu i przejmującym mrozie. Wybrał granitowy szczyt, skrupulatnie dłutem rzeźbił kamień by oddać twarz o wręcz niesłychanym pięknie, inteligencji i cieple. Z tęsknotą w oczach patrzyła przez wąski przesmyk na drugie z dzieł Tanisa: zdesperowanego, niezłomnego, zakochanego maga.
   Pracował nad swym dziełem każdego dnia przez ponad czternaście miesięcy. Wiosną kolejnego lata opowiedział już ich historię nie tylko w kamieniu, opowiedział ją w górach – i taka już pozostanie.
   Nigdy nie położył swego podpisu ani nikomu nie powiedział, że to jego dzieło. Był tp jego pomnik pamięci. I wyobraźni.
   Tanis już nigdy w życiu nie wziął do ręki dłuta. Opuścił góry otaczające Solace i zniknął. Przygody jakie go spotkały po zakończeniu dzieła a spotkaniem z towarzyszami w Gospodzie Ostatni Dom będą musiały, na to wygląda, poczekać na inne opowieści.
   A jeśli chodzi o same rzeźby. Górskie postaci nigdy nie ożyły w przeciwieństwie do Scowarra. Dokonały jednak czegoś znacznie większego. Ożyły w umysłach niezliczonych tysięcy, którzy je oglądali. Ludy Krynnu wędrowały tu z całego świata by doznać natchnienia samym ich widokiem.
   Po latach narosła nowa legenda. Legenda o mężczyźnie i o kobiecie, oraz o rzeźbiarzu, który postanowił ich uwiecznić.
   To właśnie jest ta legenda.


https://scontent-b-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-prn2/p480x480/1238722_626203917419553_1235611245_n.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
tarasy-egzotyczne.pl